Do piachu
TYGODNIK POWSZECHNY (nr 41; 14 października 1990) przekonuje, że nie było żadnej przesady w rozgłosie, jakim jeszcze na długo przed pierwszymi próbami wystawienia cieszyła się sztuka Tadeusza Różewicza "Do piachu". I kiedy w ostatni poniedziałek września telewizja nadała tę sztukę w reżyserii Kazimierza Kutza (zresztą też - jak było - po długim okresie zastanawiania się i zwlekania) natychmiast zareagował bardzo gwałtownym atakiem Tadeusz Szyma, tak gwałtownie, że redakcja Tygodnika Powszechnego uznała za stosowne złagodzić go wyważonym tekstem Jana Józefa Szczepańskiego "Wojna bez ozdób".
O sztuce Różewicza i jej telewizyjnej wersji już na łamach "Twórczości" pisaliśmy, nie ma wiec potrzeby wracać do tego. Zastanawiająca jest jednak reakcja Szymy na przedstawienie, reakcja utrzymana w stylistyce najgorszych wzorów lat pięćdziesiątych. Ze zdumieniem odnajdowałem w jego recenzji argumenty wprost zapożyczone od stalinowskich pismaków i charakterystyczny dla wiadomego "betonu" brak szacunku i litości dla przeciwnika.
Szyma atakuje bardzo ostro Różewicza, poetę, który wytyczył jeden z najważniejszych, jeśli nie wręcz najważniejszy szlak polskiej poezji ostatnich dziesięcioleci, ale to można pominąć, jako typową "pyskówkę" z niedomówieniami, aluzjami i przemilczeniami (np. podsunięte czytelnikowi z ironią stwierdzenie, że Różewicz "zdołał" opublikować swoją sztukę dopiero w 7 lat po napisaniu). Prawdziwy strach budzi dopiero to, że Szymie chodzi o kwestie ogólniejsze i to, że wywodzi się on z kręgu ludzi, którzy teraz wzięli na siebie odpowiedzialność za polską kulturę. I chociaż sam na szczęście nie odgrywa w tym kręgu pierwszorzędnej roli, to może wyrażać dominujące tam poglądy (chociaż lektura towarzyszącego tekstu Jana Józefa Szczepańskiego pozwala mieć nadzieję, że tak jednak nie jest).
Gdyby spróbować spisać postulaty "ogólne" Szymy, musiałaby ich lista wyglądać tak:
- nie wolno artyście tworzyć za "społeczne pieniądze" dzieła w jakikolwiek sposób "kontrowersyjnego",
- w "warunkach wreszcie odzyskanej wolności" telewizja ma nadawać tylko to, na co czekają "miliony widzów" i co (zapewne według kryteriów ustalonych przez Szymę) jest dla tych "milionów" zrozumiałe,
- odbiorców sztuki należy traktować jak nic nie rozumiejący i nie myślący samodzielnie motłoch, któremu nie można dać najmniejszej swobody intelektualnej i prawa wyboru, bo wtedy "efektem będzie po prostu całkowita konfuzja i dezorientacja - poznawcza, etyczna i estetyczna",
- artysta nie może swobodnie decydować o kształcie swego dzieła, a jeśli mimo wszystko chce to robić, to może tworzyć wyłącznie "za własne lub czyjeś prywatne pieniądze",
- pod żadnym pozorem nie może dokonywać jakichkolwiek przewartościowań w ustalonym i jedynie słusznym obrazie naszej przeszłości, bo to prowadzi "do ogałacania świata z wszelkich autentycznych wartości",
- sztuka ma więc być podniosła, patetyczna - niemożliwe i niedopuszczalne jest, by "prawda o czymkolwiek miała być zawsze mroczna i ohydna",
- w AK służyły same anioły posługujące się słodką anielską mową i dlatego niedopuszczalne są na przykład w przedstawieniu żołnierzy AK: jakakolwiek "wulgarność dialogów", brak powagi, wątpliwość i krytyka,
- "prawdy artystycznej" nie można "osiągnąć poprzez skrajny naturalizm i najdrastyczniejszą dosłowność" - tu bowiem "wszelka sztuka się kończy".
Jeszcze kilka podobnych zaleceń dla artystów i organizatorów życia artystycznego można by było wysnuć z recenzji Szymy, który chce być kolejnym prawodawcą sztuki i zamknąć ją - prawdopodobnie zgodnie z swym gustem - na obszarze dydaktycznego kiczu. I to budzi przerażenie, zwłaszcza dzisiaj, gdy wreszcie żyjemy "we własnym domu", w "warunkach - jak pisze Szyma - wreszcie odzyskanej wolności". Chcę wierzyć, że tę wolność uda nam się uratować przed Szymą.