Artykuły

Portret - i ramy

Są jeszcze tacy dramatopisarze, którzy niepomni na wiek (nie swój, lecz - wiek dziejowy) piszą sobie tradycyjne sztuki - a to farsy, a to tragedye, a to w komediowym tonie, a to ani to, ani tamto - ale według przepisu ojców swych-dramaturgów, zaliczonych w poczet klasyków. Nie przywdzieje taki jeden z drugim zbroi nowoczesnego rycerza awangardy, na szyszaku dyndają mu staromodne piórka gdzieniegdzie mocno wypłowiałe, zaś miecz u boku dźwiga - gotów ciąć na odlew (jeśli sił starczy). Konserwatysta zatwardziały, pcha się na scenę z tym bagażem - solidnego, rycerskiego rzemiosła i lekce sobie ważąc głowice atomowe otaczających go Beckettów, Ionesków na zachodniej flance - oraz rakiety zdalnie i zdolnie kierowane ze wschodniej flanki, połączonych sił Mrożko-Różewiczów, dmie w surmę bojową jakoweś melodyjne, nie szokujące ucha tony - potem zaczyna natarcie zwolna rozwijając szyki, by wreszcie ostatnim uderzeniem skończyć batalię: zwycięsko - lub śmiercią! Ciach, ciach, ciach - trzy akty przeleciały, zgodnie z kanonami - no i macie odprężenie, wyzwolenie, zanik napięcia dramatycznego. Jasne? Jasne. Tyle - że trochę śmieszne, choć w kunszcie rycerskim żadnej nie dojrzycie skazy...

A jednak każdy z was czuje się mądrzejszy od reżysera. Bo - dziś... No, tak - po co sprowadzać cały wywód do szkolnej lekcji? Wyświechtane frazesy, truizmy. A przecież - prawda.

Ergo - trzeba inaczej. Zbroję i miecz do rekwizytorni! Ale, cóż wtedy ubrać? Garnitur dwurzędowy w rzucik? Dres sportowy? Trykot? Strój malowany w taszystowkie plamy? Płócienną metaforę? Frak lub smoking? A może jeszcze maskę? Wszak jesteśmy w teatrze. A kto tam nie marzy o roli Kolumba swojej epoki? Wskakuje zatem w kostium kosmonauty. Miecz już nie rozłupuje człowieka, aby ukazać jego wnętrze. Do tego celu służą laboratoria, analizy - spojrzenie z wysoka. Skrót. Tempo. Szybkie skojarzenia, aż tak szybkie - że nawet nie pozostawiają czasu na porównania sylwetek; dawnego rycerza z dzisiejszym kosmonautą. Znów hełmy, pancerze... Tylko materia inna. O, przekorna ludzka naturo, czyżby tak mało się zmieniło w samym człowieku, prócz zewnętrznych szatek? Poczciwe tradycje, wciąż odkrywane... Portrety ludzkie.

Nie ma pisarza, nie ma dramaturga - któryby nie chciał kogoś sportretować. A kogo? - Choćby typowego bohatera jego (autora) współczesności. A może oblicze mitu antycznego, przeniesione w czas teraźniejszy? Twarz epoki. Portret - uogólnienie filozoficzne. Dobro i zło. No i wizerunek duszy, czy jak kto woli - moralności oraz etyki. A wreszcie: społeczny Portrety ludzkie!

Jest w czym wybierać. Tylko te kłopoty formalne... Wybierać, owszem - ale w CO ubrać?

Toteż proces ukazania człowieka: jaki on jest naprawdę, jaki się wydaję i - jaki mógłby być, gdyby na podstawie zewnętrznych przesłanek wyciągnąć wnioski na przyszłość oto motywy nie jednego zamysłu pisarskiego.

"Portret" Jana Pawła Gawlika powstał również z podobnych założeń. No, dobrze - założenia założeniami - ale JAK? Gawlik jest zbyt wytrawnym znawcą przedmiotu, to przecież praktykujący krytyk teatralny, który sam sporo łatek przypinał innym autorom oraz ich sztukom - żeby zadebiutować w sposób najbardziej tradycyjny.

Chwyt formalny musi więc zaważyć na cenie oryginalności sztuki. To nic, że określenie "tragifarsa współczesna" jest kształtem wieloznacznym. Tu trzeba jeszcze czegoś, co rozbijałoby utarte zwyczaje widowisk teatralnych. Rampa dzieląca publiczność od aktorów przestała być nowością. Ale poszerzenie sceny - o widownię? Powie ktoś, że i takie próby już odnotowano. Zgoda, wobec tego - aktor na sali wcieli się w postać autora. Mimo, że to autor umowny, jakby pod-autor. Będzie grał rolę w innych wymiarach, aniżeli jego koledzy. Scena ma trzy ściany. Czwartą jest widownia. Tym razem aktor zastąpi widownię. Bo przenośnia Gawlika obejmuje nie tylko "zamówienie na portret" postaci w sztuce (choć przebywa ona wśród widzów), lecz właśnie może stać się portretem każdego człowieka z sali. Interwencje, komentarze, poprawki do tekstu czy interpretacji zdarzeń - ze strony portretowanego aktora, skierowane pod adresem zespołu wykonawców - mają odsłaniać zarówno warsztat roboczy dramaturga, jak i narastanie dodatkowych elementów widowiska teatralnego.

Chwyt Gawlika okazał się skuteczny. A nawet tu i ówdzie nadawał tekstowi głębię, jakiej tam nie było. Niecodzienność takiego ujęcia spektaklu - zacierała pewne codzienności filozoficznych sformułowań. To chyba spore osiągnięcie, które trzeba przypisać kulturze literackiej autora. A także realizacji scenicznej.

Bo - znowu odkrywamy Gawlika, jako zręcznego stratega teatralnego - który wie, że inscenizacja i reżyseria władają obecnie teatrami w sposób dominujący! stawia więc, jako dramaturg - na reżysera. A Jarocki jest już oryginalnym, choć młodym majstrem sceny. Zbudował więc "gościnnie" w Teatrze Rozmaitości spektakl "Portretu". Budował metodą szokowania jaskrawymi kolorami, ale czysto. Jedno z najbardziej ambitnych przedstawień tej sceny. Chyba w rzadkiej tu, jeśli idzie o dobrą całość zespołu - obsadzie aktorskiej. Trzy plusy: dla autora, reżysera i teatru. Widowisko ma bowiem swój ciężar gatunkowy. Jest ambitne. Może nawet za bardzo ambitne. Na skutek czego, intelektualny ładunek niektórych kwestii utworu - traci na sile, podczas gdy efektowności mu nie brak.

W każdym razie debiut dramatopisarski Gawlika jest interesującym zjawiskiem teatralnym. Może nie z rzędu awangardy, choć wyzwolone z obcisłego pancerza scenicznych tradycji. Co prawda sylwetki rycerza i kosmonauty nasuwają pewne zbliżenia, ale to przecież nikomu nie przeszkadza w zamyśleniu nad różnymi barwami obrazu. Przepraszam - portretu. W krzywym i prostym zwierciadle...

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji