Szekspir w pryzmacie "czarnej komedii"
Po "Cymbelina" Szekspira reżyserzy sięgają równie rzadko jak po "Peryklesa", "Tymona Ateńczyka" czy komedię "Wszystko dobre, co się dobrze kończy". Krakowska inscenizacja Jerzego Jarockiego w Starym Teatrze jest dopiero drugim spektaklem powojennym, przed siedmioma laty wystawiał "Cymbelina" Teatr Ziemi Mazowieckiej. Opinie na temat jednego z ostatnich utworów Szekspira są krańcowo rozbieżne. Traktuje się go pogardliwie jako nieudany płód mistrza, dowód zanikającej mocy i perfekcji twórczej. Bądź na odwrót - jako dzieło niezwykłe, skrywające pod kostiumem rozchwianej, świadomie pogmatwanej formalnie i treściowo tragikomedii gorzki bilans stosunku do świata. Życie jest tutaj sumą przypadków, postawy moralne - konwencjonalnymi pozami bez większego znaczenia, ludzkie działania - pozbawionymi sensu manifestacjami. Można by powtórzyć tytuł wspomnianej komedii "Wszystko dobre, co się dobrze kończy", bowiem akcja "Cymbelina" zamyka się nieprawdopodobnie szczęśliwie dla wszystkich, umiera jedynie zła królowa i pada pod mieczem jej głupi, nikczemny syn Klaten. Rozwichrzone wątki "Cymbelina" wirują między Rzymem, brytyjskim pałacem królewskim i dzikimi jaskiniami Walii. Ich ciężar gatunkowy oscyluje na pograniczu dydaktycznego romansu, dramatu politycznego oraz poetyckiej baśni, tworząc łącznie obraz groteskowy, bliski - dzięki splątaniu kontrastowych akcentów - tonacji "czarnej komedii". W tej wirówce renesansu szukać by można rodowodów Becketta czy Ionesco, tu tkwią także zalążki brechtowskiego dystansu i cynizmu Durrenmatta. Szekspir dosyć wyraźnie kpi z tego, co prezentuje - z konfliktu Rzymu i Brytanii oraz rozgrywek na brytyjskim dworze, z dramatycznych perypetii miłosnych Imogeny i Postumusa, ze złośliwego bezinteresownie łajdactwa rzymskiego dworaka Jachima, z losów wykradzionych synów królewskich Gwideriusza i Arwiragusa. Kpi, bo żaden wątek nie prowadzi przecież do nieodwracalnie tragicznego spięcia - a wszystkie okazują się umownymi krzyżówkami teatralnej konwencji . Tak też potraktował je Jerzy Jarocki, tworząc przedstawienie błyskotliwie drwiące, prowokujące i zabawne, operujące wielobarwną gamą nowoczesnej, umownie elastycznej ekspresji scenicznej. Zabawa - jest podstępna. Niesie treści przewrotnie cierpkie, dezawuuje szablonową mitologię postaw moralnych, stawiając nad nimi napastliwe znaki zapytania. Otrzymujemy - drogą jaskrawych, czasem świadomie rozhasanych pastiszy form scenicznych - mozaikowe panopticum polityki i namiętności, podłości i cnoty. To nie tyle karykatura szekspirowskiego teatru, co karykatura świata rozedrganego przemijającymi emocjami, okłamującego się dynamiką ludzkich działań, pozorami wartości. W kreśleniu satyrycznego obrazu przejawia Jarocki pasję zjadliwego kolorysty i stylizatora, w nadawaniu mu podmiotu filozoficznej wymowy - zachowuje wstrzemięźliwy umiar ograniczony do paru lakonicznych akcentów.
Umowną atmosferę przedstawienia określa zwięzła scenografia Ewy Starowieyskiej, rozdzielająca poszczególne środowiska bohaterów zróżnicowanymi w symbolicznych ozdobach wejściami na scenę.. Spektakl toczy się szybko i sprawnie, ma konsekwentnie utrzymany rytm. Reżyser umiejętnie nim gospodaruje, kształtując pulsujący zmiennie nastrój.
Gra aktorska została poprowadzona w jednolitym stylu szkicowego rysunku postaci, których zasadnicze cechy są groteskowo potęgowane lub eksponowane działaniem przejrzyście jednoznacznym. Najogólniej rzecz biorąc, tak pomyślane są role Marka Walczewskiego (porywczy Postumus), Jana Nowickiego (cyniczny dworak Jachimo), Jerzego Bińczyckiego (głupi i plugawy syn królowej - Kloten), Wiktora Sadeckiego (trochę przygaszony, władczy choć chwiejny Cymbelin), Haliny Kwiatkowskiej (przebiegle zła Królowa), Bolesława Smeli (dobroduszny Belariusz), Andrzeja Buszewicza i Józefa Morgały (nieświadomi swojego pochodzenia, prymitywnie zdziczali synowie Królowej - Gwidariusz i Ariwagus) oraz innych. Na tym tle wyodrębnia się pełna romantycznego blasku, promiennie szlachetna postać Imogeny, którą gra Ewa Lassek w subtelnym, tradycyjnie wycieniowanym stylu.
Szekspirowska "czarna" komedia" posiada na scenie krakowskiej wymiar dwuznacznej groteski, w której pozornie niefrasobliwe igranie środkami teatralnej umowności służy wymowie sceptycznie racjonalnej. Czy można grać "Cymbelina" inaczej? Zapewne można. Poważnie lub np. w tonie szyderstwa ociężale mrocznego, jak niektóre kobylaste twory filozoficznego dowcipu, pisywane ostatnimi laty przez Ionesco. Ale ja wzdrygam się przed takimi przedstawieniami. Lekkostrawność jest niezbędną właściwością każdego humoru. Również czarnego.