Artykuły

Nic szczególnego

"Krum" w reż. Krzysztofa Warlikowskiego, koprodukcja TR Warszawa i Starego Teatru w Krakowie. Recenzja Joanny Targoń Gazecie Wyborczej - Kraków.

W "Krumie" nie dzieje się nic wielkiego, nic szczególnego. A spektakl jest niezwykły: rzadko w teatrze można obcować z tak delikatnie i jednocześnie boleśnie bezwzględnie pokazaną samą materią życia

Materia życia nie oznacza imitacji życia - przedstawienie nie jest obyczajową komedią o prostych ludziach, choć wiele tutaj zabawnych sytuacji i słów, a bohaterowie są bardzo zwyczajni, wręcz banalni. To spektakl dotykający najbardziej podstawowych, najgłębszych relacji, marzeń, pragnień, niespełnień, wyrzutów sumienia, jakie ma się w stosunku do najbliższych, do siebie. Obnażonych, pokazanych w serii krótkich scen, czasami rozgrywanych symultanicznie, pozbawionych rodzajowej, realistycznej otoczki, ale uderzających prawdą ludzkich zachowań.

Wszystko rozgrywa się na wielkiej, wydłużonej scenie, wyłożonej starym nierównym parkietem, otoczonej ścianami z dużymi, przeszklonymi oknami i drzwiami. Stół, krzesła, trzy wersalki i dwa rzędy starych kinowych foteli czekają na scenie na właściwy moment. I ekran, na którym wyświetlane są filmy kręcone na ulicach Tel Awiwu, pokazujące ludzi i miasto. Trochę jest to mieszkanie, trochę kino, trochę teatr. Przestrzeń umowna i konkretna jednocześnie, pozwalająca na płynne prowadzenie narracji. Sceny ze spektaklu

na długo zapadają w pamięć.

Są intensywne, uderzają nieoczekiwanymi rozwiązaniami. Kłótnia Matki i Kruma: Matka siedzi na krześle pośrodku sceny, z tyłu - Krum przy stole. Nie patrzą na siebie, choć ze słów wynika, że powodem kłótni są pełne wyrzutu spojrzenia Matki. Ale nie słowa są ważne, lecz to, co kryje się pod nimi. Truda i Dupa rozmawiają o mężczyznach, stoją obok siebie, każda zanurzona we własne pragnienia, własne myśli. Truda i Taktyk tańczą ze sobą, ale osobno - jej ciało wygina się płynnie, on naśladuje ją kanciasto. Gdy pojawia się Krum, rytm tańca Trudy zmienia się, Taktyk popada w ekstrawaganckie taneczne szaleństwo, które trwa, nawet gdy Truda odchodzi z Krumem, a muzyka cichnie. Niezwykłe jest pożegnanie Tugatiego - przy stole, przy którym odbywały się dwa pospiesznie sklecone wesela, gromadzą się wszyscy bohaterowie, by wysypać na stół prochy i wspólnie, w zgodzie je - zgodnie z życzeniem zmarłego - z tego stołu zdmuchnąć.

Być może to, co oglądamy na scenie, jest snem Kruma czy wspomnieniem,

ostrym i niesentymentalnym,

które powraca samo, niechciane, w momencie najcięższego przeżycia - śmierci matki. Przedstawienie rozpoczyna się wyświetlonymi na ekranie słowami "twoja matka umarła dwie godziny temu" i gorączkowym monologiem Kruma, wyznaniem miłości, tęsknoty, poczucia winy.

Krum (Jacek Poniedziałek), mężczyzna prawie 40-letni, wraca z zagranicy do rodzinnej miejscowości. Z Europy do Izraela, ze świata na prowincję - ale to właściwie nieistotne, bo ta "dziura" - jak mówi Krum - może być wszędzie, a powrót do rodzinnej miejscowości oznacza zmierzenie się ze sobą, z ludźmi, z tym, co człowieka ukształtowało. Krum wciąż mówi o tym, że napisze powieść, której bohaterami będą mieszkańcy "dziury", i wyrwie się do lepszego świata. Chce być tym, który widzi ostrzej, więcej, tym, który ma władzę nad otaczającymi go ludźmi. Ale w zetknięciu z toczącym się życiem demiurgiczne zamiary Kruma bledną, stają się bezsilne. Pisanie powieści jest raczej rodzajem zaklęcia, mechanizmu obronnego niż faktem.

Jakie jest to

toczące się wokół życie?

Truda (Maja Ostaszewska) i Dupa (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik) marzą o miłości, niekoniecznie wielkiej. Tugati (Redbad Klynstra) - wiecznie chory, nieatrakcyjny hipochondryk - żeni się z Dupą, a potem - ku swojemu zaskoczeniu - choruje naprawdę i umiera. Dupa wyjeżdża do pracy w supermarkecie. Matka (Stanisława Celińska) tkwi w pełnym miłości, ale i wyrzutów - czy uczuciowych szantaży - związku z synem. Taktyk (Marek Kalita) żeni się z odrzuconą przez Kruma Trudą, znajdując przyjemność w byciu "sekretarką pani dyrektor", czyli poddanym żony. Wciąż obecny i wciąż milczący Szkita (Paweł Kruszelnicki) na końcu, po pogrzebie Tugatiego, wyjeżdża, powtarzając drogę Kruma. Felicja (Anna Radwan-Gancarczyk) i Dulce (Zygmunt Malanowicz) zajmują się chodzeniem na wesela, jedzeniem i trawieniem. Osobami z innego świata są piękna Cica (Danuta Stenka) i jej włoski kochanek Bertoldo (Adam Nawojczyk). To świat, za którym tęskni Krum, świat podróży i możliwości. Świat niedostępny, co świetnie pokazują sceny z Cicą: w pierwszej, gdy składa wizytę dwum zaręczonym parom, siedzi tyłem do widowni, widzimy ją tylko na ekranie, jak niedosiężną gwiazdę filmową. A gdy zafascynowany Krum ją odwiedza, Cica w czerwonej, lśniącej kolorowymi kamieniami sukni wije się i pręży we własnym rytmie jak dziwne, piękne i niedające się oswoić zwierzę.

Wesela, pogrzeby, przeciętne marzenia, pretensje. Z każdej z tych sytuacji Warlikowski

wydobywa jej esencję,

tworząc przy pomocy świetnie grających aktorów - nieunikających śmieszności, ostrych środków, skupionych i wrażliwych - spektakl o niedającym się usunąć bólu istnienia. Nie ma tutaj pocieszających wskazówek na temat życia, reżyser nie pochyla się z troską nad stworzonym przez siebie światem. Nie czuje się lepszy czy mądrzejszy od swoich bohaterów. I my też nie czujemy się lepsi czy mądrzejsi. Nie musimy tego świata akceptować, możemy za to odkryć w nim siebie. Nie będzie to odkrycie przyjemne, ale może oczyszczające?

Na zdjęciu: Maja Ostaszewska i Jacek Poniedziałek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji