Artykuły

Krzycząc

"Łaknąć" w reż. Łukasza Chotkowskiego w Teatrze Polskim im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy. Pisze Aneta Mancewicz w Teatrze.

Decydując się na przeniesienie "Łaknąć" na scenę, Łukasz Chotkowski postawił siebie i aktorów przed wyjątkowo trudnym zadaniem. Podobnie jak pozostałe utwory Sarah Kane, sztuka ta prowokuje wulgarnym językiem, śmiałym potraktowaniem seksualności i opisami okrucieństwa, ale też, co szczególnie istotne, porusza poetyckimi metaforami, szczerym spojrzeniem na przeżycia intymne oraz ukazaniem ludzkich słabości i sekretów. Na ile bydgoski spektakl wykorzystuje ten bogaty potencjał dramatu?

Przede wszystkim trudno nie mieć wrażenia, że reżyser skupia się na pokazaniu Kane jako skandalistki i nazbyt często stosuje typowe i dość przewidywalne środki, które mają zaszokować widzów - epatuje męską i kobiecą nagością, heteroseksualnym i homoseksualnym seksem, masturbacją oraz przemocą. Przez większą część przedstawienia kobiety ubrane są jak prostytutki, a mężczyźni jak sutenerzy. Aktorzy polewają się czerwonym jogurtem, beznamiętnie rozbijają na sobie jajka, masakrują arbuza, spryskują się czerwoną farbą w miejscach intymnych, a nawet gaszą papierosy na swoich dłoniach. W ten dosłowny - a chwilami niestety kiczowaty - sposób Chotkowski przedstawia obraz perwersji i spustoszenia we współczesnym świecie, nie szukając takich rozwiązań, które oddać by mogły subtelną poetykę tekstu Kane.

Niedosyt pomysłów reżyserskich częściowo rekompensują scenografia, muzyka oraz gra czwórki aktorów, którzy pomimo krzykliwej konwencji tego spektaklu starają się o intrygujące interpretacje swoich postaci. Wpadając do sali - gdzie przy dźwiękach głośnej muzyki biegają naokoło widzów i krzyczą - wciągają publiczność w pułapkę swoich obsesji i dewiacji. Osaczenie to wynika nie tylko z przekroczenia granic intymności przez wykonawców, ale przede wszystkim ze sposobu wykorzystania przestrzeni. Podczas gdy widzowie siedzą na barowych stołkach pośrodku Małej Sceny, wokół nich, na wąskim, niewysokim podwyższeniu rozgrywa się akcja teatralna. Przez cały czas jest więc możliwość wyboru, na kim lub na czym skupić w danej chwili uwagę, gdyż aktorzy znajdują się po różnych stronach sali. Scenografia Justyny Łagowskiej decyduje tym samym o głęboko indywidualnym charakterze doświadczenia teatralnego i zmusza do aktywnego odbioru spektaklu.

Obok widzów zajął miejsce Piotr Bukowski, którego improwizacje na gitarze elektrycznej znakomicie współgrają z tekstem Kane. Są nie tylko podkładem muzycznym, ale też ważnym środkiem tworzenia znaczeń i nastrojów. Wydarzenia sceniczne w istotny sposób dopełniane są przez nagrania wideo, zdjęcia i rysunki (Michał Januszaniec i Agnieszka Pasierska) wyświetlane na dwóch przeciwległych ścianach. Odzwierciedlają one pojemność "Łaknąć", gdzie opisy seksu i przemocy przeplatają się z nawiązaniami do Biblii i poezji Thomasa Stearnsa Eliota.

Owa wielość motywów i obrazów odpowiada skomplikowanej sytuacji emocjonalnej czwórki bohaterów, których Kane oznaczyła jedynie literami alfabetu - jak anonimowe osoby, niejako przypadki kliniczne. Dramatopisarka skupiając się na ich traumach i tęsknotach, pominęła cechy indywidualne czy fakty biograficzne. Tym bardziej na uwagę zasługuje gra bydgoskich aktorów, którzy stworzyli pełnowymiarowe, przekonujące postaci. Michał Czachor (A) jako mężczyzna poszukujący miłości jest ironiczny i nonszalancki. Mateusz Łasowski (B) wciela się w rolę macho, zarazem jednak jego zaborcze, brutalne zachowanie przeszywają niepewność i ból. Dominika Biernat (C) gra dorosłą ofiarę dziadka pedofila, której agresja wobec siebie i innych wydaje się być próbą uporania się z upiorną przeszłością. Anita Sokołowska (M) tworzy natomiast postać oziębłej kobiety, która rozpaczliwie pragnie - zanim się zestarzeje - urodzić dziecko.

Zmagając się ze wspomnieniami i emocjami, bohaterowie łakną miłości, która mogłaby wyzwolić ich z pustki, nienawiści do siebie i świata, z osamotnienia. Partner staje się ważny jako środek do osiągnięcia własnego szczęścia, jego wartość sama w sobie jest drugorzędna, a może i nieistotna. W rezultacie sadomasochistycznymi relacjami pomiędzy A i C rządzi lęk przed zdradą, zranieniem i porzuceniem, zaś M chce jedynie wykorzystać B, by zrealizować swoją idée fixe.

Marzenie M o dziecku wypływa z jej potrzeby kochania i bycia kochaną na wyłączność, na własność, na wieczność - nie ze świadomego pragnienia bycia matką. Jedna z bardziej przejmujących scen w spektaklu ujawnia zarazem ogrom cierpienia bohaterki, jak i jej bezradność. Przy przygaszonych światłach opowiada o targających nią sprzecznościach - z jednej strony chciałaby, z drugiej, panicznie boi się macierzyństwa. Kobieta mówi przez telefon komórkowy, po drugiej stronie nie słyszymy jednak nikogo. M pozostaje sama ze swoimi lękami i tęsknotami.

Niestety, takich wyciszonych scen nie ma w spektaklu dużo, dominują krzyk i chaos. Dwa kluczowe, a zarazem sprzeczne ze sobą monologi o miłości - w tekście Kane wypowiadane przez tego samego bohatera, A - tracą swój subtelny charakter. Manifest antymiłosny o tym, jak skutecznie uwieść i dotkliwie zranić partnera zostaje po prostu wykrzyczany przez czwórkę aktorów, przez co umyka zawarte w nim cierpienie i tragizm. Nie do końca wykorzystano również potencjał drugiego fragmentu, będącego prośbą o bliskość - chyba najpiękniejszego ustępu w twórczości Kane. A wypowiada go beznamiętnie, prowadząc pod rękę C. Osobiste słowa autorki tracą w tej scenie swoją tkliwość. W ogóle wydaje się, że Chotkowski o miłości chce opowiadać jedynie krzykiem albo zupełnie bez emocji.

Tym bardziej warto podkreślić, że scena, która najbardziej zaskakuje, jest niemal pozbawiona głosu. W finale spektaklu reżyser wprowadza dodatkowe postaci i nowe znaczenia. Naprzeciw aktorów, po drugiej stronie sali, ustawiają się głuchoniemi statyści: mężczyzna oraz kobiety w strojach ślubnych. Zwracają się oni do publiczności w języku migowym, który dla większości jest prawdopodobnie niezrozumiały. Odświętność ubrań w połączeniu z autentycznym zaangażowaniem w komunikację sprawia jednak, że widzowie mają szansę poczuć, iż oto mówi się do nich coś niesłychanie ważnego, a zarazem osobistego - zwłaszcza że każdy może we własny sposób zinterpretować milczące gesty postaci.

Szkoda, że Chotkowski nie pozwolił sobie na więcej tak znaczących scen i nie pokusił się o wykorzystanie poetyckiego potencjału "Łaknąć". Bydgoska adaptacja powiela stereotyp Kane jako brutalistki epatującej

pornografią i przemocą, a taka linia interpretacyjna nie tylko nie odkrywa nowych obszarów tego dramatu, ale i niestety zafałszowuje jego wartość.

Aneta Mancewicz - absolwentka filologii angielskiej, polskiej i włoskiej na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu. Pracuje w Katedrze Filologii Angielskiej Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy. Zajmuje się współczesnymi adaptacjami Shakespeare'a i literaturą porównawczą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji