Artykuły

Poszedłem po słońce

"Sprawa Emila B." w reż. Małgorzaty Imielskiej w Teatrze Telewizji. Pisze Marek Troszyński w Teatrze.

Minęło kilkanaście lat. Pejzaż miejski przysłoniły billboardy, pomnik Dzierżyńskiego na placu Bankowym zastąpił Słowacki. Filmowe obrazy z manifestacji ulicznych: ludzie pacyfikowani sikawkami, brutalnie rozpędzani, bici przy pojmaniu i w śledztwie, sprawiają dziś wrażenie nierealne, wręcz surrealistyczne. Są jednak tacy, którym wydarzenia przeszłości przejechały przez życie jak gąsienica czołgu. Oni pamiętają.

Bohaterka "Sprawy Emila B.", Krystyna, to jedna z wielu matek, którym zbrodniczy system komunistyczny zafundował widok syna w trumnie. Po latach bierze ona udział w dochodzeniu prowadzonym przez prokuratora z Instytutu Pamięci Narodowej. Dla tej niemłodej już kobiety, sugestywnie zagranej przez Marię Ciunelis, spóźnione dochodzenie to prawdziwa via dolorosa. W jej życiu na nowo pojawiają się upiory przeszłości i tylko prokurator jest wreszcie tym, kim być powinien - wspólnikiem w dążeniu do prawdy. Ale "sprawy Emila B." właściwie nie ma, nie istnieje - zapomniana, skazana na unicestwienie wspaniałomyślnymi gestami "porozumienia i wybaczenia", obchodzi dziś tylko garstkę skrzywdzonych.

Emil Barchański jest jedną z najmłodszych ofiar stanu wojennego. Sylwetka szesnastoletniego chłopca - w tej roli Krzysztof Piątkowski - nie jawi się tuzinkowo. Uzdolniony plastycznie chłopiec ma wszelkie cechy indywidualisty; zarazem jest dobrym organizatorem. Jak to zwykle bywa, nadmiarowi talentów towarzyszy słabość ciała - u Emila jest nią astma, która zresztą tylko dopinguje go do mierzenia się z własną słabością.

Ze słów matki Emila wynika, że jego działalność skierowana przeciwko PRLowskiemu państwu nie była odnogą dorosłej opozycji. Koledzy Emila podkreślają jego nad wiek dojrzałość. Konieczność aktywnego przeciwstawienia się złu była dla niego oczywistością - nie potrzebował tej prawdy czerpać z jakiegoś źródła. Rozkazów nie otrzymywał więc od nikogo, co dla przesłuchujących go esbeków było nie do pojęcia. W obojętnej religijnie i nieokreślonej politycznie rodzinie piętnastolatek z niczego buduje sobie bastiony prawdy. Odnajduje miejsce we wspólnocie wiary, jego autorytetem politycznym staje się Józef Piłsudski.

Założona przez Emila i jego kolegów autonomiczna grupa funkcjonujących w "piątkach" opozycjonistów prowadzi akcje antypropagandowe, rozrzuca ulotki, drukuje i rozpowszechnia zakazane książki. Bezkompromisowa młodość, może także potrzebująca jakiegoś bardziej spektakularnego czynu, porywa się na pomnik oprawcy, Dzierżyńskiego. Podczas śmiałej akcji w centrum miasta, opodal osławionego pałacu Mostowskich - siedziby komendy milicji, pomnik krwawego Feliksa zostaje oblany farbą i podpalony. Parę dni później Emil zostaje wraz z kolegami aresztowany. Katowany podczas śledztwa, w czasie procesu odwołuje swoje zeznania. Nie chce nikogo obwiniać, co doradza mu jedna z opozycjonistek. Okrzyk esbeka: "bij tak, żeby śladu nie było", spełnia się w głębszym wymiarze. Wkrótce chłopak ginie w tzw. Niewyjaśnionych okolicznościach" z ręki ubeckich morderców - ginie też pamięć o tej zbrodni.

Pod ręką artysty zgrzebna formuła paradokumentalnego teatru faktu nabiera nowego wymiaru. Postacie, wydarzenia zyskują tu wagę symbolów, nie tracąc nic z waloru realności. Dotyczy to także przestrzeni. Mieszkam niedaleko miejsca, w którym aresztowano Emila. Rozpoznaję krajobrazy z czarno-białych zdjęć i filmów, które wykorzystano w spektaklu. To są nasze codzienne ścieżki i pejzaże. Takich miejsc - świadków bratobójczych aktów- jest więcej, ale nikt o nich nie wie. Dokumenty zbrodni zniszczono już na początku lat dziewięćdziesiątych, a mordercy pozostają na wolności - ocieramy się o nich na ulicy.

Scenarzystka i reżyserka z podziwu godną determinacją odtwarza wydarzenia z przeszłości. Jej spektakl przywraca nam pamięć, więcej - wydobywa na światło anonimowych bohaterów, o których wcześniej nie wiedzieliśmy. Zarazem jednak uświadamia nam skalę zaniedbań, ogrom zbrodni, które nie zostały ujawnione i osądzone.

Emil po aresztowaniu miał zwyczaj zostawiać matce wiadomość, gdzie poszedł i kiedy wróci. Tamtego dnia napisał:

Poszedłem po słońce z psami.

Wrócę kiedy słońce przestanie być mi potrzebne

Obiad zjemy po moim powrocie.

Nie wrócił - widać słońce nigdy nie przestało mu być potrzebne. A obiad zostawił nam.

Marek Troszyński - wydawca "Raptularza" Słowackiego; kierownik Ośrodka Edycji i Dokumentacji Dzieł Juliusza Słowackiego, pracuje w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji