Artykuły

Z teatru

Reduta: "Książe Niezłomny". Tragedja w trzech częściach Calderona. Przekład Juljusza Słowackiego.

Jedną z najważniejszych zalet Reduty, jako zespołu artystycznego jest owa umiejętność zbliżania do publiczności dzieł, którą poraź pierwszy zaobserwować się dało w wystawieniu "Wyzwolenia", następnie "Wesela" ostatnio zaś "Księcia Niezłomnego". Dzieła te przez swą koturnowość, przez wysokiego rzędu idee, których są wykładnikami, niełatwo dają się ująć w formę, zdolną zaabsorbować umysł współczesnego widza, w którym więcej niż kiedykolwiek jest gapiostwa i opieszałości w pracy duchowej, bez której uczestnictwo w "Wyzwoleniu" czy w "Księciu niezłomnym" jest nudną stratą czasu. Owa umiejętność redutowa, którą od biedy możnaby nazwać reżyserją, znakomicie przyczyniła się do zachwiania zakorzenionego wśród pewnych sfer publiczności przesądu, iż sztuki tak wysokiej ideowe klasy, jak trzy wymienione wyżej, wymagają od widza uprzednich studjów nad dziełem, które ma ujrzeć na scenie. Te zaś przedwstępne poznawanie sztuki zamiast poznania wytwarzają zwykłe w umyśle pewne mniej lub więcej jasno skonkretyzowane "widzimisię", z któremi człowiek jak z łokciem wybiera się do teatru i wedle jego miary sądzi widowisko, doznając przeważnie "rozczarowań". Najgorszym zaś rezultatem takiego przygotowania jest przytępienie w sobie uczucia bezpośredniości. Warunku należytego przejęcia się rzeczą, jako stopnia do stanu "katharsis", oczyszczenia wewnętrznego. To było celem twórczości tragików greckich i średniowiecznych twórców misterjów: nie wywołanie choćby najpotężniejszego wrażenia, ale przez wrażenie dokonanie w duszy widza takich zmian, któreby tę duszę podnosiły wzwyż ku bóstwu.

Ten ostateczny cel twórczy jasno przebija z tragedji Calderona i on to sprawił, że Słowacki przetopił to dzieło w tyglu swego natchnienia, by w innej formie tę samą treść podać rodakom ku zasłuchaniu. Stało się to, jak wiadomo, w drugim okresie twórczości autora "Króla Ducha", kiedy idee religijne uznał był za probierze i drogowskazy rzeczywistości, w okresie mistycznym. W Hiszpanji XVII wieku odnalazł Słowacki ducha bliskiego sobie. Jego entuzjazm religijny, jego wiarę żarliwą uznał za stan swój własny, w którym praca nad przekładem "Księcia Niezłomnego" była niczem innem, jeno wspólnem przebyciem pewnego okresu drogi przez dwa pokrewne sobie duchy, dla których różnica dwustu lat wieku zatarła się zupełnie.

P. Mieczysław Limanowski w słowie wstępnem do przedstawienia, wysnuł analogję między księciem Niezłomnym a naszym św. Kazimierzem, słuszne zdaniem mojem, jeżeli chodzi o analogję charakterów, natomiast bardzo problematyczne tam, gdzie wskazywał na jakoby mistyczny związek dat kanonizacji świętego patrona Litwy z datą ukazania się dzieła Calderonowego. To nic innego tylko curiosum bez znaczenia dla egzegezy.

Wystawienie "Księcia niezłomnego" pod otwartem niebem na tle fasady kościoła św. Jana jest w inscenizacji Reduty czemś więcej niż udatnym eksperymentom artystycznym, jest próbą syntezy kilku elementów religijnych, na odmiennych istniejących płaszczyznach, syntezy wyrazu architektonicznego z wyrazem poetyckim przez wspólną treść obu. Podobnie jak nad całą treścią tragedji góruje idea najszczytniejszego chrystjanizmu, tak nad "sceną" "sit venia verbo" - księcia Niezłomnego górował ów potężny fronton świątyni, podporządkowując sobie sprawy ludzkie, rozwijające się u jego podnóża. Uwaga jednego z krytyków w sprawozdaniu z premjery, że statuetkę Matki Boskiej we wnęce należałoby zasłonić, ponieważ "madonna w państwie islamu zdumiewa" wydaje mi się grubem nieporozumieniem i nieliczeniem się z formą misteryjną widowiska, gdzie wszelkie namiastki naturalizmu są rażące, a dekoracyjne bądź kostjumowe imitowanie manrytańskiego środowiska zupełnie bezcelowe. W ten sposób rozumując należałoby zasłonić całą fasadę kościoła. Natomiast biorąc za punkt wyjęcia w inscenizacji rozbrat z naturalizmem, jak to uczyniła najsłuszniej Reduta, możnaby wskazać kilka niedociągnięć, jak na przykład to, że "ogród" z lewej strony nie miał zdecydowanego charakteru, krzewy pozostawiono w doniczkach, a hortensje niby wyrastały z ziemi, niewolnicy zaś "markowali" przy nich jakieś czynności ogrodniczo. Jest to wprawdzie zgodne z tekstem "robotnicy pracują", ale w tymże tekście nieco dalej znajduje się niezbyt szczęśliwa wskazówka: "Don Fernand drze pargaminy i kawałki połyka", której wykonawca, oczywiście, nie usłuchał, oszczędzając widzom przykrego widoku. Stąd wniosek, że t. zw. nawiasy nie zawsze obowiązują. Są to zresztą trzeciorzędne drobiazgi, o których wspominam jedynie dla ilustracji powyższych założeń.

Ważniejszą rzeczą będzie uświadomić sobie, w jaki sposób Reduta zdołała zbliżyć nas do "księcia Niezłomnego", co podkreśliłem na samym wstępie niniejszego sprawozdania. Trzeba bowiem stwierdzić, że wiole osób (a należał do nich również piszący te słowa) sceptycznie zapatrywało się na projekt zagrania tragedji Calderona. Kto ją czytał uprzednio, tego pomimo piękności języka Słowackiego musiały znużyć owe długie tyrady, oraz pewien schematyzm charakterów, zacierający w wyobraźni zarys bryły utworu. W opracowaniu scenicznem zniknęło to wszystko, a przede wszystkiem dzięki przeniesieniu akcji pod otwarte niebo.

To nocne, ugwieżdżone niebo stało się wspaniałym rezonatorem wielkich namaszczonych słów, które na tle sztucznych, teatralnych butaforji na pewno raziłyby swym patosem. Inaczej brzmi i inny pogłos w sercach wywołuje słowo, nabrzmiałe religijną ekstazą, wobec żywego nieba i żywych kamieni świątynnych, a inaczej, słabiej, szarzej wobec tektury i płócien rekwizytorskich.

Twórca tragedji świadomie umieszcza swe postacie na tle szerokich przestrzeni. Ogród nad morzeni, brzeg morski, pustynia, pole pod murami Fezu-to są miejsca wskazane przez samego autora i tylko one harmonizują całkowicie z podniosłą mową bohaterów. Drugim niezmiernie ważnym czynnikiem, który spotęgował wrażenie, było odegranie "Księcia" jednym ciągiem bez przerw i kurtyny, co stało się możliwe dzięki nieskomplikowanemu a wyrazistemu podziałowi pola widzenia na kilka naturalnie łączących się planów.

Wreszcie trzecim elementem przykuwającym uwagę była recytacja wiersza, wydobywająca z niego wszystką muzykę. Don Fernand - Osterwa mówił tym wierszem z idealną precyzją wyrazu, akcentacji i rytmiki, rozwijając całą przebogatą skalę dynamiki swego pięknie brzmiącego Instrumentu głosowego, podkreślając niekiedy jego działanie gestem prostym, a posągowym w swej prostocie.

Doskonale rzeźbił ten wiersz król (Chmielewski) i śpiewała go prawie Fenixana (Gallowa). Natomiast Mulej zrobił sobie z niego najzwyklejszą prozę, urozmaiconą gestykulacją raczej balową niż misteryjną. Trzeba by jakoś zharmonizować tę postać z zespołem wykonawców. Intermezza muzyczne p. E. Dziewulskiego dobrze wiązały ze sobą poszczególne fazy widowiska, potęgując jego sugestyjność. Zwłaszcza końcowy marsz żałobny wywarł silne wrażenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji