Powrót Andersa
W ZAMKOWYM Klubie Literackim "Piwnicy przy Krypcie" odbyła się w miniony czwartek, 14 bm., ciekawa wielce premiera. Stefan Szlachtycz, reżyser telewizyjny z kilkudziesięcioletnim stażem i ogromnym dorobkiem przedstawił - nagrany na video - swój najnowszy spektakl: "Sprawę Andersa" Harveya Sarnera. Przedstawienie w konwencji teatru faktu, dwuczęściowe, i choć nie pozbawione wad, jest niewątpliwie ogromną gratką dla tych wszystkich, których pasjonuje najnowsza historia Polski.
Już zresztą sama postać autora tej sztuki zrealizowanej w krakowskim ośrodku TVP budzić musi zainteresowanie. Sarner jest bowiem Amerykaninem (acz warto wspomnieć, że jego żydowscy przodkowie wyemigrowali do USA z warszawskiej Pragi), językiem polskim nie włada, a jako bodaj jedyny na Zachodzie autor zajmuje się życiem i postacią gen. Władysława Andersa. Powiedzieć zresztą "zajmuje się" to za mało: Sarner jest Andersem zafascynowany; bardziej nawet niż....polscy historycy. Uważa go za nie tylko czołową postać ostatniej wojny światowej, ale i całej historii XX wieku! Owocem tej fascynacji była m.in. prezentowana już w TVP sztuka "A i B" (o wyimaginowanym, choć możliwym, dialogu Andersa i Begina) oraz czekająca dopiero na premierę "Sprawa Andersa"; Sarner pracuje też podobno nad obszerną książką o generale.
A trzeba przyznać, że wiedza jego o tej postaci jest spora, czego dowodem najnowsza sztuka: utrzymane w stylistyce dokumentu widowisko opisujące mało w Polsce znany proces o zniesławienie, jaki gen. Anders (w tej roli: E. Żentara) wytoczył przed angielskim sądem emigracyjnemu pismu "Narodowiec".
Kamyczek, który wywołał lawinę był niewielki: w dziale listów tegoż tygodnika ukazała się wypowiedź szkalująca dobre imię Andersa, zarzucająca mu, że jeszcze w czasie I wojny światowej nie czuł się Polakiem, i że odmówił rozkazu nie biorąc udziału w bitwie o Warszawę (w roku 1920, a i w 1939). Anders zareagował ostro. Chciał bowiem - a był to rok 1956 - wykorzystać wywołane radziecką "odwilżą" zainteresowanie pojałtańskim porządkiem w Europie. Proces, do którego przygotowywano się w Anglii lat pięć, odbył się w roku 1960. Stał się też jedynym w swym rodzaju głośnym, politycznym obrachunkiem polskiej tragedii. Jak świadczą źródła Anders dopiął swego: bo choć nie wrócił, jak chciała legenda, na białym koniu do Ojczyzny, to przecież sprawa Polski wróciła na łamy zachodniej prasy.
Sarner nie jest, niestety, artystą dramaturgii. Szlachtycz wyjawił też, że realizując spektakl "wspomagał" nieco autora, dopisując mu nieco tekstu (bo korzystał - w przeciwieństwie do Sarnera, który dysponował jedynie angielskimi - z polskich źródeł). "Sprawa Andersa" nie jest więc dziełem bez skazy, mieszają się w niej konwencje, bywa też, że zbyt szeleści papier (niekoniecznie dokumentów), to znów kłania się hollywoodzka maniera filmowych "sądówek". Ale sam temat spektaklu - nawet po latach drażliwy i zdumiewająco aktualny: nasze polskie polityczne swary, nasza (trudna do pojęcia dla ludzi Zachodu) gmatwanina historycznych racji, wątków i pretensji - dobrze się broni na ekranie TV. Z pozoru monotonny spektakl wciąga, prowokuje do refleksji - nie tylko historycznej! Bo, fakt: Anders, to postać niewątpliwie wybitna, ale też mocno kontrowersyjna (że wspomni się tylko jego spór z gen. Sikorskim) dotyczących przeszłości, jest przecież swoistym, smutnym paradoksem a propos tych naszych współczesnych, rozliczeniowych waśni, że byli kiedyś ludzie, którzy wspaniałemu dowódcy spod Monte Cassino zarzucali, iż służąc w armii zaborcy stał się "carskim lokajem", kimś niegodnym miana Polaka.
Interesujący spektakl w reżyserii Szlachtycza zobaczyć będzie można już niedługo, 2 i 3 maja, w drugim programie TVP.