Autor: Marek Bukowski
Prapremiera: 3 września 1998
Cza akcji: współcześnie.
Miejsce akcji:
Obsada:
Druk:
Montażownia w telewizji. Dwaj montażyści otrzymują od szefa kasetę z reportażem. Wiedzą, że nakręcone zdjęcia to rezultat pracy "tej młodej laluni od teleturniejów", która ma wysoko postawionych protektorów. Zapamiętali także, że zmontowanym materiałem "trzeba komuś dokopać". Oglądają na ekranie monitora film. Razem z nimi ogląda go widz sztuki Bukowskiego.
Naczelny redaktor zleca młodej Reporterce przygotowanie reportażu o uzdrowicielce Leokadii, którą zainteresowała się już zagraniczna telewizja. Reportaż ma być ostry, dla dziennikarki jest dużą zawodową szansą, jeśli jej nie wykorzysta, to wróci do "przewracania papierów w teleturnieju".
Reporterka i Kamerzysta zjawiają się w nowoczesnym biurowcu, gdzie w sąsiedztwie siedzib poważnych firm, redakcji odważnej, bezkompromisowej gazety "Głos Europy" i biura Partii Polskiej Demokracji ma swój gabinet uzdrowicielka Leokadia.
W poczekalni porządku pilnuje Ryszard, na Leokadię czeka Ziemowit, młody niechlujny mężczyzna, działacz Woli Narodu Polskiego, który u uzdrowicielki "leczy się z polityki". Jako przedstawiciel skrajnej prawicy, nieproszony, nie pytany, komentuje głośno i w agresywnej formie każdy poruszany w poczekalni temat. Obecność kamery telewizyjnej bardzo go uaktywnia. Ryszard, bezrobotny informatyk i były polityk, zwierza się, że jest po wypadku i ma obolały kręgosłup. Prowadzi sekretariat Leokadii, która obiecała mu załatwić pracę u swego byłego pacjenta.
Do Ryszarda przychodzi Teresa, jego dziewczyna, redaktorka "Głosu Europy", dziennika Polskiej Demokracji. Teresa przynosi sensacyjną wiadomość: w gabinecie Bossa, naczelnego gazety, wydarzył się cud. Wiadomo tylko tyle, że członkowie kierownictwa modlili się, żegnali znakiem krzyża, pili wódkę. Boss zjawia się w poczekalni, chce spotkać się z Leokadią. Wygłasza banalne, stereotypowe zdania o przełomowej chwili, wyzwaniu dziejowym, ale jego słowa są tak ogólnikowe, że nadawać się mogą do każdej sytuacji politycznej i społecznej. Pytany przez Reporterkę o cud, mówi tyle, że zdarzenie to pokazuje do jak wielkiej roli predystynowany jest kraj.
Reporterka nie rozumie sensu wypowiedzi Ziemowita. Za każdym razem prosi Ryszarda o wyjaśnienie. Ryszard robi to chętnie, ale często trywializuje myśl przeciwnika. A słuszne skądinąd zdanie: "Nie szukajcie prawdy w pieniądzu", Ryszard odnosi do aktualnej sytuacji: "jeden cud jeszcze dużej kasy nie czyni i nic z tego może nie być." Ryszard jest byłym politykiem i dobrze wie, że partia Ziemowita ewangeliczną retoryką posługuje się cynicznie.
Do poczekalni wchodzi Baba, osoba krzykliwa, prymitywna, jak wyuczoną lekcję powtarza, że ludzie myślą tylko pieniądzach, aborcji i wideo. Jest matką bezrobotnego, ciągnie się za nią koszmar przeszłości - nie uratowany w czasie wojny przez jej rodzinę Żyd. Baba pyta o drogę do cudu, jest zawiedziona tym, że wydarzył się w siedzibie demokratów.
Teresa przynosi trochę szczegółowszą wiadomość: w gabinecie Bossa ukazała się podobizna Przewodniczącego. Reporterka z zachwytem ocenia taki "materiał", a Kamerzysta wzdycha do czasów, gdy była powódź. "To był materiał. Domy zalane, zwierzaki potopione. To było coś!" Ryszard ma dystans do rewelacji Teresy, a jej zaleca większą powściągliwość w reakcjach.
Znowu przychodzi Baba, ma pretensje, że ochroniarze nie dopuścili jej do obejrzenia cudu. Ryszard podpowiada Babie, aby powołała komitet obrony cudu, bo cud jest dla wszystkich, jest jak najbardziej demokratyczny. Na chodniku przed budynkiem ludzie układają krzyż z zapalonych świec.
Boss uważa, że ukazanie się Przewodniczącego w redakcji gazety oznacza jego poparcie. Mówi o zjednoczonej Europie, a Ziemowit wykrzykuje zdania o Europie sekt religijnych, deprawacji, wiary w pieniądze, w gry komputerowe, homoseksualizm i eutanazję.
Teresa namawia Ryszarda do skomentowania przed kamerą dziennika telewizyjnego wielkiego wydarzenia. Ryszard, jako były doświadczony polityk, nie wierzy, że będzie mógł powiedzieć to, co zechce. Ale w końcu godzi się, robi to dla Teresy.
Po wystąpieniu w telewizji Ryszard opowiada Reporterce, że Boss chciał pokazać mu cud, ale tłum ciekawskich wszystko zasłonił i właściwie Przewodniczącego nie zobaczył. Reporterka z rozmów z gapiami wie, że nikt cudu nie widział. "Ważny jest pęd ku tajemnicy, to on ją uwiarygodnia" - mówi na to Ryszard.
Kolejny raz wpada Baba, przynosi wiadomość od innej baby, która w gabinecie widziała Marszałka. Reakcja Bossa jest natychmiastowa. Mówi, że Marszałek jest historycznym symbolem partii demokratów, że to właśnie on ukazał się w gabinecie, a z Przewodniczącym to pomyłka. Przed budynkiem trwa demonstracja, tłum jest gniewny. Teresa namawia Ryszarda, żeby udzielił wywiadu dziennikarce z radia. Ryszard broni się, ale po pewnym czasie ulega. Ziemowit, jak antyczny chór, komentuje zachowanie Ryszarda: "Uczucie zbawia nas na tym świecie". Ale Ryszard wie, że te słowa oznaczają: "jestem wafel, co się łamie dzięki kilku ładnym słowom."
Wraca Baba, mówi o sprowadzonym specjaliście, który usunie wizerunek Marszałka. Boss opowiada swój sen, w którym Marszałek okazał się agentem. "Dajcie mi człowieka, a ja już teczkę na niego znajdę" - powiedział w tym śnie Marszałek.
Montażownia w telewizji. Montażyści dostają odgórne polecenie: z oglądanego nagrania zrobić program o naturalnych metodach leczenia. "Nie ma sprawy, będzie trochę cięcia" - mówi Montażysta Drugi.
Do poczekali wraca Ryszard. Jest dotkliwie pobity. Oberwał od chłopaków z Woli Narodu. Reporterka opowiada, że pod nieobecność Ryszarda do gabinetu przyszła Leokadia. Zrobiła wrażenie nijakiej kobiety, nieciekawie mówiącej o swojej pracy. Reporterka nie chce robić kłamliwego, laurkowego materiału.
Baba jest znowu, tym razem oskarża Ryszarda, że jest agentem, żydowskim sługusem, bo pomagał specjaliście od duchów i występował w telewizji. Nieoczekiwanie Teresa zarzuca Ryszardowi, że skompromitował demokratów udzielając licznych wywiadów na temat cudu, a ten cud był spiskiem Leokadii przeciwko partii. Okazało się, że w gabinecie Bossa jest na ścianie wizerunek, ale to nie jest "król narodów, nie Marszałek, nawet nie Przewodniczący... Ale łysa główka z bródką w szpic, skośne mongolskie oczka. Lenin." Teresa zapłakana wybiega. "Wódz komuny jako niematerialne zjawisko. Zbrodniarz zaprzecza własnej ideologii. Po raz drugi zadaliśmy śmiertelny cios komunizmowi" - ocenia Reporterka. Na tak ryzykowną analizę jest już za późno, uważa Ryszard. Pod jego adresem zza drzwi dobiegają złowrogie oskarżenia chłopaków z Woli Narodu: "Agent KGB" - wołają. "Świat to jedna wielka agentura" - odpowiada Ryszard.
Wraca Teresa. Jest załamana, dowiedziała się, że jej bezkompromisowa, ujawniająca tyle afer gazeta nie była kolportowana, a liczne listy do redakcji pisali bezdomni i alkoholicy w ramach terapii. Teresa nie chce już być dziennikarką, bezpieczeństwo znajduje w ramionach Ryszarda. Zza okna dochodzą krzyki: "Precz z komuną, agenci..."
Teresa przytulona do Ryszarda odkrzykuje: "Niech żyją agenci!".