Artykuły

O wszystkim, czyli o seksie

"Pantaleon i wizytantki" w reż. Pawła Aignera w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Marek Radziwon w Teatrze.

Pomysł na fabułę "Pantaleona i wizytantek" jest taki: żołnierze stacjonujący w dzikich wioskach Amazonii dopuszczają się gwałtów na miejscowych kobietach. Sztab w Limie, do którego coraz częściej docierają alarmujące raporty, próbuje wobec podwładnych próśb i gróźb, nic to jednak nie pomaga. Sprawa staje się poważna, nabiera niebezpiecznych rozmiarów, wymyka się władzom wojskowym spod kontroli, nie wiadomo, jak jej zaradzić.

Tu zaczynają się właściwie zdarzenia. "Pantaleon i wizytantki" to historia wzorowego oficera armii peruwiańskiej, tytułowego Pantaleona Pantoi (w tej roli Andrzej Konopka), który dostaje od zwierzchników nietypowe zadanie - ma zorganizować burdel dla żołnierzy wymęczonych służbą w Amazonii. Zwierzchnicy rozumują tak: skoro plagi gwałtów nie możemy opanować, zorganizujmy żołnierzom dom publiczny. Przedsięwzięcie jest delikatne, może się go podjąć tylko odpowiedzialny wojskowy, Pantoja jest służbistą, poza tym jest ambitny i liczy, że wzorowe wykonanie rozkazu pomoże mu w dalszej karierze. Armia nie przyznaje się do swojego człowieka. Pantoja mieszka poza jednostką, nie korzysta z żadnych przywilejów oficerskich, chodzi w cywilnych ciuchach, wygląda w zamszowych trzewikach, białej, rozchełstanej koszuli i szerokich białych spodniach po prostu jak alfons. Nawet żonie i matce nie zdradza szczegółów całej operacji - trochę z wyuczonego w armii poczucia odpowiedzialności (służba jest służba), a trochę chyba ze zwykłego wstydu.

Przedstawienie Pawła Aignera jest bardzo piękne. Szeroką scenę Teatru Studio w Warszawie przecinają drewniane podesty, ułożone w różnych kierunkach, pod rozmaitymi kątami i na różnej wysokości. Pod podestami dostrzegamy zielone kępy trawy, wysoko nad sceną przebiega linia wysokiego napięcia, gdzieś w rogach sceny sterczą stare, drewniane słupy elektryczne. W kolejnych scenach na podestach, jak na długiej, nieprzebytej drodze, będą się pojawiać powbijane drewniane krzyże albo też małe stateczki poruszające się to w górę, to w dół, czasem przyozdobione kolorowym balonikiem. W przedstawieniu efektownie posłużono się światłem - w niektórych scenach jest stonowane, w innych ostre, w jeszcze innych, jak to w burdelu, jarzy się wszystko na czerwono i różowo.

Powieść Mario Vargasa Llosy została napisana w roku 1973. Autor miał wtedy zaledwie trzydzieści siedem lat. Ameryka Południowa lat siedemdziesiątych była kontynentem innym niż dzisiaj, w wielu krajach regionu rządziły autorytarne junty wojskowe. Powieść Llosy miała więc wydźwięk bez mała polityczny, a temat wojskowy nie pojawiał się tak sobie po prostu. Prawidłowych odpowiedzi na pytanie, o czym pisał Llosa, jest najpewniej kilka. "Pantaleon i wizytantki", jak tę powieść rozumiem, to historia o wolności i samodzielności, o granicach obowiązków, jakie sobie narzucamy lub jakie dajemy sobie narzucić w imię prawdziwej lub wydumanej odpowiedzialności zawodowej. To także historia o łatwym podporządkowywaniu się rozkazom i poleceniom, jeśli tylko wydają je odpowiednio wysocy zwierzchnicy, na których możemy podświadomie zrzucić odpowiedzialność. To także powieść o potrzebie akceptacji - wśród najbliższych i wśród obcych; to wreszcie powieść o fetyszu kariery, o hipokryzji i o wzniosłych ideałach, które sięgają bruku. Może zresztą podobne tematy silniej porusza nieco wcześniejsza powieść Llosy - "Miasto i psy", w której stosunki panujące w armii są tłem jeszcze sugestywniejszym.

W przedstawieniu Pawła Aignera nie ma polityki, co zatem jest? Jest z pewnością historia obyczajowa. To historia mężczyzny, który nie umie odmówić swoim szefom wykonania absurdalnego i upiornego polecenia, to historia o tym, jak powoli rozpada się jego życie, jak on sam, z początku trzeźwy, rozumny i karny, pęka i grzęźnie w świecie, który sam kreuje. Byłoby jednak dobrze, gdyby tyle właśnie mówiło nam przedstawienie w Studio. Tymczasem - to już nie z adaptacji wynika, ale z samej inscenizacji i ustawienie ról - rzeczywistość, która miała przerażać - miały to być przecież piekielne tropiki: świat duszny, w przenośni, ale i dosłownie, mroczny, drapieżny i szalony, nie zły nawet, bo zawieszony w ogóle poza dobrem i złem - okazuje się w zainscenizowaniu Pawła Aignera całkiem uroczy i kokietliwy. Skoro jest dość miło, to niech będzie i wesoło - w jednej ze scen Pantoja próbuje się dogadać z lokalną burdelmamą, więc zaczyna od zdania: "Mam do pani mały interesik". A burdelmama na to z troską, jakby chciała coś na tę wstydliwą dolegliwość zaradzić: "Oj, ma pan mały interesik?". I wszyscy ryczymy jak na kabarecie, bo wiemy - interes, jakim dysponuje kapitan Pantoja, jest wyjątkowo mały. Niestety, takich niewybrednych skeczy napotkamy w tym przedstawieniu więcej. Nie obejdzie się także bez doraźnego aluzyjnego ogrywania niektórych postaci i rekwizytów. Sceny z Walecznym, niezłomnym dziennikarzem, który demaskuje całą tajną operację wojskową organizowaną przez Pantoję, ale w rzeczywistości okazuje się małym szantażystą, prawicowym demagogiem i oszustem, zostały tak upozowane, żebyśmy łatwo w Walecznym odgadli fanatyków Radia Maryja.

Naczelny kłopot z przedstawieniem Aignera polega więc być może właśnie na adaptacji. To jest na tym mianowicie, że zamiast syntetyzować całość, adaptacja reżyserska usiłuje oddać wiernie większość wątków i w konsekwencji, zamiast celnie chwytać najważniejsze kwestie i problemy, grzęźnie w szczególarstwie. Ale wiernie oddać ich oczywiście nie może, i wtedy ześlizguje się w niepotrzebny tani bulwarowy, żart. Wspaniałe adaptacje teatralne prozy światowej zawsze polegały raczej na umiejętnym wyborze najważniejszych wątków; sztuka adaptacji jest niczym innym, jak sztuką umiejętnego rezygnowania. Nie wiem, czy w ogóle jest możliwe wyczerpujące oddanie na scenie całości wielkiej prozy. I czy jakiekolwiek tak ułożone przedstawienie teatralne mogłoby się równać z prozatorskim oryginałem.

Szkoda trochę, że "Pantaleon i wizytantki" w warszawskim Teatrze Studio nie jest przedstawieniem udanym. Widowisko Pawła Aignera ma niewątpliwe atuty formalne, wizualne, ma jednak liczne niedostatki treściowe, jakby adaptator i reżyser nie mógł się zdecydować, o czym robi to przedstawienie. A jednak, chociaż uważam ją za chybioną, doceniam tę próbę. Studio pod nową dyrekcją próbuje nowych tematów, już dwie premiery - "Bitwa pod Grunwaldem" Tadeusza Borowskiego w reżyserii Marka Fiedora z Malarni i właśnie "Pantaleon i wizytantki" na dużej scenie - zdradzają jakiś pomysł, świadczą o tym, że Studio chce szukać niełatwych tematów, chce zmagać się z literaturą niepokorną. Ktoś wprawdzie powie, że na razie z różnym skutkiem. Może. Ale jednak.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji