Artykuły

Ionesco i nieporozumienie krakowskie

Krakowskie przedstawień Krzeseł było od początku do końca jednym wielkim nieporozumieniem i nie napisałbym o nim ani słowa, gdyby nie Flaszen. Jeśli Flaszen zawierzył krakowskim Krzesłom i z miejsca wykoncypował całą teorię pesymizmu Ionesco, nieporozumienie jest widać fundamentem. Zaczęło się ono zresztą, dużo dawniej, chyba jeszcze przed rokiem, kiedy Błoński, bodaj że w "Twórczości" ogłosił pierwszy u nas. ale za to bardzo myślący artykulik o nowej francuskiej awangardzie teatralnej. I odtąd jak za panią matką pacierz jednym tchem, przy każdej sposobności i bez zająknienia wymieniano u nas te trzy nazwiska: Beckett, Ionesco, Adamov.

Pierwszego poznaliśmy Becketta, i to wcale dobrze. Godot trafił na swój moment, stał się niespodziewanie w Polsce sztuką dla młodzieży, nagle się zaktualizował i chwycił swoim pytaniem: czekać czy nie czekać? I swoją odpowiedzią: tak, wszystko jedno, Godot nie przyjdzie. Raz tylko przyszedł: w Krakowie, na prima-aprilis. Becketta poznaliśmy. "Dialog" drukował Końcówką, która wielu zresztą rozczarowała, a ostatnio, jako pierwsze pismo na świecie, przyniósł tekst słuchowiska którzy upadają. Worek był gotów, i oto w ślad za Błońskim krytycy wrzucili do niego, Ionesco i Adamova. Beckett jest egzystencjalistą w stanie wściekłym, doskonale! Ionesco i Adamov będą także wściekłymi egzystencjalistami; Beckett jest ponury, groźny, oskarżający i bez złudzeń, dobrze! Ionesco i Adamov będą także ponurzy, groźni, oskarżający i bez złudzeń. Beckett jest szyderczym filozofem nędzy istnienia, świetnie! Ionesco i Adamov będą szyderczymi filozofami nędzy istnienia. I tak dalej. Aż do znudzenia. A jak jest naprawdę?

Naprawdę łączy tych trzech pisarzy tylko jedno, że żaden z nich nie jest z pochodzenia Francuzem i że wszyscy trzej są niewątpliwie czymś autentycznie nowym we współczesnym teatrze francuskim. I może jeszcze jedno, że są "awangardowi", jeśli się przez to słowo rozumie, że są zaskakujący, dziwni i nie mieszczą się w konwencjach mieszczańskiego psychologizującego teatru. Najbardziej zresztą tradycyjny wydaje się Adamov, bliski Amerykanom, na przykład Saroyanowi. Z grubsza biorąc realistuczny, gwałtowny, często naiwny w swoich wymienić tylko dwa nazwiska: Swifta i Joyce'a. I to Swifta tylko z pamfletów i z czwartej podróży Guliwera do kraju mądrych koni i zezwierzęconych Jakusów. A Ionesco? Zaraz zobaczymy; bo to, cośmy widzieli w Krakowie, to nie był Ionesco.

Ale teraz zacząć musimy od Warszawy. Ionesco po raz pierwszy wystawiony został w Polsce przez teatr Klubu Krzywego Koła, który pokazał nam Łysą śpiewaczkę. W parę miesięcy później widziałem ją w Paryżu. Oba przedstawienia miały jedno wspólne; były bardzo śmieszne, tak śmieszne, że się aż spadało z krzesła. Ale poza tym były zupełnie różne. Łysa śpiewaczka w Paryżu, zgodnie zresztą z tekstem i z intencjami autora, była satyrą na Anglików. Satyrą na kuchnię angielską i na brytyjska ograniczoność, satyrą na typ angielskiej rozmowy i na zwyczaje towarzyskie, satyrą zarazem brutalną i cienką, idącą aż do parodii, ale parodii typowego angielskiego dowcipu. Była to farsa o wizycie, jaką jedna para małżeńska składa drugiej i strażaku, który się dołączył. W Warszawie przedstawienie zostało udziwnione, działo się wszędzie i nigdzie. Typowa angielska pokojówka zamieniła się w cudaczne stworzenie z włosami upiętymi wysoko jak szczotka do zamiatania.

Łysa śpiewaczka to mniej więcej to samo, co śledź pomalowany na zielono i wiszący na suficie z zagadki ormiańskiej. Nadrealistyczny gatunek dowcipu nie jest obcy Ionesco ale jest zawsze u niego ukonkretniony. Warszawskie przedstawienie było bardziej nadrealistyczne, bardziej bezinteresowne, bardziej ,.witkacowskie" i "gombrowiczowskie" od oryginału.

Nie mam o to pretensji. Łysa śpiewaczka przestała być satyrą na Anglików, ale za to stała się satyrą na uniwersalną głupotę, na banał, na komunał, na bezsens każdej towarzyskiej rozmowy. Zobaczyliśmy nagle, że nasze wszystkie serio rozumowy w domu i w biurze, w redakcji i w kawiarni są właściwie "Łysą śpiewaczką". Humor Ionesco rozwija się na zasadzie doprowadzania do absurdu potocznych sytuacji, jest matematyczny w swojej metodologii, bierze głupstwo na serio i ukazuje w nim nad-bzdurę.

Ionesco wprowadza "pure- non-sense" do teatru. Ale nie należy dać się zwieść pozorom. "Pure non-sense" i limeryki są gatunkiem dowcipu głęboko racjonalistycznym. Śmiejemy się z dowcipów o wariatach tylko dlatego, że jesteśmy normalni. Wariatów wcale one nie śmieszą. Dowcip Ionesco odpowiada klasycznym definicjom; śmiech jest u niego zawsze reakcją na skostnienie, co, jak przekonaliśmy się, jest bardzo na czasie. Ten rodzaj dowcipu uprawiają zresztą tylko racjonaliści. Przypomnijmy choćby Pracowitą pszczółką, zapomniany tomik wydany niegdyś przez Słonimskiego i Tuwima, który między innymi zawierał spis liczb od jednego do tysiąca uporządkowany alfabetycznie.

Sztuki Ionesco nie przestają być nigdy racjonalistyczną farsą, i przez to właśnie są tak szalenie molierowskie. Przy całej swojej nowoczesności, Nie ma w nich żadnej metafizycznej podszewki. Jest w nich zdrowy śmiech z głupoty i z pedantów. Przede wszystkim z pedantów. To także jest molierowskie. Z pedantów uczonych i z pedantów towarzyski eh, z pedantów metafizycznych i z pedantów teatralnych. Z wszystkiego rodzaju systemologów.

Przypomnijmy chociażby niedawno drukowaną w "Dialogu" znakomitą Lekcję. Młoda dziewczyna ze skromnej rodziny chce składać doktorat z wszech-nauk. Zna cztery pory roku i umie dodawać do dziesięciu. Odejmowanie sprawia jej już poważniejsze trudności. Prowincjonalny profesor ma ją przygotować do egzaminu. Sprawdza jej wiadomości, a potem wygłasza przed coraz bardziej zastraszoną słuchaczką własna teorię językoznawstwa opartą na niedostrzegalnej różnicy między hiszpańskim i chiszpańskim przez ch. Jest to piękny wykład uniwersytecki, uczony i ścisły, rozwijany z nieubłaganą logiką i piekielną konsekwencją. Profesor zapala się coraz bardziej, aż wreszcie nieistniejącym nożem zabija adeptkę wiedzy. Tego samego dnia tym samym nie istniejącym nożem zabił już trzydzieści dziewięć uczennic.

Ten prowincjonalny nauczyciel z farsy Ionesco bardzo mi przypomina profesora Budzyka, który z równie nieubłaganą konsekwencją rozwijając własną teorię językoznawstwa, marksizmu i realizmu socjalistycznego pragnąłby nieistniającym nożem zamordować całą współczesną krytykę. Ale wszystko w porządku, bo profesor Budzyk jest właśnie typowym molierowskim uczonym pedantem.

Lekcję Ionesco opatrzył podtytułem: dramat komiczny, Krzesła nazwał - farsą tragiczną. I Krzesła są tragiczną farsą; wstrząsającą, ale humorystyczną. W Paryżu publiczność wyła ze śmiechu, w Krakowie nieliczni widzowie

przeżuwali od, czasu do czasu metafizyczny dreszczyk. I nudzili się, och! jak się nudzili. Bo z tragicznej farsy zrobiono spirytystyczny seans, skąpany w symbolistycznym sosie a la Maeterlinck i piękne lata moderny.

Po socrealizmie weszliśmy na nowo w epokę metafizycznych ciągotek. Bardzo piękna huśtawka. Myślę, że nawet przygody króla Żólcika z Rabelego zainscenizowano by teraz chętnie jako dramat egzystencjalistyczny. Białoszewski by to potrafił zrobić w teatrzyku na Tarczyńskiej.

Nie ma potrzeby streszczać Krzeseł, zrobił to już Flaszen i wkrótce zresztą zobaczymy tę sztukę w Warszawie. Ale Krzesła nie dlatego zrobiły klapę w Krakowie i odniosły sukces w Paryżu, że Krakowski Rynek jest ciemny, zaśmiecony i błądzą po nim o północy smutni pijacy, a na Polach Elizejskich jest bardzo jasno i piękne kobiety jeżdżą we wspaniałych autach. Że pesymizm, jak sobie wydumał Flaszen, jest sztuką dla sytych, a optymizm w sam raz dla głodnych Polaków. Flaszen sam stał się tym razem postacią z Ionesco, bo właśnie z takich systemologów i z takich prawd objawionych najdotkliwiej szvdzi autor Lekcji i Krzeseł.

Marian Eile, kiedy wychodziliśmy z paryskich Krzeseł powiedział mi, że to jest sztuka niesłychanie optymistyczna, bo dowodzi, że można przeżyć osiemdziesiąt lat z własną żoną, być bardzo szczęśliwym i do tego jeszcze wierzyć, że ma się do objawienia światu wielką prawdę. Nie wiem, czy Marian Eile dobrze zrozumiał Krzesła, ale na pewno to wielkie szyderstwo nie jest drugim Godotem i nie ma w nim ani przerażenia, ani rozpaczy, że istnienie ludzkie jest absurdem.

Oczywiście, cały Ionesco i również Krzesła grane być muszą z zimną powagą, ale na tej samej zasadzie, na której z zimną powagą opowiada się historie o duchach, recytuje limeryki i wygłasza nonsensowne dowcipy. Kiedy się wierzy w duchy, historie o duchach nie są wcale zabawne. Z nonsensownych dowcipów śmieje się racjonalista, ale nigdy nie śmieje się mistyk. One są dla niego prawdą c świecie. Z podanego na zimno i u śmiertelną powagą tekstu Ionesco musi buchnąć na widowni wielki wyzwalający śmiech. Inaczej Krzesła będą stały puste, tak jak w Krakowie i w Katowicach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji