Artykuły

Mówimy od siebie

- Stary Teatr jest teatrem inscenizatorów i wykonawców. Gdy patrzę na Rozmaitości, widzę demokratyczne grono, które ma naturalną potrzebę wypowiadania się na temat rzeczywistości, która ich otacza. Oni są głęboko zaangażowani w dzisiejsze sprawy, tworzą tę rzeczywistość - mówi Krzysztof Warlikowski (na zdjęciu), reżyser warszawsko-krakowskiego "Kruma" wg Hanocha Levina.

Joanna Targoń: "Krum" to inny tekst niż te, które robiłeś do tej pory. Tematem jest zwykłe życie, bohaterami są zwykli ludzie. Nie ma takich emocji jak u Szekspira czy Sarah Kane.

Krzysztof Warlikowski: - W tamtych spektaklach -"Hamlecie", "Burzy", "Oczyszczonych" - były wielkie tematy ludzkości czy nasze polskie problemy. Pytanie, jak długo można się zajmować wielkimi tematami ludzkości "Krum" - a nie chodzi mi broń Boże o autobiograficzność - jest mi osobiście bliższy. "Hamletem" czy "Oczyszczonymi" mówiliśmy coś widzom jako nasze pokolenie, w "Krumie" mówimy od siebie, jako Krzysiek, Staszka, Jacek, Maja.

J.T.: A co mówicie, co w tym dramacie jest dla was najważniejsze?

- Dla mnie w najbardziej inspirująca jest sytuacja 40-letniego mężczyzna, który traci matkę. Znajduje się sam w kosmosie. Bez ideologii, bez korzeni, bez rodziny, która coś po nim by przejmowała. Jest w pustce egzystencjalnej i w świecie, który traci sens. To kryzys związany ze śmiercią matki, ale i kryzys miejsca, z którego się pochodzi, kryzys przynależności do miejsca, do czegokolwiek. I kryzys marzeń - około czterdziestki wiadomo już, co ci się nie uda, i trzeba zweryfikować swoje marzenia. Zostajesz w miejscu, bez podniety do wyruszenia dalej.

Krum uprawia twórczość życiową, stara się wpływać na ludzi, którzy go otaczają, mówi też o pisaniu, o tym, że wszyscy znajdą się w jego powieści.

- Wchodzi w to życie, aby nabrać dystansu. A twórczość? Dzisiaj powstaje tyle książek, wspomnień, że wydaje się, że każdy pisze, każdy uważa, że jest kopalnią nieprawdopodobnych wspomnień i tematów. Myślę, że temat dramatu twórcy nie jest tutaj ważny.

Ten tekst zaskakuje, bo nie jest ubrany w inteligencki kostium. Pokazuje figury matki, syna - takich, jakich znaleźlibyśmy na polskiej wsi, w prostej rodzinie. W tym jest coś witalnego, co może się skonfrontować z dzisiejszą widownią. Myślę, że mamy dużą świadomość bycia nie wybrańcami z poukładanych domów, ale bastardami z nieudanych ognisk. Lewin oddaje to życie bez europejskiego dystansu, bez chęci ulepszenia, nadania mu sensu. Ten tekst może wyzwalać u widzów potrzebę powrotu, bezpośredniego dotknięcia istoty, esencji relacji z matką, miejscem, w którym się urodziło, wychowało, z krajem, z którego się wyjeżdżało, do którego się powraca i od którego nigdy nie można się uwolnić. Wydaje mi się, że ta sztuka odgrzebuje w nas coś, co chcemy zakopać.

Ale może widzowie oczekują, żeby teatr był od nich mądrzejszy?

- Ludzie mają pewne przyzwyczajenia - zwłaszcza tzw. kulturalne oczekiwania od teatru. Pamiętam komentarze widzów po "Śnie nocy letniej", który wyreżyserowałem w Nicei: "czy to jest kultura?". Ale czy w teatrze mamy pokazywać kulturę, czy życie?

Do teatru Rozmaitości przychodzili ludzie, bo ich osobowości potrzebowały skonfrontowania się z czymś, co nie jest instytucjonalne, kulturalne, co nie jest kagankiem oświaty. Teatr otwierał różne pozamykane zakamarki osobowości tych młodych, zagubionych w warszawskim środowisku ludzi. Myślę, że "Krum" może nawiązać kontakt z publicznością nie poprzez kulturę, a poprzez pamięć. Pamięć różnych światów, które kończą się, zamykają, umierają podczas naszego życia.

Jak się czujesz w Starym Teatrze?

- Inaczej niż w Rozmaitościach - bo widzę jakąś linię, dorobek tego teatru. Stary Teatr jest teatrem inscenizatorów i wykonawców. Gdy patrzę na Rozmaitości, widzę demokratyczne grono, które ma naturalną potrzebę wypowiadania się na temat rzeczywistości, która ich otacza. Oni są głęboko zaangażowani w dzisiejsze sprawy, tworzą tę rzeczywistość. Chcemy mówić własnym językiem, chcemy "Krumem" coś szczerze powiedzieć o nas samych, coś, do czego sami się nie przyznajemy. Sam jestem człowiekiem, który wszystko sobie poodcinał - gdy miałem 18 lat, wyjechałem na studia, chciałem się odciąć od swojego miasta, potem chciałem się odciąć od Polski, i wyjechałem za granicę. W pewnym momencie jednak przychodzi refleksja, która cię łączy z tamtymi miejscami, niezależnie od tego, czy chcesz, czy nie. I ta refleksja wzbogaca.

Część aktorów "Kruma" jest ze Starego Teatru.

- Wszyscy się znamy od dawna, to nie jest grono wybrańców jednego i drugiego teatru. Nie chodziło o eksperyment, o wypróbowanie, co może wyprodukować Stary Teatr wspólnie z Rozmaitościami.

Czy "Krum" to przełom w twoim teatrze?

- Mam 42 lata. W pewnym momencie zaczynasz formować rzeczywistość, ale uświadamiasz sobie, że ten święty ogień trwa przez chwilę. Nie wiem, czy "Krum" to nie jest odwrócenie się od tych świętych ogni, którymi płonęliśmy przez ostatnich pięć, sześć lat. Chcieliśmy naszymi spektaklami dotknąć rzeczywistości w jej najboleśniejszych punktach: zakłamaniu, zakłamywaniu przeszłości, odcięciu nas od poprzednich pokoleń. Płonęliśmy tymi ogniami i nadszedł moment wypalenia. Zastanawiamy się, czym jest nasza twórczość, skoro dyskusje wokół niej sprowadzały się do kwestii obyczajowych, tego, czy na scenie trzeba być w majtkach, czy bez majtek. Czy nasz teatr, który otwierał Rok Polski w Paryżu, a teraz otworzy Rok Polski w Berlinie, nie jest tylko produktem eksportowym.

Ten spektakl to bardzo złożone doświadczenie dla nas wszystkich, tyle rozwijające, co blokujące. Myślę, że tak jak bohater "Kruma" jest uchwycony w chwili kryzysu, utraty gruntu pod nogami, tak samo przeżywamy kryzys z życiem, z rolą teatru, sensu teatru w ostatnich latach w Polsce. Jest jakiś nieprawdopodobne zainteresowanie teatrem, mam wrażenie, że w związku z tym jest kryzys jakości. Mniej patrzymy na jakość, a bardziej nam zależy na ilości.

O czym myślałeś, gdy czytałeś pierwszy raz "Kruma"?

- Przede wszystkim poraził mnie końcowy monolog Kruma po śmierci matki. Nawet zastanawiałem się, czy sam byłbym gotów unieść ten monolog, czy narodziłyby się we mnie takie słowa. Matka Levina wyjechała z Polski przed Holocaustem, pewnie miała poczucie winy w stosunku do tych, którzy zginęli. Levin chciał się od tego odciąć, nie chciał żydowskości, tak jak ja nie chciałem polskości, nie chciał polityki, czołgów, w "Krumie" mówi o nieudanych miłostkach i o swojej próbie bycia twórcą, próbie uniezależnienia się od matki i znalezienia sobie życia, które by go zaspokoiło. Przeszkadzała mi abstrakcyjność tego dramatu, chciałem każdą scenę usytuować w czasie i miejscu.

Dlatego w przedstawieniu znalazły się projekcje - filmy kręcone w Tel Awiwie, pokazujące miasto, ludzi?

- Zrozumiałem, że ta opowieść mnie interesuje, gdy zaczynam ją traktować jak dokumentalną historię. Wydało mi się, że wtedy wszystko brzmi mocniej, nie jest tylko jakąś komedią ludzką, konwencjonalną kompozycją, która chce uchwycić kawałek życia, tylko dokumentalną baśnią, z której można wyciągnąć sens nie tylko jednostkowy.

* * *

W sobotę [12 marca] w Starym Teatrze krakowska premiera "Kruma" Hanocha Levina w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego, spektaklu stworzonego w koprodukcji z warszawskim Teatrem Rozmaitości. Grają w nim aktorzy obydwu teatrów, m.in.: Jacek Poniedziałek, Stanisława Celińska, Maja Ostaszewska, Danuta Stenka, Małgorzata Hajewska-Krzysztofik i Anna Radwan-Gancarczyk. Warszawska premiera miała miejsce 3 marca. Na pierwszych pięć krakowskich pokazów (pierwszy z nich będzie też premierą prasową) nie ma już od dawna biletów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji