Artykuły

Kobieta z temperamentem

- Na szczęście nie grałam w serialach ról pierwszoplanowych, z którymi mogłabym być utożsamiana do tego stopnia, że reżyserzy nie widzieliby mnie w innej roli. Z jednej strony daje to bowiem stabilność finansową, z drugiej może jednak oznaczać śmierć zawodową. Na szczęście udało mi się tego uniknąć - mówi ANNA DERESZOWSKA, aktorka Teatru Dramatycznego w Warszawie.

Wszechstronna aktorka filmowa, serialowa i teatralna. Po ukończeniu studium muzycznego w klasie fortepianu zdecydowała się na aktorstwo w warszawskiej Akademii Teatralnej. Popularność, na początku kariery, zawdzięcza roli starszej posterunkowej wtelenoweli "Złotopolscy". Drogę do kariery filmowej otworzyła jej rola w "Testosteronie", a ugruntowała postać Korby w komedii "Lejdis". W serialu "Naznaczony" pokazała wielkie możliwości dramatyczne, a w serialach "Klub Szalonych Dziewic" i "Sprawiedliwi" świetne opanowanie warsztatu. Oglądaliśmy ją także w "Randce w ciemno" i "Nigdy nie mów nigdy". Za wszystkie te działania została uhonorowana w tym roku miejscem w Alei Gwiazd w Międzyzdrojach, gdzie była najbardziej obleganą aktorką. Tydzień później wystąpiła na Festiwalu Piosenki Rosyjskiej w Zielonej Górze, gdzie zdobyła główną nagrodę - Złoty Samowar.

Ten rok zdecydowanie należy do pani. Zastanawiam się, od czego zależy tak duże zainteresowanie reżyserów i producentów jedną aktorką?

- Muszę przyznać, że jestem niezwykle pracowitą osobą, staram się ciągle uczyć, rozwijać, podglądać doświadczonych kolegów, czerpać od nich wzorce. Interesuje mnie nie tylko aktorstwo, ale także śpiew, dlatego podjęłam współpracę z zespołem Machina del Tango. Ubolewam, że mniej gram na scenie, nie jestem już na etacie w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Mam świadomość, że właśnie w teatrze aktor najwięcej się uczy i najpełniej rozwija. Mam jednak nadzieję w najbliższej przyszłości znów grać na scenie.

Akademię Teatralną w Warszawie ukończyła pani w 2003 roku, ale do branży filmowo-serialowej dostała się pani całkiem niedawno. Czy terminowanie w drugoplanowych rolach ("Klan", "Graczykowie", "Lokatorzy", "Samo życie") to właściwa kolejność drogi zawodowej?

- Oczywiście, bo trudno oczekiwać, by reżyserzy od razu obsadzali młodego aktora w rolach pierwszoplanowych i głównych. Podziwiam koleżanki i kolegów od razu wrzucanych na głęboką wodę i świetnie sobie radzących. Jestem zwolenniczką bardziej powolnego wchodzenia w zawód aktora, kroczek po kroczku, co daje dystans i szersze spojrzenie na ten zawód.

- Był moment, gdy oglądaliśmy panią tylko w serialu "Złotopolscy", w którym gra pani dworcową policjantkę Kalinę Fatalską.

- Nie widzieliby mnie w innej roli. Z jednej strony daje to bowiem stabilność finansową, z drugiej może jednak oznaczać śmierć zawodową. Na szczęście udało mi się tego uniknąć.

Nie obawiała się pani, że może zostać na długie lata Fatalską, tak jak w tym samym serialu Magda Stużyńska Marcysią?

- Na szczęście nie grałam w serialach ról pierwszoplanowych, z którymi mogłabym być utożsamiana do tego stopnia, że reżyserzy nie widzieliby mnie w innej roli. Z jednej strony daje to bowiem stabilność finansową, z drugiej może jednak oznaczać śmierć zawodową. Na szczęście udało mi się tego uniknąć. Zresztą trudno byłoby sobie wyobrazić, że Dereszowska może być kimś takim jak Fatalska, osoba wredna, złośliwa, kąśliwa, bez poczucia humoru. Mam nadzieję, że takich kobiet po prostu nie ma.

Od kiedy towarzyszy pani łut szczęścia?

- Wydaje mi się, że od początku, bo już na trzecim roku Akademii Teatralnej zostałam zaangażowana do Teatru Dramatycznego przez ówczesnego dyrektora Piotra Cieślaka. Miałam szczęście trafić na takich, a nie innych profesorów w szkole teatralnej: Zofię Kucównę, Jarosława Gajewskiego czy Krystynę Tkacz, która mnie zaraziła śpiewaniem. To oni ukierunkowali mnie zawodowo.

Wspominała pani o szczęściu, a ja myślę, że swoją rolę odegrał tu coraz wyższy stopień wtajemniczenia zawodowego.

- Zapewne też. Dostaję sporo propozycji teatralnych, z których niestety muszę rezygnować, bo nie da się ich połączyć z pracą na planie filmowym i telewizyjnym. Życie to sztuka kompromisów i wyborów. Niestety, nie doszedł do realizacji "Cyd" w Teatrze Polskim w Warszawie, w reżyserii fantastycznego francuskiego reżysera operowego Iwana Aleksandra, w którym miałam grać Infantkę. Ten spektakl miał otworzyć nowy sezon teatralny w tym teatrze pod nową dyrekcją Andrzeja Seweryna.

Co przeszkodziło?

- Miasto nie dało pieniędzy na ten projekt, co jest dla mnie przedziwną polityką. Na polskiej scenie mogło pojawić się wielkie nazwisko, ale jak się okazuje, nie ma tu dla kogoś takiego miejsca. Realizacja odsunęła się w czasie i może się zdarzyć, że nie dojdzie do skutku.

Doszła za to do skutku realizacja serialu "Klub Szalonych Dziewic". Jakie było porozumienie na planie między czterema bohaterkami?

- Może trudno w to uwierzyć, ale bardzo dobre, chociaż utarło się, że kobiety, a szczególnie aktorki, nie są w stanie się porozumieć i zaprzyjaźnić. A my spotykałyśmy się także prywatnie. Najlepszy kontakt miałam z Dominiką Łakomską, może dlatego, że ona, podobnie jak ja, ma małe dziecko. Na planie największe wrażenie robiła na mnie Ania Przybylska ze swoim kompletnie szalonym temperamentem, dowcipem, poczuciem humoru. To bardzo utalentowana osoba, chociaż nie studiowała aktorstwa. Ubolewam, że nie będzie kontynuacji serialu.

Takie dobre aktorskie relacje są chyba szalenie ważne?

- Oczywiście. Znakomicie współpracowało mi się z Jackiem Poniedziałkiem. Na początku bałam się z nim grać, bo to bardzo doświadczony teatralnie aktor i mógł mnie traktować jak młodszą adeptkę sztuki aktorskiej. Jacek dostrzegł jednak we mnie równorzędnego partnera i zobaczyłam, że mnie szanuje, ceni i słucha.

Polubiła pani swoją wyzwoloną Magdę z tego serialu?

- Tak, aczkolwiek prywatnie jestem kompletnie inna. Niestety, producenci i reżyserzy ciągle widzą we mnie Korbę z filmu "Lejdis". Ta rola wszystkim się podobała, otrzymałam mnóstwo komplementów, ale chciałabym się wyzwolić z wizerunku ostrej, energicznej, przeklinającej dziewczyny.

Nie jest pani ani trochę podobna do Korby?

- Podobnie jak ona jestem bardzo energiczna, na planie zawsze jest mnie pełno, ale inaczej podchodzę do życia i inne mam priorytety.

Podobieństwo do granych postaci może oznaczać zubożenie środków aktorskich, bo wkrada się prywatność.

- Poruszam się podobnie jak Magda, ale nie gestykuluję tak szeroko jak ona. Staram się szukać dla niej cech charakterystycznych i czerpać wzorce z obserwacji. Nie chcę budować wyłącznie postaci na sobie, to byłoby ubogie, a taki rodzaj aktorstwa szybko się wyczerpuje.

Serial jednak padł...

- Może dlatego, że ludzie oglądali go w internecie i oglądalność na antenie nie była na tak wysokim poziomie, jakiego oczekiwał TVN. Ostatnie odcinki miały jednak oglądalność powyżej trzech milionów. Poza tym stacja miała podobny projekt, "Usta-usta", i będzie kontynuować ten serial.

Teraz musi pani uważać na kolejne role, aby uniknąć zaszufladkowania.

- Staram się tak dobierać role, by odrzucać podobne do tych, które już zagrałam.

Było pani ostatnio trochę za dużo. Otwiera się lodówkę, a tu Dereszowska...

- Bałam się tego, ale przecież nie mam wpływu na terminy emisji filmów i seriali, w których gram. Teraz skupiam się na pojedynczych projektach, o których wiem, że nie będą emitowane w tym samym czasie.

Co będzie, jeżeli wykreowany przez panią wizerunek kobiety silnej, bezkompromisowej zacznie panią uwierać?

- Już mnie uwiera. Trochę mnie to zaszufladkowanie denerwuje, ale wierzę, że są jeszcze reżyserzy i producenci, którzy uważają, że potrafię zagrać coś zupełnie innego.

Zastanawiam się, jak wypadłaby pani w roli kobiety łagodnej, skromnej, wyciszonej?

- Jestem ciekawa takiej propozycji, byłaby dla mnie sporym wyzwaniem aktorskim.

Mężczyźni twierdzą, że kobiety wyolbrzymiają swoje wady i wszędzie doszukują się mankamentów. Pani też dostrzega swoje słabe punkty?

- Jak każda kobieta mam kompleksy na punkcie urody, braków w wykształceniu, w oczytaniu, bo nie mam czasu na lekturę.

Życiowy partner Piotr Grabowski też je zauważa?

- Tak, ale ich nie wypunktowuje, raczej mnie uspokaja i puka się w głowę, mówiąc: "Chyba zwariowałaś! Jesteś piękną, zdolną, inteligentną dziewczyną". I w ten sposób podbudowuje moją wiarę w siebie. Z drugiej strony w wielu wypadkach mobilizuje mnie do pracy nad sobą.

Piotr Grabowski jest świetnym aktorem. Po znakomitej roli w serialu "Sfora" byłem przekonany, że jego kariera potoczy się błyskawicznie i będzie grał rolę za rolą, a tymczasem jest inaczej...

- Moim zdaniem Piotr gra zdecydowanie za mało, ale nie angażuje się w życie bankietowe, nie obraca w naszym małym światku. Czasem próbuję go namówić, żeby gdzieś ze mną poszedł, bo w naszym zawodzie trzeba czasami zaświecić twarzą, pokazać się, przypomnieć o sobie. Piotr przez lata pracował w Teatrze Starym w Krakowie, gdzie zagrał mnóstwo fantastycznych ról, teraz jest w Teatrze Dramatycznym. Gra w serialu "Miłość nad rozlewiskiem" (drugiej części "Domu nad rozlewiskiem"). Pracuje też w "Barwach szczęścia".

Nie ma między wami rywalizacji, zazdrości zawodowej?

- Obawiałam się tej rywalizacji, ale na szczęście jej nie ma. Piotr jest dojrzałym człowiekiem, bardzo mi kibicuje i pomaga zawodowo w takim sensie, że czuję się przy nim bezpieczniej. Często kieruję do niego pytania zawodowe, które pomaga mi rozwiązać. Mam w nim wielkie oparcie.

Graliście razem?

- Zagraliśmy w filmie "Komisarz Blond i wszystko jasne", który nie ukazał się na ekranach, mam z tej współpracy miłe wspomnienia. Piotr ma dla mnie dużo cierpliwości, zwłaszcza że należę do osób, które oczekują natychmiastowego efektu od siebie i aktorów, z którymi gram. Trzeba mnie temperować, bo mam zapędy na kierownika planu.

Czy sprawy zawodowe przenosicie na dom?

- Nie sposób pominąć takich tematów, ale na szczęście nie rozmawiamy tylko o pracy.

Jak, przy tylu zajęciach zawodowych, wygląda wasz dom?

- Mamy nianię, bez której nie dałoby się tego wszystkiego pogodzić. Mamy fantastycznych rodziców. Mama Piotra mieszka wprawdzie w Kanadzie, ale moi są w Bielsku-Białej i od czasu do czasu zabierają Lenkę do siebie.

Mąż z innej branży mógłby nie wytrzymać tempa pani życia?

- Mogłoby tak być. Piotrek mówi czasami, że zachowuję się jak robot. Trudno wszystkie zajęcia skoordynować. Moja nowa menedżerka była na początku przerażona i przyznała, że nie może wszystkiego ogarnąć. Zastanawiała się, jak mogę w takim tempie pracować.

Zdecydowała się pani, u szczytu popularności, na życiową rolę matki. To spora odwaga, bo nie jest łatwo być rozchwytywaną aktorką i troskliwą mamą...

- Wydaje mi się, że to był idealny moment. Byłam po zdjęciach do "Lejdis", stałam się więc aktorką filmową, nie tylko serialową. To był świetny moment na dziecko. Teraz trudno byłoby mi się zdecydować.

Ile czasu poświęca pani córeczce?

- Teraz bardzo dużo, ale nie zabrałam jej na festiwal do Międzyzdrojów. Zbyt dużo miałam tam zajęć. Było zbyt gwarno, tłumnie i głośno. To miejsce bardzo by ją zmęczyło.

Czy zdarza się, że zabiera pani Lenkę na plan filmowy?

- Bardzo rzadko i tylko wtedy, gdy muszę. Staram się nie angażować dziecka w pracę zawodową.

Wierzy pani w dziedziczenie genów?

- Właśnie dowiedziałam się, że druga córka Andrzeja Grabowskie-go, podobnie jak jej starsza siostra kilka lat wcześniej, dostała się do Akademii Teatralnej. Serdecznie jej gratuluję, jednak mam nadzieję, że moja Lenka nie będzie aktorką. To niezwykle niewdzięczny zawód.

Ukończyła pani szkołę muzyczną w klasie fortepianu i jeszcze śpiewa. Jak znajduje pani na to wszystko czas?

- Śpiewanie sprawia mi ogromną frajdę i jest moją pasją. Kompletnie się wtedy spalam i potwornie stresuję. Kiedy mam wystąpić jako wokalistka, przez dwa dni chodzę ze ściśniętym żołądkiem. Staram się śpiewać z głową i myślę, o czym śpiewam. Koncerty zespołu Machina del Tango cieszą się dużą popularnością, wydaliśmy właśnie płytę. Są na niej polskie tanga. Pięć utworów instrumentalnych i pięć wokalnych.

A w jakim musicalu pani śpiewała?

- W "Pannie Tutli Putli" w Teatrze Buffo, co zaprocentowało zawodowo, bo Janusz Józefowicz zaprasza mnie teraz do wielu swoich projektów. Spotkanie z Januszem Stokłosą było dla mnie wielkim wydarzeniem i olbrzymią nauką.

Czy zasiada pani czasem do fortepianu?

- Praktycznie nie, w domu mam elektryczne pianino, ale umiejętność czytania nut bardzo mi się przydaje. Czasem jednak żałuję, że nie ćwiczyłam dalej, że nie kontynuowałam nauki gry na fortepianie.

Tydzień temu wygrała pani Festiwal Piosenki Rosyjskiej w Zielonej Górze. Zaskoczyła mnie pani decyzją o tym występie. Czym była spowodowana?

- To była spontaniczna decyzja, chciałoby się wręcz powiedzieć - nieprzemyślana. Decydując się na udział w festiwalu, nie zdawałam sobie sprawy, że będzie on transmitowany przez Telewizję Polską, że zwycięzców wybierają telewidzowie w głosowaniu SMS--owym i że uczestnikami są niemal wyłącznie zawodowi wokaliści. Okazało się jednak, że czasami warto podejmować szalone wyzwania!

Pokonała pani zawodowe piosenkarki, wiem, że pozazdrościły pani sukcesu. Jak go pani smakowała?

- Z rodzicami i córką, kładąc Lenkę do snu. Później z moimi muzykami i innymi uczestnikami oraz organizatorami festiwalu przy ukraińskiej wódeczce.

Co może wynikać z tego zwycięstwa?

- Zwycięstwo jest dla mnie mobilizacją do dalszej pracy i dowodem na to, że publiczności podoba się to, jak śpiewam. Wobec powyższego, zastanawiamy się nad materiałem na kolejną płytę.

Będzie pani teraz więcej śpiewać?

- Jeśli zobowiązania aktorskie mi na to pozwolą i jeśli uda nam się szybko przygotować nowy, ciekawy materiał, z pewnością tak.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji