Durrenmatt i starcy
W poniedziałek, dnia 29 listopada, odtworzono w telewizji z taśmy telerecordingu "Przygodę pana Trapsa" Durrenmatta w reżyserii Konrada Swinarskiego. Oglądany tak spektakl ponownie, ale bez znudzenia, chętnie obejrzałbym go po raz trzeci. Telewizja uchodzi za sztukę ulotną: to, co pokazują to niej dziś, przestaje interesować jutro; to, co pokażą jutro, przestanie interesować pojutrze. Jest w tym twierdzeniu prawda, ale tylko częściowa, bo w telewizji są elementy różne: obok gazety - cyrk, obok cyrku - sztuka. Telewizja potrafi czasem prześcignąć samą siebie, dać widzowi moment zdumienia i dreszczu. I wtedy telewizja przestaje być niewolnicą chwili. Zdarza się to rzadko, ale się czasem zdarza; zdarzyło się to właśnie podczas telewizyjnego spektaklu "Przygody pana Trapsa".
"Przygoda pana Trapsa" arcydziełem nie jest; jest tu więcej banałów udających efektowne paradoksy niż myśli. Wynika z niej na przykład, że wszyscy jesteśmy mordercami. Ktoś umiera na zawał serca, a więc umiera śmiercią naturalną, ale ktoś ten zawal przyspieszył, a więc nie śmierć naturalna tylko morderstwo. Skoro jednak tak, to śmierci naturalnych jest znacznie mniej niż morderstw, wszyscy mordujemy się wzajemnie: swym postępowaniem wyizolujemy u bliźnich nerwice i zawały, z kolei oni rewanżują nam się tym samym. Takie jest życie; wszyscy chcą żyć jak najdłużej i wszyscy wzajemnie przybliżają sobie śmierć. Tak Traps uwodząc żonę człowieka, któremu grozi zawał, niewątpliwie jakoś skrócił mu życie, ale czy z tego wynika, że pan Traps jest mordercą? Durrenmatt twierdzi, że tak, Durrenmatt jest maksymalistą. Tak, maksymalizm jest irytujący; nie możemy zaakceptować wyroku na pana Trapsa, bo w ten sposób musielibyśmy zaakceptować wyrok na samych siebie. Przecież my także komuś - świadomie czy podświadomie - stale skracamy życie,
W lipcu ukazał się w "Telekulturze" szkic Alicji Grajewskiej o "Przygodzie pana Trapsa", gdzie mówiło się dużo o moralistyce. Ale osobiście sądzę, że należałoby mówić przede wszystkim o sofistyce i w dodatku nie najbardziej pomysłowej.
Tak więc tekst widowiska może budzić - i budzi - liczne zastrzeżenia. A jednak wrażenie jest ogromne, telewizyjna inscenizacja "Przygody pana Trapsa" jest osiągnięciem znakomitym, skończenie doskonałym.
Zasługa to przede wszystkim aktorów, z których każdy (Bardini, Butkiewicz, Krasnowiecki, Świderski, Zaczyk) zasługiwałby na osobną monografię. Czterej pierwsi stworzyli kreacje starców zupełnie fenomenalnych, starców, którzy są najpierw wujaszkowaci, dobroduszni, a potem straszni, groteskowi, potworni. Zbliża się koniec roku: w roku, który mija, na ekranach telewizorów widzieliśmy wiele twarzy. Które z nich będziemy pamiętać najdłużej? Jeśli chodzi o mnie to cztery twarze starców z "Przygody pana Trapsa".