Artykuły

Durrenmatt i jego bohater

"Przyszło nam żyć w świecie chaosu, pozbawionym ładu i norm" - powiada Durrenmatt, jowialny szwajcarski dramaturg. To w naszych czasach ludzie zdrowi muszą ukrywać się w domach wariatów, i na odwrót - obcujemy na co dzień z pozornie tylko normalnym otoczeniem. Wystarczy przecież jeden sygnał, jeden znak - abyśmy zostali postawieni w stan oskarżenia.

Sygnał ten daje pieniądz Człowiek żyje więc w ustawicznym zagrożeniu, zdeterminowany przez system, do powstania którego sam się przyłożył, ale nie ma nad nim kontroli. Co pozostaje mu do roboty, jak ma żyć? A co staje się w tej sytuacji obowiązkiem artysty, który winien budzić społeczeństwo z letargu?

Znajdziemy na to wiele odpowiedzi, nie zawsze jednoznacznych w kolejnych sztukach znakomitego dramatopisarza. Durrenmatt nie ulega złudzeniom ani łatwemu optymizmowi. Pozostawia najczęściej do przemyślenia gorzką pointę, którą trudno przełknąć i oddać się spokojnie dotychczasowemu bytowaniu. Temu też celowi służą jego dziwni bohaterowie. Będąc rezonerami autora, jak przystało w sztukach "dydaktycznych" (sam Durrenmatt tak je określa) - proponują modele postaw, które nie sposób zaakceptować. Prowokują do polemiki, rozpalają dyskusję. Bo tego też zmierza autor w "Przygodzie pana Trapsa", pierwotnej wersji znanego opowiadania "Kraksa".

Znów wprowadzeni zostajemy w świat, gdzie wszystko może się przydarzyć. Przeciętny pan Traps, agent handlowy, trafi przez przypadek do małej wioski by przeżyć tam dziwny wieczór. Trójka emerytowanych przedstawicieli sprawiedliwości, pół żartem, pół serio dowiedzie mu, że nie tylko nie jest takim porządnym facetem, za jakiego się uważa, ale że zarobił już na gilotynę swym postępowaniem. W spokojny, ustabilizowany światek szwajcarskiego mieszczucha wkroczy na chwilę niepokój i zdumienie. Jak to się stało, jak było to możliwe, postępował przecież zgodnie z "powszechnymi normami". "Nie jest on zbrodniarzem, ale ofiarą epoki, Zachodu, cywilizacji, która stopniowo straciła wiarę w chrystianizm, uniwersalizm i stała się tak chaotyczna, że jednostce nie przyświeca już żadna gwiazda. W rezultacie następuje zamęt, zdziczenie, zaczyna obowiązywać prawo pięści" - tłumaczy "obrońca". Tak więc pan Traps miałby prawo postępować tak, jak postępował. Że uczynił przy tym coś złego, to jego pech, a nie wina. Żyje po prostu w nienormalnych czasach. Tak sądzi sam Traps, tak rozumują jego sędziowie. Po nieco niesamowitej zabawie przy Chateau Margaux i nerwowym śnie u stóp gilotyny, nasz bohater pojedzie sobie w świat czerwonym Studebackerem. Wolny od wyrzutów sumienia, poczucia winy czy kompleksów. Jest przecież "jednym z wielu". Gdyby przyszło naprawdę sądzić - trzeba by postawić cały świat w stan oskarżenia. Tak mniemają Kummerowie, Zornowie i Trapsowie. Dla których zabawa w prawdziwą sprawiedliwość jest jedynym sposobem zabicia nudy - a cokolwiek się wykryje - trzeba potraktować z należnym dystansem i dobrodusznością.

Pozostawione w tym stadium rozwoju konfliktu widowisko Durrenmatta wywołuje żywiołowy protest. I tu objawia się nam cała natura przekornego Szwajcara, mądrego kpiarza, rozumiejącego swój współczesny świat. "Nie mówię: nie ma winy, jest tylko pech. Wina istnieje, trzeba ją jednak mozolnie odkrywać, szukać pod maską świata współczesnego. Trzeba ją pokazać widzowi. Społeczeństwo u-wierzyło, że nie ma winy, że wszystko, co się dzieje, można usprawiedliwić pechem, a więc że wszystko można wybaczyć. Z tym właśnie pisarz ma obowiązek polemizować". I Durrenmatt obnaża, kompromituje w "Przygodzie" błogie samouspokajanie się swego społeczeństwa, niegroźne, profilaktyczne "samobiczowanie", które w zupełności je zadowala. W widowisku Durrenmatt okazał się zresztą bardziej drapieżny i bezkompromisowy, niż w późniejszej noweli. Tam bohater będzie człowiekiem o "miękkim sercu" i sumieniu, przejmie się tym, co udowodniono, bo wierzy w winę i karę. Pan Traps w widowisku tych skrupułów nie ma. Uczestniczy w zabawie do końca, na zasadach gracza, choć na to z początku nie wygląda. I to jest znacznie ostrzejsze - tacy, którzy łatwo zapominają o swych winach, rychło asymilują się do nowych warunków, i sami szybko uspokajają - stanowią aktualny i ważny problem.

Telewizyjne widowisko, które pozwoliło na tak szerokie i ciekawe odczytanie niełatwego przecież tekstu, stanowiło przykład wyjątkowo wiernej, duchem i klimatem, inscenizacji. Obejrzeliśmy jedną z najlepszych u nas realizacji sztuk Durrenmatta, a jednocześnie zrealizowano koronny postulat tego teatru. Uczyniono zadość życzeniu pisarza, aby jego teatr myśli niepokojącej trafił do możliwie najszerszej widowni i pozostawił ziarno refleksji. Telewizyjny inscenizator nie tylko znakomicie wyważył subtelne środki (przejście groteski w ponurą tragikomedię), dał prawdziwy popis swego reżyserskiego kunsztu, ale

odegrał "ucztę morderców" w planie popularnego widowiska kryminalnego. Uczyniło to łatwą do przełknięcia - trudną i złożoną myśl przewodnią sztuki, która niewątpliwie długo nurtować będzie widownię.

Zasługa to reżysera Konrada Swinarskiego i znakomitego zespołu, w którym rewelacyjne kreacje stworzyli Jan Świderski i Aleksander Bardini, a pozostali wykonawcy ze Stanisławem Zaczykiem na czele dali interpretacje wysokiej klasy. Warto wyrazić tv uznanie z okazji jednego z najlepszych spektakli bieżącego sezonu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji