Artykuły

Nie tylko o "Zemście"

Wypowiadając się niedawno w szczecińskiej Kronice TV, Andrzej Rozhin twierdził, że Teatr Polski w przeciwieństwie do wielu innych teatrów w aktualnej sytuacji, uskarża się na brak widzów. Oczywiście tak jest, ale też działalność Teatru Polskiego od poprzedniego sezonu charakteryzuje dość zasadniczą zmianą jego funkcji, do jakiej byliśmy przyzwyczajeni. Po pierwsze wynika to z repertuaru, jaki zapanował na normalnej scenie, tej na piętrze gmachu przy ul. Swarożyca. Począwszy od "Łyżek i księżyca" E. Zegadłowicza, które niezbyt udanie zainaugurowały ubiegły sezon, repertuar ten coraz wyraźniej nachylał się w stronę najmłodszej publiczności. Były to kolejno takie pozycje, jak: "Bętleem polskie" L. Rydla w reżyserii Henryka Giżyckiego, "Igraszki z diabłem" J. Drdy w reżyserii A. Rozhina, a wreszcie "Alicja w krainie czarów" L. Carolla w reżyserii Andrzeja Strzeleckiego. Przepraszam, na przełomie listopada i grudnia ub. roku był tam jeszcze "Kabaret pana Włodka" który należy potraktować jako tyleż smutny, co wstydliwy incydent w dziejach tego teatru.

Przyznaję nie bez wstydu, że nie mam nic do powiedzenia o "Alicji w krainie czarów", bo do tej pory nie miałem okazji zobaczyć tego przedstawienia, a to przede wszystkim z powodu, że jest ono grane w godzinach przedpołudniowych, ze względu właśnie na rodzaj widowni, do której jest adresowane. To też wyjaśnia właściwie całkowicie stwierdzenie dyrektora Rozhina, że widownia Teatru Polskiego nie świeci pustkami.

Co wobec tego dzieje się w tym teatrze wieczorami, co Teatr Polski ma do zaoferowania normalnej, dorosłej publiczności, wliczając zresztą do niej również dojrzewającą młodzież? Ano ma, owszem, i to nawet dosyć sporo, tyle że ostatnio działo się to niemal, wyłącznie na małej scenie, czyli w Sali Prób, określonej także w teatrze jako Scena Inicjatyw Aktorskich. Widzieliśmy tam więc, pt. "Upadki Bunga", interesujący spektakl, oparty na powieści St. I. Witkiewicza "622 upadki Bunga czyli Demoniczna Kobieta" w opracowaniu i reżyserii Sylwestra Woronieckiego, dalej - "Inferno" wg "Ojca" A. Strindberga w reżyserii Zbigniewa Wróbla, "Emigrantów" S. Mrożka w reżyserii Zbigniewa Wilkońskiego i wreszcie aktualną tam właśnie "Zemstę" A. Fredry w reżyserii Andrzeja Rozhina.

Praktycznie każde z tych przedstawień dowiodło, że; niewielka, ob liczona najwyżej na 100 widzów sala kryje w sobie niemal ogromne możliwości inscenizatorskie. Każde też z wymienionych przedstawień w odmienny sposób wykorzystywało te możliwości. Osobiście sądzę, że najpełniej i najtrafniej zostały one wykorzystane dla "Emigrantów" w tym przypadku głównie za sprawą inwencji scenografa - Andrzeja Waltenbergera.

Pisząc to wszystko nie usiłuję podsumowywać ubiegłego sezonu w Teatrze Polskim, a jedynie zwrócić uwagę na to, co określiłbym jako zmianę funkcji tego teatru, a co wynika z charakteru, jaki przyjęły w tym sezonie obie sceny, z różnicy adresów, na jakie zostały skierowane.

Nie ma, a w każdym razie nie ma dotąd podstaw, aby czynić z tego powodu, zarzut Teatrowi Polskiemu, ale też trudno sobie życzyć utrwalenia tego stanu w przyszłości. Wydaje się, że nie ma takiego niebezpieczeństwa, jeżeli sądzić po zapowiedziach A. Rozhina dotyczących repertuaru w bieżącym sezonie, ale przecież życie uczy, że z takich zapowiedzi niewiele jeszcze wynika. Nie wypominając, dyr. Rozhinowi, bo rozumiem okoliczności, jakie o tym, przesądzają, z licznych pozycji zapowiadanych przez niego na początku ostatniego sezonu - a było to już w trakcie realizacji "Łyżek i księżyca" - wystawiono zaledwie dwie: "Betleem polskie" i "Alicja w krainie czarów". Jak widać w teatrze nie ma rzeczy pewnych, ani sytuacji stabilnych, w przypadku zaś Teatru Polskiego płynność jego planów repertuarowych należy wiązać z płynnością zespołu artystycznego - tu chyba nieco prze sądną w rozmiarach i częstotliwości.

Zmiany osobowe zaważyły między innymi na "Zemście", której chciałbym poświęcić resztę tych uwag. Otóż premiera "Zemsty" odbyła się jeszcze na początku czerwca br., a więc niemal przed wakacyjną przerwą, to znaczy z założeniem, że przedstawienie wejdzie do repertuaru bieżącego sezonu i - choćby ze względu na sztukę oraz pojemność widowni w Sali Prób - będzie grane długo. Tymczasem już wtedy wiadomo było, we dwoje aktorów i to wykonawców czołowych ról - Klary i Papkina - opuszcza Szczecin, przechodząc do teatru w Warszawie. Byli to: Anna Lenartowicz i Karol Stępkowski. Przyjmując nawet, że po przerwie, a więc po kilku miesiącach, zagrają w nowym sezonie pewną ilość przedstawień gościnnie - przedsięwzięcie należy uznać za mocno ryzykowne dla kształtu samego przedstawienia.

Wspominam o tym również dlatego, że oboje, to znaczy A. Lenartowicz i K. Stępkowski zasłużyli sobie w Szczecinie na dobrą pamięć zarówno tymi, jak i wieloma innymi rolami, w jakich wystąpili w czasie kilkuletniej pracy w Teatrze Polskim.

Wracając do "Zemsty", okazuje się, że ta, przy minimum teatralnej umowności i wyobraźni widza, doskonale mieści się w ciasnej przestrzeni, jaką narzucają warunki Sali Prób. Nie ma oczywiście muru granicznego, a kilka zaledwie sprzętów doskonale funkcjonuje raz, jako pokój Cześnika, drugi raz, jako pomieszczenie Rejenta. Jeżeli dekoracja, czy też - jak czytamy w programie - "aranżacja przestrzeni" Ryszarda Grajewskiego może budzić jakieś zastrzeżenia, to w moim odczuciu budzi je jedynie fragment stodoły na scenie; nazywa się to bodaj sąsiek. Tam to, miast to altanie, spotykają się Klara z Wacławem i w miłosnych uściskach tarzają się w słomie. Obrazek - można by określić - taki bardziej przaśny.

Nawiasem mówiąc pomysł z owymi amorami w sąsieku, gdzie Wacław - Włodzimierz Matuszak, w rozchełstanej koszuli, prezentuje się jako dość prymitywny, jurny, wsiowy kochanek, kontrastujący zresztą z elegancją i układnością Klary, sprawia, że to pierwsze wrażenie ciąży na nim do końca przedstawienia.

Ta "Zemsta" poza tym może się podobać. Między innymi dlatego, że wyjąwszy oto specyficzny, w warunkach Sali Prób, entourage, w jakim rozgrywa się komedia, Rozhin, nie próbuje w niej niczego odkrywać, po nowatorsku interpretować. Dochowując w większości szczegółów wierności Fredrze, potraktował zarazem historię waśni dwóch domów szlacheckich niejako z przymrużeniem oka, popychając ją w stronę niezjadliwej karykatury. Podejrzewam też, biorąc pod uwagę finał przedstawienia, z jego podniesionym nastrojem za sprawą melodii, Witaj majowa jutrzenko..., że Rozhin poprzez "Zemstę" chciał odwieść się do naszych aktualnych, wewnętrznych konfliktów i podziałów, czyniąc z zakończenia jakby przesłanie o narodową zgodę.

Karykaturalne przejaskrawienie rysunku charakterów i postaci jest dzisiaj, być może, najbardziej trafnym kluczem do "Zemsty", rzecz w tym, że w posługiwaniu się nim przedstawienie Rozhina wykazuje brak konsekwencji. Wydaje się, że zadecydowały o tym indywidualności wykonawców. I tak Cześnik Mamona Noska, we właściwy temu aktorowi sposób jest, owszem, przesadnie porywczy, wybuchowy, poczciwy ale powodowany wyłącznie odruchami, tyle że osiąga to przeważnie podniesionym głosem i gwałtownym gestem, przydając drugiej postaci niepotrzebnie zbytniego wigoru. A przecież Cześnik to także "pedogra" i "rumatyzmy", które mu wypomina Dyndalski. Jakże je można wygrać na scenie!

W przeciwieństwie do niego, Rejent - Jacek Polaczek, w czarnym żupanie, przypominającym żywo księżowską sutannę, faryzeuszowski w każdym calu, jest bardziej złowrogi, niż śmieszny. Jest to, myślę, świetna rola Polaczka. Niewiele w niej karykatury Milczka, ale to właśnie dzięki temu, jakby na zasadzie kontrastu, ujawniają się te rysy w innych postaciach. Przede wszystkim u Papkina i Podstoliny, którą Krystyna Demska potraktowała wręcz bezlitośnie, eksponując zwłaszcza jej niewspółmierną do nadwerężonych wdzięków próżność kobiecą w połączeniu z interesownością.

Biorąc pod uwagę, że Fredro zrobił krzywdę Papkinowi, każąc mu, na brzęk sakiewki, godzić się na obecność Wacława przy Klarze, podważając i wyszydzając tym samym jego uczucie do Klary, tego fantastę, kłamcę, tchórza i fanfarona można traktować dowolnie, czerpiąc z każdej z tych cech wedle uznania. Na przykład tak, jak to zrobił Karol Stępkowski, którego Papkin, pełen rozmachu i temperamentu, aż wzniosły w swoim samochwalstwie i bezmiernej śmieszności dominował prawie całkowicie na scenie, imponując zarazem wypracowaniem każdego szczegółu. Ten Papkin to dla mnie jedno z największych osiągnięć aktorskich Stępkowskiego w Szczecinie. Najlepiej świadczą o tym takie sceny, jak wizyta Papkina w Rejenta i oświadczyny, w czasie których z bukietu kwiatów dla Klary zostają strzępy łodyg.

Od października Papkina gra Mieczysław Franaszek. Niby tak samo, bo jest to zrozumiałe z racji zastępstwa dostosowanie się do ustalonych przez reżysera rozwiązań scenicznych, a zatem obowiązującej niejako koncepcji postaci, ale jest to Papkin, całkiem innego wymiaru. Nie tak dynamiczny, jak Stępkowskiego, a zawłaszcza nie tak jednoznaczny, jeżeli chodzi o wspomniane cechy Papkina, bo to tym, przypadku raz po raz przebija z niego - że tak to określę - sympatyczna osobowość młodego aktora. Podobnie zresztą z Klarą. Ta w wykonaniu Katarzyny Bieschke ma w sobie świeżość i wdzięk, ale zarazem, pewną surowość gestu, brakuje jej trochę tej naturalności i swobody bycia na scenie, jakie cechowały bardziej dojrzałe aktorstwo Anny Lenartowicz.

Dużo osobistego uznania mam dla Antoniego Szubarczyka za charakterystyczną rolę sklerotycznego safanduły Dyndalskiego. Szubarczyk jest niezawodny w takich rolach, że przypomnę chociażby jego Firsa z "Wiśniowego sadu". Jego Dyndalski, to przykład przedniego aktorstwa w każdym geście, w operowaniu mimiką.

Ponadto w "Zemście" występują: Bohdan A> Janiszewski - Msigalski, Jerzy Wąsowicz - kuchmistrz Perełka oraz Tadeusz Żuchniewski - Mularz i Aleksander Gierczak - Drugi Mularz. Ten ostatni chyba zbytnio przerysowany na przygłupa wiejskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji