Artykuły

Pitaval renesansowy

Krakowski Teatr Stary należy do czołowych, najciekawszych teatrów polskich, odznacza się frapującą linią repertuarową, zorientowaną głównie na współczesność, ma w swoim dorobku liczne doświadczenia reżysersko-inscenizacyjne, dysponuje wyrobionym zespołem aktorskim. Teatr Stary nawiązał stały kontakt z warszawskim Teatrem Powszechnym w formie wymiany przedstawień. Uważam ten rodzaj międzyteatralnego porozumienia kulturalnego za posunięcie bardzo szczęśliwe, trafne i godne upowszechnienia (byle z umiarem, bez inflacji, która by przyniosła dewaluację). W wyniku tak pojętego porozumienia, Teatr Powszechny udał się do Krakowa, a my gościliśmy obecnie zespół krakowski.

Przywiózł on do Warszawy dwa przedstawienia: "Matki" Stanisława Ignacego Witkiewicza oraz anonimową angielską sztukę renesansową "Arden z Feversham". Oba przedstawienia zostały w stolicy przyjęte serdecznie i z uznaniem i żałować wypada, iż zostały tylko raz powtórzone, a więc obejrzane przez stosunkowo nieznaczną ilość widzów. Niech żałują ci, co spektaklu krakowian nie widzieli.

Pisałem niedawno na tym miejscu o dwu przedstawieniach sztuk współczesnych w Teatrze Starym - sztuk K. Brandysa "Wywiad z Ballmeyerern" i "Bardzo starzy oboje" i sztuki T. Różewicza "Wyszedł z domu". Obecnie pomówię o spektaklu, sztuki, której pełny tytuł określa zarazem jej nieco jarmarczny charakter i epokę, w której powstała: "Żałosna i prawdziwa tragedia pana Ardena z Feversham w hrabstwie Kent, przez nieznanego autora opowiedziana, w której ukazana jest wielka złość i nieprawość nikczemnej niewiasty, a takoż nieugaszone pragnienie zadowolenia chuci ohydnej oraz haniebny kres, każdego zabójcę czekający".

Autorstwo owego "Ardena" przypisywano Szekspirowi. Na pewno niesłusznie. Są w tym utworze monologi (krótkie) i apostrofy (nieliczne), jakby spod pióra Szekspira (na przykład inwokacja do nocy, żywcem przypominająca podobne wersy w "Troilusie i Kressydzie"), ale całość jest o wiele) bardziej prymitywna, prostacka niż najbardziej młodzieńcze dramy Szekspira. Powiadają: Tomasz Kyd jest autorem, autorem głośnej i okrucieństwa szekspirowskie przewyższającej "Tragedii hiszpańskiej". Być może. Ostatecznie - nie nazwisko autora najważniejsze. Ważniejsze: czy jego utwór wnosi jakieś wartości, usprawiedliwiające granie tej sztuki po blisko czterystu latach od i jej napisana (1585).

Wnosi. "Ardena" nazwano "mieszczańską sztuką kryminalną". W czasach, gdy Szekspir (i inni) wyżywali się w tragediach wielkich Cezarów i podłych, ale wielkości niepozbawionych królów - a lud miejski wiejski pokazywali tylko w kontekście błazenad i służebnego tła - aktorami krwawej historii o Ardenie są ludzie bez koron, nawet bez tarcz rycerskich. Pan Arden to poborca podatków i wzbogacony (prawem i lewem) obszarnik, jego przyjaciel to chudopachołek, a reszta osób działających to ciemne i przestępcze figury, które nie tak już długo będą musiały czekać, by zostać bohaterami zachodnioeuropejskiej "komedii łotrzykowskiej".

Konrad Swinarski reżyserując "Ardena" wykazał znowu swą niewyczerpaną inwencję, wyczucie stylu, skłonność do widowisk epickich, barwnych, ludowych. W "Ardenie" zaznaczył ostro fabułę jak z romansu zeszytowego, jak z kroniki sądowej z czasów królowej Elżbiety; i ta dominująca literatura brukowa typu ballady podwórzowej o "pani Wiśniewskiej" zespala się, współżyje z przebłyskami wielkiej sztuki dramatycznej, ocierającej się rzeczywiście o role i sytuacje z kręgu Szekspira. Powstał spektakl jednolity, bujny i krwisty, obfitujący w sceny jak z późniejszej o półtora wieku "opery żebraczej", sceny rubaszne i brutalne. Finał jest najlepszym osiągnięciem świetnej reżyserii: sąd nad zabójcami ma zarazem klasową wymowę społeczną i środkami plastycznymi rozwija myśl autora. Postawa tego anonimowego autora jest zresztą dwuznaczna: obok czci, jaką żywi dla możnych panów, i pogardy, jaką okazuje bezsilnym, zaznacza bowiem wyraźnie szacunek dla mieszczańskiego grosza i świadomość znaczenia pieniądza jako motoru działania, silniejszego niż strach, namiętność i więzy moralne.

Związaniu dawnego z nowym służy również scenografia Swinarskiego, nader udatna w tym udanym przedstawieniu. Wewnętrzna kurtynka, kontrasty kostiumowe, szuwary u bagiennych brzegów Tamizy, czy izba, w której zmówieni dokonują mordu na Ardenie - udały się Swinarskiemu, ani słowa.

W spektaklu występują wypróbowani aktorzy zespołu Teatru Starego, o których nieraz już miale okazję pisać w słowach pełnych uznania: KAZIMIERZ FABISIAK (Arden), JÓZEF DWORNICKI, WOJCIECH RUSZKOWSKI i MARIAN JASTRZĘBSKI (para opryszków, trochę błaznów, więcej bandytów), TADEUSZ WESOŁOWSKI, ZBIGNIEW FILUS. Występują też aktorzy w Teatrze Starym nowi. MIROSŁAWA DUBRAWSKA od niedawna jest aktorką krakowską, jako występna Alicja Arden zagrała jedną ze swoich najlepszych ról, z dystansem, jadzie było trzeba, a zarazem ostro, impulsywnie. Świetnym nabytkiem Teatru Starego wydaje mi się ANNA POLONY: balladę-song o nieszczęsnej doli Ardena (dobry przekład Agnieszki Osieckiej) wykonała bardzo dobrze, co jest przecież nie tylko zasługa Swinarskiego, doskonałego speca do songów. Ważna rola kochanka Alicji, rzeźnika Mosbie, który dąży do zdobycia złota i zaszczytów, nie bacząc na cenę jaką ma za nie zapłacić, gra, bardzo trafnie RYSZARD FILIPSKi; jest w miarę wulgarny, a zarazem posępni zbrodniczy, nieomal Aron z "Tytusa Andronika" lub Jagon z "Otella". Zdeklasowanego szlachcica, kumającego się ze zbirami, gra WOJCIECH ŁODYŃSKI, podstępnego parobka, dopomagającego w zbrodni - JÓZEF MORGAŁA. Ważną rolę układnego Franklina, totumfackiego Ardena, gra TADEUSZ MALAK, odrobinę za wysoko mierząc. Franklin, jedyny, korzysta z zabicia Ardena: kradnie jego szkatułę i wzbogaca się. Jest to - jak się okazuje (z woli reżysera) - zimny i cyniczny dlań. Wolałbym Franklina bardziej obłudnego po purytańsku, wtedy zimnokrwiste zabranie szkatułki nabrałoby tym silniejsze i wymowy. O kilku innych, drobniejszych pretensjach do Swinarskiego nie wspominam, skoro przedstawienie, w sumie, jest bardzo dobre.

Znakomite jest też tłumaczenie Macieja Słomczyńskiego. W przygotowywanych przekładach Szekspira naszego pokolenia nie powinno zabraknąć jego pióra. Byle skończył najpierw "Ulissesa" Joyce'a.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji