Artykuły

Nieme dziecko siada na scenie

Świat tego dramatu intryguje na początku spektaklu. Potem okazuje się, że tylko dwaj aktorzy czują tekst. Toruńska inscenizacja "Iwony, księżniczki Burgunda" pozostawiła po sobie niedosyt.

Ciekawie się zaczyna, choć obrazem nieco już eksploatowanym w służbie alegorii chaosu na scenie. Tajemniczy świat za szklaną ścianą scenografii, w rozmazanym ruchu, jak nieostry obraz żywej komórki pod mikroskopem. Chwilę później z tej bezkształtności formy wyłania się tłum dziwaków niczym z obrazów Ensora. Kolorowe włosy, wymyślne kostiumy jakby uczestników parady miłości w Berlinie. Każdy niby inny, ale tylko powierzchownie. Żyją dla ingracjacji, formy wszystko unifikującej, która wyznacza granice gombrowiczowskiego królestwa. Te dworskie małpy przechadzają się w ogrodzie, zaledwie zaznaczonym na scenie, na tle pałacu pułapki, nijakiej architektury klocka podzielonego na mniejsze klocki. Ta symboliczna maszyna do mieszkania, prosta i funkcjonalna, buduje przestrzeń tego przedstawienia - trzeba przyznać, że efektownie.

Dalej reżyser Andrzej Rozhin przeprowadził nas przez dramat Gombrowicza, scena po scenie, linearnie i precyzyjnie. Żadnych niespodzianek w czytaniu Gombrowicza. Od początku widać, że reżyser postawił na sprawnie zrobione widowisko. Gombrowiczów ski pejzaż bezformia i formy, pogranicza historii jednostkowej i nałożonej na nią historiozofii, odmalował w sztafażu niezwykłych kostiumów, w których pląsają Damy dworu i Dworzanie. Kto widział "Pinokia", czy musical "Gra", ten szybko rozpozna choreograficzny kiks toruńskich aktorów, tanecznie przechodzących z jednego końca sceny na drugi. W scenach zbiorowych od razu rozpoznaje się znaną w "Horzycy" rękę choreografa Władysława Janickiego. Ładnie też i równie znajomo (jak z poprzednich spektakli) pobrzmiewają w nich chórki królewskiej świty przypochlebiającej się Królowi. Po raz kolejny przekonujemy się, że aktorzy toruńscy dobrze znają swoje rzemiosło. Natomiast pewien artyzm do pierwszej części wniosły Ciotki (Wanda Ślęzak i Zofia Melechówna) wprowadzające Iwonę (Maria Kierzkowska). Malutki na tle całości epizod, ale za to jak pysznie zagrany.

Na gombrowiczowskich Iwonach reżyserzy przerobili już chyba wszystkie zasadnicze typy psychosomatyczne: neurasteniczne, lękliwe, chimeryczne, pykniczne, artystyczne, etc. W tym spektaklu Andrzej Rozhin powołał do życia Iwonę autystyczną, choć na upartego można powiedzieć, że to jakaś forma w trakcie tworzenia się. Niesłychanie trudna rola. Być człowiekiem - bez-formą i zarazem tajemnicą, zdolną uwięzić w sobie drugiego człowieka, jak uczyniła to z Księciem Filipem. Iwona jest popychadłem, wzgardzoną lalką, którą nosi się jak pudło pod pachą. Jej spotkanie z Księciem to zetknięcie się dwóch niedojrzałości, inicjacja, z której coś wynika - napięcie i cierpienie. Tej perturbacji niestety widzom oszczędzono. Książę Filip w kreacji Filipa Frątczaka to młodzieniec nieco znudzony, sztubak, ale czegoś pragnący. Równie dobrze mógłby w ten sposób zagrać beztroskiego królewicza, którego nawraca zła czarownica. Podobnie poprawni są jego kompani Cyryl Dariusza Bereskiego i Cyprian Radosława Garncarka i zmysłowość Izy (Kamila Jankowska).

Z pierwszoplanowych postaci jedynie Marek Milczarczyk w roli Króla i Michał Marek Ubysz (Szambelan), czują tekst Gombrowicza. Swoim aktorstwem potrafią przekazać groteskową esencję tego świata, podszytego jakąś grozą, gdzie za chwilę dokona się rytualny mord "z góry". Milczarczyk zagrał satrapę i dworkowego Mospana pełną gębą (brydż, drobne przyjemności, kobiety, itd.) z dużym wyczuciem dla trywialnego rysu tej postaci. Blady Ubysz-Szambelan to najwyższej klasy intrygant, uniżony sługus formy w tym tylko znajdujący spełnienie.

Scena w drugiej części "Iwony" zdecydowanie należy do obydwu aktorów. Czuć, że ich dusze utkane są z infantylnej perwersji i takie już pozostaną. Tej gombrowiczowskiej drapieżności brakuje Królowej Małgorzacie(Anna Romanowicz-Kozanecka), postaci neurastenicznej matki, choć rola to przemyślana. Między tymi postaciami czasami przemknie upiorny lokaj Walenty (Jarosław Felczykowski), jako żywo przypominający postać z Kantora - zwiastun śmierci. Gdy w końcu takowa się ziściła, publiczność odetchnęła z ulgą - ale to długo trwało. Niestety, teatr kostiumów, min i póz, to za mało na eksplorację gombrowiczowskich tajemnic.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji