Artykuły

Kronika zbrodni

O SZTUCE "Kariera Artura Ui" pisałam w swoim czasie obszernie po obejrzeniu spektaklu w teatrze Brechta "Berliner Ensemble". Dzisiaj, z radością muszę stwierdzić na wstępie, że przedstawienie warszawskie nie tylko dościga to w macierzystym teatrze Brechta, ale je nawet w pewnych punktach przewyższa.

Brecht przedstawił historię zbrodniczej kariery Hitlera i jego współpracowników w latach 1932-1938, jako historię gangu chicagowskich bandytów, ale spektakl berliński szedł jak najdalej w kierunku demaskowania w oczach widza prawdziwego oblicza tych pseudo-Amerykanów. Tej demaskacji służył przede wszystkim wstęp do widowiska, który na przyciemnionej scenie ukazywał "jak żywe" figury woskowe, przedstawiające Hitlera, Goeringa i Goebbelsa, a dopiero potem zaczynała się akcja grana przez "bandytów".

Reżyseria Axera pozostawiła więcej pola dla domyślności widza. Dla nikogo nie ulega wątpliwości, kim naprawdę jest Arturo Ui (Hitler), kim Givola (Goebbels), kim Giri (Goering), ale jednocześnie reżyser pozostawił im wszystkie nadane przez Brechta cechy gangsterów. W "Uwagach do Arturo Ui", pisanych przez Brechta w roku 1948, Brecht wyjaśniał: "Należy wystawiać na śmieszność wielkich przestępców politycznych. Nie są oni bowiem wielkimi przestępcami, tylko wykonawcami wielkich przestępstw politycznych, a bo zupełnie co innego".

W myśl tej zasady reżyser Axer, podobnie zresztą jak i reżyser berliński, kładli największy nacisk na groteskowe ukazanie postaci największych zbrodniarzy politycznych świata.

Uwagi, o których mowa, pisał Brecht w roku 1948, a więc w siedem lat po napisaniu sztuki, bo choć wydaje się to całkiem niewiarygodne, "Kariera Arturo Ui", ukazująca kompletne bankructwo systemu hitlerowskiego, powstała w roku 1941, w roku największej potęgi i zwycięskiego pochodu Hitlera przez Europę.

Tym bardziej zdumiewająca zdaje się nam ta sztuka, która, jak żadna chyba inna, nasyciła groteskę potęgą grozy.

Bo choć zaczyna się to jak spektakl jarmarczny (świetnie zapowiedziany przez Zbigniewa Zapasiewicza), choć wszystkie historyczne przerażające zdarzenia, poczynając od próby wciągnięcia Hindenburga do spółki z Hitlerem, a kończąc na zajęciu Austrii przez Hitlera, pokazane są jak sensacyjne przygody bandyckie, choć przesuwająca się, jak na taśmie filmowej, akcja pełna jest groteskowo-humorystycznych incydentów - to widz opuszcza teatr pod ciężkim wrażeniem największej grozy, jaka w dziejach zawisła nad ludzkością.

I rzecz paradoksalna, do tego wrażenia przyczynia się przede wszystkim kreacja Tadeusza Łomnickiego także przecież całkowicie groteskowa.

Łomnicki pokazał tu Hitlera jako nędznego, plugawego kabotyna, przepełnionego kompleksami, jako tchórza, którego lęk graniczy niekiedy z obłędem, jako zboczeńca, który dla zaspokojenia swych zachcianek gotów jest na najstraszliwsze zbrodnie. Łomnicki nie ułatwiał sobie bynajmniej zadania. Gdy wykonawca tejże roli w "Berliner Ensemble" Ekkehard Schall poszedł po linii karykatury fuhrera, Łomnicki nie pomógł sobie (z wyjątkiem jednej sceny) nawet oczernieniem wąsika, który kojarzy się wzrokowo z Hitlerem.

A mimo to, mimo że konsekwentnie grał nędznego i plugawego gangstera Ui - był Hitlerem. I tu jego wielkie zwycięstwo artystyczne. Scena, w której Ui bierze lekcje kabotyńskich póz od starego aktora (świetny Józef Kondrat) pozostanie dla widzów niezapomniana swą nie przeszarżowaną a tak znakomicie świeżą groteską, a końcowe przemówienie po zwycięstwie w "wolnych" wyborach przy "anszlusie" Austrii, długo brzmi w uszach widzów jeszcze po opuszczeniu teatru.

MÓWIĄC o tym świetnym spektaklu należałoby właściwie analizować scenę po scenie. W berlińskim przedstawieniu największe wrażenie robiła scena sądu nad rzekomym podpalaczem Reichstagu. Tutaj scena ta nie ustępowała w niczym tamtej mistrzowskiej reżyserii. Szyderczy, połączony z przejmującą muzyką śmiech, jaki rozbrzmiewa po wyroku, przemienia się w groźne szyderstwo historii i staje niejako symbolem sądu nad Hitlerem i jego zbrodniami.

Wszyscy wykonawcy włączyli się w ową niezwykłą atmosferę, stworzoną przez reżysera.

Edward Dziewoński stworzył bez przerysowania kapitalną karykaturę. Goebbelsa jako sprzedawcy kwiatów Givoli. Jego pochylona postać, obleśny uśmiech, baczne spojrzenie, składają się na tein przejmujący grozą portret.

Przerażającym Goeringiem, gangsterem Giri był Aleksander Bardini: łączył w sobie okrucieństwo z obleśnością, był straszny. Kazimierz Opaliński narysował oszczędnymi środkami świetny portret Hindenburga - Dogsborough, zwłaszcza w końcowych scenach całkowitego osłupienia - był przerażający. Mieczysław Czechowicz oparł swą rolę Rohma, adiutanta Ui, o dynamikę i tym odbiegał może od tonu pozostałych wykonawców, którzy (prócz chwilami Łomnickiego) grali na tonach przyciszonych. Stworzył jednak interesującą sylwetę.

Nie sposób tu wymieniać wszystkich wykonawców tej wieloobsadowej i sztuki. Można jednak stwierdzić, że każdy dał soczysty portret wkomponowany w świetną całość. W najmniejszych zresztą rolach występowali znakomici aktorzy: Rudzki (Sędzia), Fijewski (Fish - Van der Lubbe), Borowski, Bylczyński, Łodziński, Surowa (panowie z trustu), Kochanowicz (Obrońca), Łapicki (Oskarżyciel), Michnikowski (Dulfeet - Dolfuss) - i inni.

Grają tylko dwie kobiety: Irena Horecka powściągliwie, z dużym umiarem ukazuje postać Betty Dulfeet, żony kanclerza Dolfusa, a Barbara Wrzesińska wystąpiła w drobnej charakterystycznej roli Dockdaisy.

Scenografia zgadzała się w nastroju z klimatem przedstawienia.

Język przekładu Romana Szydłowskiego i Witolda Wirpszy odpowiada w zupełności oryginałowi, tekstu słucha się z przyjemnością.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji