Artykuły

"Wszystkie spektakle zarezerwowane"

Przedstawienie to jest odpowiedzią . na pytanie, co może i powinien zrobić teatr wobec poezji. Może, po prostu, stać się miejscem, gdzie zostaje i ona. wypowiedziana, miejscem, w którym przywraca się publiczną funkcję słowu. Nie świątynią, przybytkiem, ale sceną, na której aktorzy recytują wiersze współczesnych poetów. Wiersze większości widzów przedtem nieznane. Widowisko poetyckie, które zaplanowano jeszcze w roku 1975 i które wtedy nie mogło się odbyć, pojawia się po sześciu latach, poszerzone o wiersze I powstałe w tym czasie i opatrzone tytułem stanowiącym trawestację rubryki z gazetowego repertuaru kin, gdzie tytuł Robotnicy został zastąpiony informacją, że wszystkie seanse są zarezerwowane. Wiersze składające się na wieczór w Teatrze Powszechnym pochodzą z okresu, w którym przedstawiciele młodej, nowej arystokracji czy plutokracji używali prywatnie i nie tylko prywatnie obrzydliwego terminu "robol". Ile egoizmu, obcości i zwyczajnego paskudztwa musiało być w ludziach, którzy takie określenie wymyślili. Określenie, które pojawiało się w czwartym dziesięcioleciu budownictwa socjalistycznego. Słowo ohyda, słowo symbol czasu pogardy.

Skoro o wierszach z tego czasu mowa, to zacząć należy właśnie od słów, od języka, w którym ta zbuntowana poezja wyrosła.

Z grubsza biorąc mieliśmy do czynienia z trzema językami. Pierwszy z nich - oficjalny - sprawozdawczo referatowy ("w temacie, zgodnie z linią"), język przemówień, artykułów, dzienników telewizyjnych, urzędników "działaczy". Napisał o nim Zagajewski:

Naprzód są plany

potem sprawozdania

Oto jakim językiem

umiemy się porozumiewać

Wszystko musi być przewidziane

O wszystkim trzeba

później opowiedzieć

To, co zdarza się naprawdę

nie zwraca niczyjej uwagi.

Drugi język - szeroko rozumianej literatury, czasem ładny i normalny, częściej nastawiony na ukrywanie myśli niż ich uzewnętrznienie, pełen metafor i udziwnień, wyszukaniem maskujący słabość, język, który pozostanie grzechem nas wielu piszących. I język trzeci, tych właśnie poetów, których po sześciu latach można usłyszeć. Nie zawsze piękny, ale służący wyrażaniu przekonań, jak pisze Krynicki:

Choćbyś była, prawdo, tak prosta

jak prawa przyrody,

choćbyś była tak prosta

jak ludzkie sądy i ludzkie wyroki,

komu miałbym cię mówić?

Znają cię bezbronni,

głodujący, bezdomni

i śmiertelnie chorzy,

nie chcą znać kłamliwi

ani ci, którzy wolą by ich okłamywać

Spróbuję zacząć od siebie:

nie wiem, czy już znam prawdą,

wiem, że nie chcę kłamać.

Poezja tworzona w poczuciu realnego zagrożenia:

Skoro już musisz krzyczeć, rób to

cicho (ściany

mają

uszy), skoro już musisz się kochać,

zgaś światło (sąsiad

ma

lornetkę), skoro już musisz

mieszkać, nie zamykaj drzwi (władza ma nakaz),

skoro już

musisz cierpieć, rób to we własnym

domu (życie

ma swoje prawa), skoro

już musisz żyć, ogranicz się we

wszystkim)

wszystkim

ma

swoje granice)

(Barańczak)

Przykro powiedzieć, ale wszystkie te języki: drętwa mowa, ketman i poezja prawdy stanowiły tylko fasadę rzeczywistego języka, którym mówili i mówią Polacy lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Języka, prostego, lapidarnego, pozbawionego retorycznych zwrotów, tytułów i cytatów, języka, którego publicznie i głośno, nawet w telewizji, doczekaliśmy się słyszeć od sierpnia.

Pomiędzy tymi, którzy stworzyli słówko: "robol" i tymi, których wierszy słuchamy ze sceny Teatru Powszechnego jest przepaść. Są to dwa głosy - z tych samych lat, ale jakby pochodzące z innych stron. Jeden od narodu, drugi od tych, którzy czując się wyobcowani mogą ratować się tylko pogardą i obelgą, a najchętniej - kłamstwem i obłudą.

Czy jednak ostro publicystycznym, a czasem melancholijnym, to znowu ironicznym wierszom Barańczaka, Krynickiego, Zagajewskiego, Kornhausera, Karaska, Lipskiej, Moczulskiego, Kelusa składającym się na tę jedyną w swoim rodzaju teatralną antologię, można przyznać charakter powszechnej reprezentatywności?

Mówiąc o językach - właściwie odpowiedziałem już, że - nie. Są te wiersze głosem grupy społecznej, odlaniu inteligencji. Jak słusznie pisze w programie przedstawienia Tadeusz Nyczek, jest to poezja "Pokolenia 68". Głos ludzi urodzonych w latach czterdziestych, którzy dostali po głowie: (czasem dosłownie) w marcu 1968 i którzy, albo sami odeszli, albo zostali odepchnięci poza margines "oficjalnego obiegu". Stanowi ta poezja w literaturze polskiej lat siedemdziesiątych z pewnością odłam najcenniejszy - mimo nawet z estetycznego punktu widzenia - wielu braków czy bardzo nierównego poziomu. Jej twórcy chcą mówić i mówią prawdę. Ale jest to prawda o Polsce lat siedemdziesiątych jaką można znaleźć w filmach Zanussiego i niewiele więcej:

Czas znowu zaczął płynąć

Znowu piszemy piosenki i wiersze

Robimy sobie zdjęcia

na których już za dziesięć lat

będziemy wyglądać jak

dziewiętnastowieczni

studenci uniwersytetu w Dorpacie

lub Grazu

niewiarygodni aż do przesady

(Opaleni maturzyści oto kim byliśmy

Błyszczące czerwone krawaty

jak obietnice lepszego żyda)

I co powiemy tłumacząc się przed

nimi

ponieważ na pewno zapytają

nas z niechęcią ale jak mogliście

w ten sposób żyć

(Zagajewski)

Jest to głos studenckiego pokolenia a końca lat sześćdziesiątych narażonego na policyjną prowokację, wychowanego na autentycznych dyskusjach o ideologii, nie zdającego sobie jeszcze sprawy z przykręconej w kilka lat po Październiku "śruby", pokolenia wierzącego w moc Stówa i Poezji, którego patronem był Gustaw-Konrad, cierpiący za miliony- Poeta:

Książki, obrazy, naszyjnik

z bursztynu,

mieszkanie, jeśli doczekamy,

źrenicę nieba i kropelkę rosy, tygrysią muszlę, paszport, pamięć,

ludzką ojczyznę bez armii i granic,

ślubne obrączki, rozwód, zdjęcia,

rękopisy

pięć litrów krwi (razem: dziesięć),

głód,

sowę Minerwy

wszystko możemy utracić

wszystkiego nas można pozbawić

poza niepodległymi,

bezimiennymi słowami,

jeżeli przez nas tylko przepływały,

poza słowami, które chociażby

w martwych językach lodu były

zapisane

doczekają się zmartwychwstania

(Krynicki)

Gorzko i paradoksalnie brzmią te słowa pisane w epoce, kiedy oficjalnym Wieszczem miał być Bryll i kiedy nawet Pana Tadeusza tak trudno było kupić w księgarni.

To rzeczywiście paradoks, te po obu stronach barykady z Romantyzmu wywodząca się wiara w moc Poezji okazała się takim samym złudzeniem, a stary spór o Czyn i Słowo nagłe się rozstrzygnął. Ale nawet teraz, kiedy liczy się tylko działanie, głos poetów tego tragicznego i odważnego pokolenia brzmi tak, że trzeba go słuchać. Choć nawet taki wieczór, nawet taka niezwykła jego prezentacja ma już charakter historyczny, to trzeba mieć dla teatru pełne uznanie, że się jej podjął.

Trudno tu mówić wiele o inscenizacji. Można by nawet mieć do niej sporo zastrzeżeń, a wykonanie wydaje się nierówne. Najlepsza jest może scenografia. Właściwie jeden element. Ogromne, żółte krzesło i dostawiane do niego drabiny, po których wspinają się aktorzy dźwigając małe, "normalne" krzesełka - metafora czy symbol - nie gorszy niż najlepsze sformułowania z mówionych na scenie wierszy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji