Artykuły

Czyżby przedpotopowy dziw?

W wydrukowanym programie Teatru Dramatycznego m. st. Warszawy, w którym jest obecnie grana sztuka Brechta "Pan Puntilla i jego sługa Matti" nazwisko tłumacza (Zbigniewa Krawczykowskiego) znalazłem dopisane maszyną na doklejce. Natomiast nie znalazłem żadnej wzmianki, że Brecht komponując to swoje dzieło w Finlandii w roku 1940 korzystał ze szkicu sztuki Hekli Wuolijoki, co może ciekawić nie mniej od zdobiących ów program pięknych szkiców i cytat o stosunkach pańszczyźnianych w Niemczech i Polsce w wieku XVI i XVII, mimo, że bogaty współczesny chłop fiński ma bardzo mało z feudała, a bardzo dużo z przedsiębiorcy rolnego, farmera we współczesnych państwach kapitalistycznych.

Na próżno reżyser Konrad Swinarski i scenograf Tomasz Rumiński, a także Annemarie Rost komponująca kostiumy chcą więc w nas wmówić, (za Brechtem), że mamy do czynienia ze światem już zapomnianym, Niesprawiedliwość społeczna, wyzysk człowieka przez człowieka jest nadał sprawą aktualną i to nie tylko w indywidualnych gospodarstwach rolnych. Aby jednak humanistyczne i społeczne ostrze sztuki było zachowane, to znaczy żeby anachronizm postaci o takim usposobieniu jak Puntilla wystąpił jaskrawię, trzeba byłoby żeby nie tylko jeden jego szofer Matti był prawdziwie ludzki, ale także żeby było ludzkie, a nie kukiełkowe tło wielu innych postaci. Tymczasem inscenizatorzy warszawscy dając tej anachronistycznej osobie również anachronistyczne tło, jakby się umówili żeby zdemaskować Brechta, którego miłość do socjalizmu była pod wielu względami... miłością bez wzajemności, cofają sprawę w sposób niestety dla Brechta żenujący. W interpretacji Janusza Paluszkiewicza Puntilla ma więcej cech wspólnych z Łopachinem Ostrowskiego i Bułyczowem Gorkiego, niż z Prysypkinem Majakowskiego. Gdyby Brecht mógł to zobaczyć byłby zapewne zdumiony, a nawet przerażony.

Warszawskie przedstawienie Brechta (bez Brechta!) nie daje owego płynnego, epickiego doznania, jakie zawdzięczamy widowiskom Berliner Ensemble Theater, lecz robi wrażenie Oddzielnych, zresztą bardzo precyzyjnych artystycznie migawek, gdzie tylko postać Mattiego, granego przez Józefa Nowaka jest rodem z teatru, a nie z żywych obrazów.

Trzeba jednak uznać, że niektóre postacie, choć z żywych obrazów, ale były bardzo pięknie opracowane i wzruszające, przy czym Stępniówna jako telefonistka i Osterwianka jako panna z apteki dokazywały cudów subtelności. Można byłoby także tak powiedzieć o Kraftównie, jako dojarce, gdyby nie nadużyła niektórych efektów głosowych, sprowadzając je do monotonii. Podobnie było z efektami mimicznymi Karoliny Borchardt grającej kucharkę.

Traczykówna grała świetnie... Zulę Pogorzelską z przedwojennego "Qui pro quo", Łuczycka, postać ze sztuk Szaniawskiego, Morstina i Siedleckiego, zaś Płotnicki, jako Attache był do końca ze sztuk Jurandota, Paluszkiewicz długo grał jakąś rolę z Ostrowskiego, lub Gorkiego, dopiero przy końcu, przy przesławnej wspinaczce, stał się naprawdę brechtowski.

W przedstawieniu było dużo precyzji, a mniej powiązań.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji