Artykuły

Matt i jego pan

Przypowieść ucieszna

Teatr Dramatyczny w Warszawie wystąpił dwa tygodnie temu z premierą znanej sztuki Brechta "Pan Puntila i jego sługa Matti". Jak wystąpił? August Grodzicki twierdzi w "Życiu Warszawy", że niewątpliwe doświadczenie brechtowskie reżysera (Konrad Swinarski) dało w efekcie "pewną monotonność", "jakąś jednolitą średnią arytmetyczną". Uwaga trafna. Wszystko w tym przedstawieniu przypomina mistrza, wszystko da się rozpoznać i zidentyfikować, ale czy to wystarczy?

Na swoiste przyszarzenie sztuki złożyło się pewnie wiele momentów. Dobre, poprawne tłumaczenie, pióra Z. Krawczykowskiego, nieuchronnie przygładza i literacko banalizuje kunsztowne chropowatości tekstu. A o inną w całości tłumaczenia wagę wstawek wierszowanych trudno do warszawskiego przekładacza mieć pretensję. Muzyka do "Puntili" też dawała tylko przybliżone pojęcie o tym, jaką funkcję pełni śpiewający aktor i instrument w Brechtowskiej koncepcji widowiska. Inaczej to wyglądało w tymże Teatrze Dramatycznym z okazji "Dobrego człowieka z Seczuanu", chociaż formalnej zgodności z Brechtem było mniej.

Pretensje natomiast trzeba mieć o to, w jaki sposób tekst został przykrojony. Nie idzie tu o usuniętą scenę "targu na ludzi", ale przede wszystkim o "rozmowę o rakach", scenę doskonałą i ważną dla ról Ewy i Mattiego, a tak samo o usunięte z roli tego ostatniego "pogaduszki" i przypowieści. Zabieg kondensacji tekstu okazał się istnym samobójstwem, położył z góry jedną z dwu głównych ról (Matti), skutecznie pomniejszał rolę Ewy do schematu niezaspokojonej erotycznie panny. Józef Nowak, by po raz drugi zacytować Grodzickiego, był "prostym i opanowanym sługą Matti". Wyłącznie. A to przecież jest Sowizdrzał, Szwejk, Matti-fatalista i Matti "ludowy pozytyw". Na scenie dobrze, taktownie się prezentował, i tyle. Kondensować tej roli (a i sztuki) nie wolno drogą usuwania rzekomych dłużyzn dramatycznych, bo przecież cała sztuka z punktu widzenia kanonów teatru tradycyjnego teatru akcji i intrygi, jest jedną wielką dłużyzną; zamiast narastania perypetii jest tam zbiór anegdot przykładowych, konflikt zasadniczy w pierwszej scenie jest dokładnie taki sam, jak w ostatniej.

Z okazji anegdotyczno-przykładowej faktury "Pana Puntili" pozwolę sobie raz jeszcze przytoczyć zdanie p. Grodzickiego, tym razem z mniejszym zachwytem, żeby było proporcjonalnie (proporcje w kulturze to rzecz główna). Mówi tedy znakomity kolega krytyczny, że "Puntila i Matti" to "jeden ze słabszych utworów Brechta", bo "problematyka przyblakła i niezbyt nas już dziś porusza", jako że kapitalizm zmienił metody, a problem wyzwolenia społecznego pokazany "na tle stosunku dziedzica do robotników rolnych" nie absorbuje nas zbyt żywo. Bene. Kolega Grodzicki daje przykład wierności wobec zasady, że dzieła sztuki wartościować trzeba wedle ich już nie tylko zawartości politycznej, ale nawet aktualności politycznej. Politycznie nieaktualne, nieciekawe. I czy to wypada żebym ja mu akurat przypominał o zawodności tego kryterium?

Bezpośrednio polityczna, agitacyjna funkcja "Puntili" jest ważnym czynnikiem struktury tego utworu, łącznikiem między anegdotycznym ciągiem opowiadań scenicznych, ale czy to czynnik jedyny? I dalej, czy ten "polityczny" mechanizm u Brechta powołany jest akurat po to, by problem robotników rolnych i ich okrutnego traktowania obrazować? Nie przesadzajmy, to nie jest kawałek o akcji skupu zboża, tego ideału "aktualności" Brecht, niestety, nie osiągnął. I taka aktualność w rzeczy samej tak nas abstrakcyjnie interesuje, jak Finlandia w r. 1940 a tamtejszy "grossbauer" razem ze swymi 90 krowami, samochodem i szykanowaniem robotników może nas pocałować gdzieś, by użyć zwrotu stosowanego przez tłumacza "Puntili" dla niemieckiego "am Arsen lecken". Jasne, że nie można wymagać od widza heroicznej cnoty współczucia wobec braci pod kapitalizmem, gdy ma on kłopoty własne.

Brechta Finlandia jest takim samym pretekstem, jak wojna trzydziestoletnia w "Matce Courage", jak Chiny w "Dobrym człowieku z Seczuanu". Właściciel ziemski wobec najemników, jest sytuacyjnym rozwiązaniem konfliktu, więcej niczym. A sprawa idzie o "dwie rasy" ludzkie, a jeszcze bardziej o to, że taka dwoistość tkwi nawet w pojedynczym ludzkim egzemplarzu. Zagadnienie "dwóch dusz", jeżeli tak można to wulgaryzująco ująć, stoi w centrum wielu najlepszych Brechtowskich sztuk pouczających. Jest człowiek naturalny, normalny, opatrzony zwyczajnymi uczuciami, równie naturalnym zmysłem solidarności ludzkiej - i jest człowiek, powiedzmy za Sartrem "w sytuacji", człowiek przez społeczny układ wykoślawiony, podporządkowany. Człowiek wolny, człowiek w kajdanych. Brecht nie jest filozoficznym metafizykiem - kajdanami dla człowieka w "Puntili", jak i w innych utworach, jest, jako zasada, kapitalistyczne prawo wartości, podległość wobec brutalnego przymusu sytuacji ekonomicznej. Czy to takie nieaktualne? Skromnie przypominam, że to problem tzw. alienacji, problem nie tylko wielki, ale nawet ostatnia znów "modny". Oczywiście, można mieć wodo-wstręt wobec racjonalistycznej socjologii Brechta marksisty, nie znaczy to jednak, by wielki humanistyczny dylemat człowieczeństwa człowieka wobec konkretnych, nieczłowieczych sytuacji społecznych przestał istnieć.

"Panu Puntili" stara ludowa tradycja, nurt sowizdrzalski anegdoty pieprznej i uciesznej sprzęgnięty jest z ostrym osądem społecznym go, co ta anegdota nam na scenie do śmiechu wystawia. Trochę się aż tej ostrości realizatorzy chociażby Lizę dojarkę (Barbara Kraftówna), międzyaktowego i prologowego zapowiadacza, przedstawili zdecydowanie groteskowo. Brecht zaś przestrzegał, że Liza i inne trzy kobiety z Kurgell należą do "najszlachetniejszych postaci sztuki" (w notach do prapremiery z 1948). Nie komicznie, ale z humorem miały być pokazane, W Warszawie poza p. Kraftówna grają komety z Kurgeli: Wanda Łuczycka, Elżbieta Osterwianka, Stanisława Stępniówna. Bardzo sympatycznie i właśnie z "szlachetnym" podkreśleniem ludzkiej godności.

Wobec ściągnięcia roli Mattiego ciężar sztuki przesunął się jednocześnie na rolę Puntili. Bardzo interesująco i z niewątpliwym sukcesem rolę tę prowadził Janusz Paluszkiewicz. Wielka rola, bogata, dwu ludzi w jednym ciele, pijanego i "normalnego" wówczas człowieka, oraz trzeźwego - tylko "Właściciela", osobnika zdeterminowanego interesem i położeniem. Można sobie wyobrazić ujęcie bardziej kontrastowe tych dwóch natur, lecz rozwiązaniu p. Paluszkiewicza należy przyznać konsekwencję i rangę znacznego osiągnięcia artystycznego. W tym "monotonnym" trochę przedstawieniu on koncentrował na sobie naszą uwagę niemal całkowicie. Szkoda, tak jak roli Mattiego, również tego, że Janina Traczykówna mało miała w przyciętej i sucho potraktowanej roli Ewy okazji do okazania swych walorów aktorskich.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji