Artykuły

Przedni smak miodu

TEATR WYBRZEŻE poznała publiczność warszawska w czasie niedawnych występów w stolicy. I to poznała z najlepszej strony. Opinię tę potwierdzają i trzy widowiska, widowiska, oglądane przeze mnie na miejscu. Są to "Dominik czyli Zdobycie Bastylii" Tadeusza Łopalewskiego, "Smak miodu" Shelagh Delaney oraz "Kajus Cezar Kaligula" K. H. Rostworowskiego.

"Dominik" to prapremiera sztuki znanego autora licznych powieści historycznych (ostatnio znakomita teatrologia z okresu powstania styczniowego) oraz dramatów i komedii Tadeusza Łopalewskiego. Autor wziął tym razem na warsztat temat historyczny, epizod z Rewolucji Francuskiej, ale potraktował go satyrycznie, a nawet wręcz żartobliwie. Akcja obraca się wokół zdobycia Bastylii w pamiętnym dniu 14 lipca. W potężnej twierdzy przesiaduje jednak tylko paru więźniów i to przeważnie znudzonych arystokratów, którzy spożywają smaczne obiadki przynoszone im z domu i grają w karty z komendantem twierdzy. Jest w tym żarcie i prawda historyczna, gdyż Bastylia, która dla potomnych stała się symbolem przemocy feudalnej, w istocie tak wyglądała w owym dniu 14 lipca roku 1789.

Bohaterem sztuki jest Dominik, lokaj hrabiego de Buchy, uwiezionego za zabicie rywala w pojedynku. Jego pan ginie w czasie walk w Bastylii, Dominik zaś obrósłszy w piórka jako "syn ludu" żeni się z wdową po hrabiu i pędzi życie wzorowego oportunisty, węszącego skąd idzie wiatr dla robienia, dalszej kariery.

Sztuka może nieco staroświecka w formie jest pomysłową w treści i posiada znakomite spięcia słowne i humor sytuacyjny. Najlepszym tego dowodem są wybuchy śmiechu na widowni. Szkoda tylko, że reżyserka Teresa Żukowska nie poszła dalej w kierunku groteski.

Mam wrażenie, że spektakl granym w żywszym tempie nawet kosztem pewnych nieznacznych skrótów, grany tak, by fakt gonił za faktem i dowcip za dowcipem, zyskałby niewątpliwie. Ale nawet w pokazanej nam postaci nie przestaje budzić zainteresowania.

Z wykonawców Marian Gamski w roli cynicznego Hrabiego może najtrafniej reprezentował epokę osiemnastowieczną. Najlepiej narysowaną przez autora postać Polaka emigranta, byłego konfederaty barskiego, Potomirskiego, zagrał z dużym humorem Antoni Biliczak, dowcipnie ujął rolę cynicznego dziennikarzyny Duponta Tadeusz Wojtych. W tytułowej roli Dominika Leon Załuga miał momenty kapitalne, choćby ten, gdy wygłasza na próbę dwie sprzeczne mowy przygotowywane dla Konwentu. Dwie role kobiece hrabiny Marii i jej przyjaciółki Teresy grały Lucyna Has i Zofia Mayr. Obie wyglądały bardzo ładnie i grały stylowo.

Soczystą sylwetę starego kanoniera Jakuba stworzył Tadeusz Gwiazdowski.

Drugą polską sztuką był niegrany jeszcze po wojnie dramat "Kajus Cezar Kaligula" Huberta Rostworowskiego w reżyserii Zygmunta Hubnera. Potężny dramat obciążony młodopolskim wierszem przedstawia jeden z najtrudniejszych obiektów reżyserskich. Trud, który należy ponieść, by zbliżyć go do dzisiejszego widza, opłaca się jednak w sumie wobec rewelacyjnej wprost treści. Gdy porównamy powojenny dramat o Kaliguli Camusa, pisany po doświadczeniach hitlerowskich, "Kaligula" Rostworowskiego wydaje nam się czymś niemal proroczym. To wszystko brał pod uwagę reżyser, decydując się na wystawienie tego dramatu, mimo wielkich trudności tego przedsięwzięcia. Spektakl wypadł interesująco, choć niepozbawiony był braków, zarówno od strony wykonawcy roli Kaliguli Bogumiła Kobieli (chwilami nie docierające do widzów słowa, nieco przesadne akcentowanie żałosności krwawego tyrana) jak od strojny chóru spiskowców, który robił wrażenie zbyt wyuczonego. Mimo to wstrząsał wymową aktualnych poprzez wieki faktów i postaw ludzkich. Zaczniemy od ról kobiecych, by podkreślić wzruszającą, surową i niemal klasyczną grę Mirosławy Dubrawskiej w roli porzuconej i cierpiącej pierwszej żony, władcy. Obok niej dużo wyrazu miała Krystyna Łubieńska jako Caesonia, aktualna małżonka Cezara.

Akcję dramatu w interesujący sposób wzbogaca scenograf Ali Bunsch.

TRZECI przeze mnie oglądany w Teatrze Wybrzeża spektakl to głośna ostatnio sztuka młodej aktorki angielskiej Shelagh Delaney "Smak miodu" w przekładzie Komarnickiej i Tarnowskiej ze znakomicie przełożonymi przez Andrzeja i Nowickiego wierszykami. O autorce krążą rozmaite plotki: że stała się angielską Saganką, że sztukę napisana w ciągu dwu tygodni urlopu, bo... się założyła z przyjaciółmi itp. To wszystko jest nieważne. Ważne jest to, że widzimy wycinek z życia: tragiczną historię młodziutkiej Jo, zdanej na opiekę matki prostytutki. Mała Jo, mająca zadatki na uczciwą dziewczynę, zrażona tym, co widzi w życiu matki, jest przedstawicielką tego nieszczęśliwego pokolenia młodych "wściekłych" wobec otoczenia, pojonych na codzień goryczą, zbłąkanych wśród wrogich ludzi. "Smak miodu" to jeszcze jeden utwór o młodych, a już starych, nie wierzących w miłość, trudnych i uciążliwych dla społeczeństwa.

"Smak miodu" zagrany został w Polsce po raz pierwszy i jest to spektakl znakomity. Trudno zdecydować, co przede wszystkim decyduje o tym, że sztuka uderza widza wprost w serce: czy dyskretna z dużym umiarem prowadzona reżyseria Konrada Swinarskiego, czy znakomita gra młodziutkiej Elżbiety Kępińskiej-Kowalskiej w roli dziecinnej, a tak bitej życiem Jo... czy przemyślana i uderzająca prostotą środków gra Wandy Stanisławskiej-Lothe w roli jej matki Heleny, czy wdzięk Władysława Kowalskiego w roli Geoffa. Dość, że przedstawienie jest porywające. Demonicznego Piotra gra ponadto Lech Grzmociński, a murzyńskiego chłopca Zbigniew Bogdański.

Smak tego gdańskiego miodu jest naprawdę przedni i potwierdza świetną opinię o Teatrze Wybrzeża.

Ale po to, by inni czuli słodycz miodu, trzeba narażać się i na ukłucia pszczół. O tym w następnym felietonie poświęconym sprawom kultury na Wybrzeżu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji