Artykuły

Story Wojciecha Kościelniaka

- To nie jest o gangsterach z Pruszkowa, bardziej o grupach kiboli czy innych młodocianych bandach, które mają swoje myślenie o honorze, wspólnocie, walce o ulice - mówi reżyser Wojciech Kościelniak przed premierą musicalu "West Side Story" we wrocławskim Teatrze Muzycznym.

Jacek Antczak: - Dlaczego nie przeniósł Pan akcji "West Side Story" w czasy współczesne, do Polski?

Wojciech Kościelniak: - "West..." był przełomem w historii musicalu. Na tamte czasy był szalenie obrazoburczy i agresywny. Akcja dzieje się w roku 1957 i to ma ogromne znaczenie. Nie pięć lat później czy wcześniej. Gdybym umieścił to w dzisiejszej rzeczywistości trzeba by nawet zmienić muzykę - dziś słucha się czego innego. A znakomite utwory Bernsteina współbrzmią z tamtą Ameryką i jej obyczajowością. Gdybym to przeniósł w inne czasy, wyszedłby groch z kapustą. A to jest po prostu świetnie napisane story, dlatego starałem się być wierny oryginalnemu scenariuszowi. Nie ma tu głębokości Szekspira, ale są krwiste postacie i całe grupy młodych ludzi w niezwykłej, wulkanicznej aktywności.

- "West Side Story" dzieje się w Nowym Jorku, ale to przecież Romeo i Julia.

- Tak, przesłania są uniwersalne. Wierzę, że dzięki temu opowiemy o dzisiejszym rozumieniu agresji, przemocy, miłości.

- To spektakl o agresji?

- O rodzącej się spirali zła. "West Side Story" pokazuje mechanizm narastania agresji, zebrania jej owoców i pokazania jak ten świat będzie dalej wyglądał. Bo przecież dziś ta spirala zła przekroczyła barierę dźwięku. W Iraku dzieje się, co się dzieje, w Polsce Lepper ma dojść do władzy... Oczywiście my tego rodzaju aluzji nie stosujemy, one same się rodzą...

- Czyli obejrzymy historię z lat 50, ale kiedy wyjdziemy z teatru pomyślimy, że na rogu stoi banda z takim samym Tonym, że te łebki, które nas zaczepiają, to Romeo i Julia?

- Zdecydowanie tak. Wierzę, że wszystkie przesłania, które zostały zawarte w pierwowzorze, znajdą się w moim spektaklu. Zmienił się tylko sposób grania i odczuwania. Myślę tutaj o konwencji teatralnej. 50 lat temu grano szalenie melodramatycznie -wszystko było słodko-ckliwe. Chodziło więc o to, żeby to było strawne dla współczesnego widza. Jak ma być agresja, to żeby chociaż przynajmniej trochę groźna, jak miłość, to wzruszająca, a nie operetkowa.

- "West Side Story" to opowieść o młodzieżowych gangach, czy język będzie odpowiedni, ze sceny będą leciały k...?

- Oczywiście nie tyle, ile słyszymy na ulicy. Musieliśmy jednak trzymać się tłumaczenia, choć w stosunku do oryginału przekład jest ostrzejszy. Pojawiają się tego typu słowa, natomiast nie odzwierciedla to jednak wulgarnego języka, którym mówią gangsterzy z Pruszkowa.

- Bo to nie jest o gangsterach z Pruszkowa, bardziej o grupach kiboli czy innych młodocianych bandach, które mają swoje myślenie o honorze, wspólnocie, walce o ulice. Tak naprawdę nie chodzi tu o profesjonalnych przestępców, tylko o zagubione dzieciaki.

- Czy na wrocławskiej ulicy też można spotkać Romea i Julię kojarzących się z twoimi bohaterami?

- Tak jak w "West Side Story", bywa tak, że spotykają się dwie osoby z przeciwnych stron. Tu jest Portorykanka i Amerykanin polskiego pochodzenia. I wydaje im się, że ta odmienność daje klucz do innego świata. Ta druga osoba jest tak inna, że wydaje się, że zabierze mnie z tej beznadziei. Finał będzie jak w amerykańskim kinie? Dobro pokona zło i zwycięży?

- To jest bardzo dziwny musical, dobro w nim nie zwycięża, Tony umiera. Wprawdzie w kondukcie te bandy idą razem, ale na ile jest to chwilowe zawieszenie broni? Przyszłość pokazuje, że to było chwilowe, że to zło się jeszcze bardziej potęguje. Nietrudno wysnuć analogię do konfliktu między światem arabskim a społecznościami europejską czy amerykańską. I widać, że nie tak łatwo się dogadać. Ta inność pozostaje i wydaje mi się, że im dalej w las, tym bardziej uczymy się walczyć o swoje. A przeciwnik chce się podnieść i zrewanżować. I tak, w imię dobrych ideałów, jest chyba z tym światem coraz gorzej.

Z Nowego Jorku do Wrocławia

Premiera jednego z najsłynniejszych musicali świata "West Side Story" Jerome Robinsa z muzyką Leonarda Bernsteina odbyła się na Broadwayu w 1957. Wrocławskiej realizacji, drugiej w Polsce, podjął się Wojciech Kościelniak, dyrektor Teatru Muzycznego. Choreografię przygotowuje Małgorzata Fijałkowska, przekład Roman Kołakowski. Premiera 24 kwietnia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji