Artykuły

Uczmy się latać, panie i panowie!

ZABAWA jest małogrecka i wielce polska; trudno nawet powiedzieć, by panowie Walczak i Nowak starali się specjalnie udawać Greków. Dżentelmeni ci opuściwszy własną ojczyznę, sprzymierzają się ze skrzydlatym ludkiem ptasim i wykorzystując dogodne geopolityczne położenie między niebem a ziemią, pod hasłem "ptak potęgą jest i basta." - zaczynają rządzić bogami i ludźmi. Schemat to arystofanesowski - ale Andrzej Jarecki i Agnieszka Osiecka naleli nowego wina w stare dzbany; klasyk został odkurzony, przystrzyżony, przebrany, słowem zmieniony nie do poznania - z całkowitym natomiast poszanowaniem zasady głównej: "śmiać się wcale nie jest grzeszne, gdy się komu co zda śmieszne". Ciężką artylerię historycznej greki zamieniono zręcznie na lekką kawalerią współczesnej polszczyzny, chóralne pieśni na piosenki, Radzidruha i Dobromyśla - na Walczaka i Nowaka, podróżujących do kraju położonego nie tyle między niebem a ziemią, co między Odrą a Bugiem. Mieszkańcom zaś tego kraju nie tylko włożono w usta - piosenki "Nie będzie człowiek pluł nam w dziób" i refren "Albośmy to jacy ptacy", nie tylko kazano im tańczyć uciesznego krakowiaka skrzyżowanego z boogie-woogie - ale całym sposobem zachowania, obyczajem, psychologią, charakterem postaci dano im potwierdzać swoją przynależność. Tak tedy mechanizm aluzji został od początku jawnie ukazany, a nasza mała ojczyzna odbita w krzywym zwierciadełku i przyłapana na gorącym uczynku śmieszności, odbita wielostronnie - ale i na tyle precyzyjnie, by nie pozostawić wątpliwości z jakich pozycji i w jakim kierunku dokonano tego zabiegu.

Ta ptasia w formie i polska w treści intelektualna zabawa, gorąco przyjęta przez widownię, nagromadziła doświadczenia autorów zdobyte w Studenckim Teatrze Satyryków i - wolno mi to chyba napisać bez obawy posądzenia o megalomanię - bez gniazdka w Alei Świerczewskiego 76 pewnie by się te ptaszki nie wylęgły. Lotny Jaszcz podchwycił to nie bez racji w czwartkowej "Trybunie Ludu" - a że podchwycił z przekąsem i mając za złe, że napisał o rezonansie jakoby "sztucznym i wymuszonym" - to już jedna z wielu zagadek jego tajemniczego gustu; jest to bowiem ptak, który lata własnymi drogami. (A propos: czy Jan Alfred Szczepański pisze jeszcze o wycieczkach w Andy i Kordyliery? Przeczytajcie!).

WRACAJĄC do Orlistanu, czyli ptasiego państwa - wydaje się, że poza wszystkim innym dokonał się na scenie Teatru Dramatycznego ciekawy eksperyment mariażu pewnych zdobyczy studenckiego ruchu teatralnego z praktyką normalnego teatru zawodowego. Sądząc po pierwszym dziecku związek zawarto z korzyścią dla obu stron wydaje się on dawać niejaką szansę odświeżenia współczesnego repertuaru teatralnego przez widowiska tyle zabawne i efektowne w formie, ile agresywne intelektualnie, a więc jednocześnie przystępne i łagodnie pouczające; daje również dość wyraźną odpowiedź tym wszystkim praktykom i teoretykom "rozrywki dla mas", którzy zapewniają, że masy można rozrywać tylko przy pomocy seksbombek, szmoncesów i "Warszawki".

Co nie znaczy, by dziecko było cudowne; moja pochwała nie zamierza być bałwochwalstwem. Po dynamicznie rozpędzonym pierwszym akcie, w drugim i w trzecim spada napięcie; nadto dowcipnie parodyjna muzyka Stanisława Prószyńskiego brzmi jednak zbyt jednostajnie chorałów i obciąga słowne dowcipy, Kamyczek do reżyserskiego ogródka Konrada Swinarskiego: chwała mu za wiele dobrych pomysłów inscenizacyjnych, ale statyczność ptasiego chóru tkwiącego przez większość czasu na praktykablach staje się czasem nużąca, a tempo miejscami bardzo słabnie. Andrzej Sadowski rozumnie spustoszył scenę, sugerując tłem jej atmosferyczną przestrzenność - ale ubrał ptasi ludek brzydko, bardzo dosłownie po ptasiemu, wbrew finezyjnej dwuznaczności sztuki.

SŁOWO o aktorach. Najbardziej wyeksponowaną parę uciekinierów i ptasich neofitów grali Stanisław Gawlik i Wiesław Gołas; pierwszy ma ostatnio dobry okres, z roli na rolę pokazuje się lepiej i pełniej - drugi jak zwykle zniewala świetną vis comica i absolutną sprawnością ciała. Nadto w tle j w epizodach oglądalem - by cytować tylko na wyrywki- iście orlą, marsową aparycję Józefa Nowaka; Barbarę Krafftównę w roli ptasiej damy; Izabelę Paszkiewicz, która jako urocza boginka zdolna była wzniecić zamęt w umyśle niejednego ateisty; wreszcie i Zbigniewa Leśniaka, którego żaden reżyser jeszcze nie utemperował. Ci i wszyscy inni byli na scenie Lechi... pardon! Orlistanem; w Orlistanie, ziemi naszej mieszkały ptaki, z Orlistanu przybyli bogowie, do Orlistanu wreszcie wrócił Gołas-Nowak, gdy na koniec, po triumfie swojego kompana i zbiorowym chocholim tańcu skoczył do orkiestronu wywołując trwożne "ach!" na usta dam z widowni. Bardzo to był piękny finał - poczuliśmy wtedy, że i nam, z drugiej strony rampy wyrastają ptasie skrzydełka i chciało nam się krzyknąć pełnym głosem "Vivat semper Orlistan!"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji