Artykuły

Zaklęci

"Klątwa" w reżyserii Janusza Opryńskiego w Domu Służebnym Polskiej Sztuce Słowa, Muzyki i Obrazu w Nadrzeczu koło Biłgoraja. Pisze Anna Wójcik w Teatrze.

"Noc (październikowa). W chacie, w świetlicy izba wybielona siwo, prawie błękitna. Jednym szarawym tonem półbłękitu obejmująca i sprzęty i ludzi, którzy się przez nią przewiną". Nie uniknę tego oczywistego porównania. Czwartego października byłam gościem na weselu (nie - "Weselu") wykreowanym przez Wyspiańskiego.

Do rozświetlonej, rozśpiewanej chaty we wsi Nadrzecze przybywają goście z miasta oraz tutejsi mieszkańcy - eleganckie pary i kobiety w wiejskich chustach. Wita ich Gospodarz. Starszy i siwy, lecz energiczny, w wysokich gumowych butach, z drewnianym kosturem w ręku. Sam jest z miasta, osiadł swego czasu z żoną w tym miejscu, zżył się z ludźmi, zachwycił tradycjami, zaczął żyć jak oni. Teraz wskazuje drogę, cieszy się z każdego gościa. Za bramą obejścia rozciąga się niewielki zagajnik, na ścieżkach płoną świece, a na każdym rogu stoi czarne widmo. Po przejściu gaiku trafiam wreszcie do chaty. W jasnym i ciepłym wnętrzu atmosfera oczekiwania. Co się stanie? Chyba coś niezwykłego. Między nami snuje się Poeta. Ma długie włosy, płaszcz do ziemi. Wybiera rozmówców, przystaje, by zamienić kilka słów...

Chwila, chwila... przecież to już było! Rozśpiewana chata to Dom Służebny Polskiej Sztuce Słowa, Muzyki i Obrazu w Nadrzeczu koło Biłgoraja. Gospodarzem jest Stefan Szmidt, aktor warszawski mieszkający od kilku lat w Nadrzeczu z żoną Alicją Jachiewicz (również aktorką). Poeta, reżyser Janusz Opryński, zwraca na siebie uwagę ekscentrycznym strojem i sposobem bycia. A mroczne widma snujące się przez zagajnik noszą na plecach napisy: "Ochrona". Wybrałam się na premierę "Klątwy" Wyspiańskiego, więc rozumiem, że duch autora nie pozwala o sobie zapomnieć.

- Proszę pana! - rozlega się głos, ale wołany, starszy mężczyzna, nie reaguje. W końcu, po kilkakrotnym wezwaniu, odwraca się i mówi z silnym ludowym akcentem:

- A myślałem, że woła pani "proszę chama!", to się nie odwracam, swój honor mam.

- Gdzieżbym śmiała... - pani czerwienieje.

Przedstawienie rozpoczyna się już w drodze na miejsce spektaklu. Publiczność sunie w milczeniu przez niewielki zagajnik, wzywana przez odległy, nocny śpiew chóru. Wiejska łąka pełni dziś rolę greckiego amfiteatru. Orchestra to klepisko otoczone z trzech stron przez ściany wiejskiej chaty, thymele zastąpiono ogromnymi ściętymi pniami, a półkolistą widownię tworzą drewniane ławki. Na podwyższeniu ów grecki chór, czyli Zespół Międzynarodowej Szkoły Muzyki Tradycyjnej przy Fundacji Muzyka Kresów z Lublina. No proszę, a my myśleliśmy, że to jakieś nieszczęśliwe dusze zagubione pośród nadrzeczeńskiej wsi. Śpiew ma w sobie coś pierwotnego, wywołuje dreszcz. Pod ścianami chaty siedzi rząd nieruchomych postaci. Wyglądają, jakby zostali żywcem wzięci z obrazów Gierymskiego. Trzymają sita, narzędzia gospodarskie, wzrok mają nieruchomy. Sugestywna, żywa dekoracja.

Przedstawienie czas zacząć.

Spektakl skonstruowany jest na wzór antycznej tragedii nasyconej "tragiczną fatalnością", o tyle innowacyjnej, bo rozgrywającej się na polskiej wsi. Inspiracją dla dramatu były prawdziwe wydarzenia. Kiedy Wyspiański pisał "Klątwę", przygotowywał się jednocześnie do wesela z Teofilą Spytkówną, pochodzącą ze wsi Konary pod Tarnowem. To ona opowiedziała mu tę historię.

Ktoś chciałby kogoś kochać, ale nie może. Kto? Ksiądz (Jacek Król), zauroczony Młodą (Magdalena Warzecha). Coś stoi na przeszkodzie. Co? Poczucie moralności i strach przed potępieniem. Ktoś jeszcze? Tak, jest jeszcze Matka, która sądziła, że poświęcenie syna Bogu to wielkie szczęście. Biada Księdzu, bo odważył się kochać. Z kochania tego zrodziły się dzieci. Zgorszona matka nie chce mieć nic wspólnego z synem. Przyjechała tylko sprawdzić, jak sobie radzi, czy mu czego nie brakuje. Przeżywa wstrząs, gdy spostrzega, że jedynak niczego nie żałuje. Znakomitą rolę stworzyła Magdalena Warzecha. Młodą targają sprzeczne emocje. Kocha i wstydzi się, że kocha, troszczy się o dzieci i nienawidzi się za to, że dopuściła do ich narodzin, nie chce umierać, ale musi, bo popełniła straszny grzech.

Kochankowie nie są pozostawieni sami sobie. Przeciw nim jest cała wieś. Ludzie wiedzą wszystko, szepczą, wytykają palcami, złorzeczą, nachodzą dom Księdza. Sołtys (Zbigniew Dziduch) przeklina oboje, Pustelnik (Stefan Szmidt) woła o pomstę. Nawet Dziewka (Anna Zawiślak), bezwstydnie zadająca się z parobkami, złorzeczy. Młoda postanawia zmyć hańbę. Interpretuje po swojemu słowa Pustelnika o oczyszczeniu i z pomocą Parobka (Robert Kuraś) rozpala wielki ogień, w który chce się rzucić razem z dziećmi. Przez chwilę jest jak Kasandra wieszcząca zagładę. Załamany Ksiądz obserwuje kłęby dymu zwiastujące śmierć. Ale Młoda nieoczekiwanie znów pojawia się na scenie - nie potrafiła odebrać sobie życia. Ogień jednak zajął łąki i zbliża się do wsi. Wieś musi dokonać oczyszczenia - to tych dwoje sprowadziło nieszczęście. Tę ostatnią kwestię wygłasza najstarszy mieszkaniec Nadrzecza. Ma prawie dziewięćdziesiąt lat, drży ze zdenerwowania, lecz to jego noc, dziś jest aktorem. Jego jedyna kwestia ma niezwykłą siłę. Wydaje się, jakby dobrze wiedział, co mówi, jakby wszystko to widział, pamiętał.

- O rany, myślisz, że to wszystko naprawdę się spali? - pyta dziewczyna obok.

- Oj, chyba nie - odpowiadam.

Ale pali się naprawdę. Słomiany dach szybko zajmuje się ogniem. Nikt nie gasi dekoracji aż do odejścia ostatniego widza.

Światło gaśnie, dopala się dach, ludzie się rozchodzą. Oto koniec wesela.

Jak było? Zimno, to pierwsza myśl. Jak jeszcze? Prawdziwie. Akcja dzieje się we wsi i my jesteśmy na wsi - jest prawdziwy dym i prawdziwy ogień, boimy się, uciekamy, marzniemy, wyczuwamy grozę zbrodni. Nie jestem dziś widzem, jestem mieszkanką wsi. To, co się dzieje, to nie fikcja. Jeśli nie będę uważać i ominę panów z ochrony, mogę się poparzyć.

W czasach premiery "Klątwa" wzbudzała wielkie emocje, gorszyła. Na jakiś czas zakazano nawet wystawiania dramatu ze względu na fabułę "kompromitującą życie kleru". W 1910 roku Teatr Wielki w Warszawie mógł zezwolić na przedstawienie tylko pod warunkiem dopisania na afiszach, że historia dzieje się w "wiekach średnich". Zęby nikt nie pomyślał, że to historia współczesna. A dziś? Chyba nikt nie oburza się zachowaniem Księdza i Młodej. Czwartego października 2007 roku wymowa dramatu była chyba przeciwna do zamierzonej przez Wyspiańskiego. Oburzenie zmieniło się w rodzaj zrozumienia. Pytamy siebie: komu przeszkadzało, że się kochali? Czy miłość, jakakolwiek by była, może stać się przyczyną zbrodni?

"Coraz więcej się ściemnia, widać jak z wału, z góry, część chłopstwa leci w popłochu [...] za nimi tuż na garbach wału Młoda z kołem palącym w ręku, w strzępach białego stroju; staje chwilę i zbiega w dół".

I ja również. Czas opuścić Nadrzecze. Jednak wiem, że jeszcze tu wrócę. Wrócę na pewno!

Anna Wójcik - uczennica I Liceum Ogólnokształcącego w Chełmie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji