Artykuły

Likwidowanie sabotażystów

"Golgota wrocławska" Piotra Kokocińskiego i Krzysztofa Szwagrzyka; reż. Jan Komasa, scenogr. Grzegorz Piątkowski, Barbara Komosińska, muz. Michał Jacaszek, zdjęcia Radosław Ładczuk; emisja 3 listopada 2008

"Golgota wrocławska" to kolejny spektakl telewizyjny powstały w ramach Sceny Faktu rekonstruujący mord sądowy dokonany w Polsce komunistycznej. Tym razem jego ofiarami nie są żołnierze niepodległościowego podziemia, lecz pracownicy Dolnośląskiego Zjednoczenia Przemysłu Węglowego w Wałbrzychu, wybrani do odegrania roli sabotażystów torpedujących realizację Planu Trzyletniego i rozstrzelani we Wrocławiu w lipcu 1949 roku. Pretekstem do zmontowania w roku 1948 przez prokuraturę wojskową we Wrocławiu "grupy faszystowsko-hitlerowskiej" była kradzież znaczków pocztowych dokonana przez gońca DZPW, Heinricha Gerlicha (Marcin Sztarbowski), Niemca pozostałego po powojennych deportacjach w Wałbrzychu. Z Gerlichem powiązany został jego współpracownik, Władysław Czarnecki (Marcin Czarnik), który w czasie wojny był żołnierzem Narodowych Sił Zbrojnych. Ale cała operacja miała na celu przede wszystkim unicestwienie dyrektora DZPW, powstańca śląskiego, przedwojennego przemysłowca i bankowca - Henryka Szwejcera (Adam Ferency). Na nim skupia się śledztwo prowadzone przez porucznika Feliksa Rosenbauma (Adam Woronowicz). Ma ono zmusić Szwejcera do przyznania się do winy. Wprawdzie złamany wielotygodniowymi przesłuchaniami, pobytami w karcerze i brutalnymi torturami - włącznie z wyrywaniem paznokci - Szwejcer podpisuje spreparowane zeznanie, lecz w sądzie je odwołuje, wywołując rozdrażnienie Rosenbauma. Zachowanie Szwejcera nie ma jednak żadnego wpływu na wyrok wydany przez sąd wojskowy. Niestety, spektakl nawet nie sygnalizuje, że tego typu wyreżyserowane procesy - prezentowane w gazetach, audycjach radiowych bądź kronice filmowej - służyły zastraszeniu inżynierów, techników i robotników, aby posłusznie realizowali plany narzucane przez partię komunistyczną. A wygłaszane podczas nich niedorzeczne akty oskarżenia uwiarygodniały grane w teatrach sowieckie i rodzime sztuki produkcyjne z postaciami sabotażystów.

W przedstawieniu na plan pierwszy wysuwa się gra, jaką w trakcie śledztwa prowadzi Rosenbaum ze Szwejcerem. Sześćdziesięcioletni Szwejcer jest apodyktycznym mężem i ojcem dwóch dojrzałych córek, gorliwym katolikiem i zdecydowanym antykomunistą. W domu stara się zachować przedwojenne obyczaje zamożnych mieszczan. Po aresztowaniu demonstruje osobistą godność i początkowo poucza swych oprawców. Poddany torturom stara się je dzielnie znosić, dochodząc do stanu agonalnego. Natomiast Rosenbaum to przedwojenny absolwent Wydziału Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego. W 1943 roku naziści w ramach eksterminowania Żydów zabili jego żonę i córkę. Odtąd szukał odwetu na domniemanych czy potencjalnych wrogach. Został sowieckim sędzią w Złoczowie, a następnie polskim prokuratorem wojskowym we Wrocławiu, bezwzględnym i fanatycznym realizatorem polityki partii komunistycznej. W przeciwieństwie do innych żydowskich komunistów odmówił po wojnie zmiany nazwiska na polskie.

W "Golgocie" - bodaj po raz pierwszy od czasu "Przesłuchania" Ryszarda Bugajskiego z postacią Tadeusza Morawskiego, obdarzoną rysami i biografią Tadeusza Borowskiego, pisarza zarażonego nihilizmem oprawców z Auschwitz - pojawił się pogłębiony portret psychologiczny funkcjonariusza komunistycznego aparatu bezpieczeństwa. O sugestywności tej postaci decyduje nie tylko scenariusz spektaklu, ale także powściągliwa, a zarazem bardzo precyzyjna gra Woronowicza. Introwertyczny i pedantyczny Rosenbaum z ukrycia nadzoruje przesłuchania prowadzone przez jego podwładnych - prymitywnych i deprawowanych przez władze komunistyczne młodych Polaków ze wsi czy miasteczek, którymi gardzi. Dość, że w kantynie nie pija z nimi wódki, a posiłki zjada przy osobnym stoliku. Zmusza ich też do prowadzeniami przesłuchań całymi dniami i nocami bez przerwy, choć czasami pragnęliby oni spędzić więcej czasu z rodzinami. Rosenbaum przenosi bowiem na polski grunt metody stosowane przez aparat represji w Związku Sowieckim. Po tygodniach tortur grozi więc Szwejcerowi, że do śledztwa włączy jego żonę i córki. Prokurator komunistyczny czerpie satysfakcję z cudzego cierpienia. Twórcy spektaklu zdają się sugerować, że o jego bezwzględności i wręcz psychicznej dewiacji zadecydowało doświadczenie zagłady Żydów.

Po egzekucji ciała ludzi skazanych w kłamliwym procesie zostają pochowane nocą w bezimiennych mogiłach. Róży Szwejcer (Kinga Preis) udaje się tylko uzyskać od polskiego oficera numer kwatery cmentarnej, w której spoczęły zwłoki jej męża, chociaż zapaloną przez nią na grobie świecę natychmiast usuwają agenci. Jednak list napisany przez Szwejcera tuż przed śmiercią nie zostaje przekazany rodzinie. Odnajduje go dopiero w roku 1994 - wraz z podobnymi listami skazanych na śmierć w okresie stalinowskim - młody historyk z Uniwersytetu Wrocławskiego, Krzysztof (Piotr Głowacki), w trakcie przeglądania w archiwum akt sądowych z okresu stalinowskiego mających stać się podstawą jego dysertacji doktorskiej. Wbrew zakazowi pracowników archiwum, Krzysztof otwiera zalakowane koperty, a treść listów postanawia przekazać krewnym ofiar. W ten sposób córka Szwejcera, mieszkająca w Monachium, po blisko pięćdziesięciu latach może poznać pożegnalny list swego ojca. Obsesją Krzysztofa staje się zadośćuczynienie ofiarom komunistycznego terroru. Z grupą studentów odwiedza więzienie, aby uprzytomnić im położenie represjonowanych. Zmusza ich na seminarium do odczytania na głos przedśmiertnych listów. Organizuje wystawę "Golgota wrocławska" przypominającą sylwetki zarówno ofiar, jak i katów. Udaje mu się przełamać obojętność swej partnerki Ewy (Katarzyna Maciąg), jaki najbardziej sceptycznej studentki. Ze strony córki Szwejcera i jednego z niegdysiejszych więźniów słyszy słowa wdzięczności. Ale Krzysztof odbiera też w domu głuche telefony, starsza kobieta zaś komunikuje mu, iż jej mąż, związany niegdyś z aparatem bezpieczeństwa, zmarł właśnie na zawał serca. W epilogu Krzysztof zastanawia się więc, czy warto odtwarzać i przypominać komunistyczne zbrodnie.

Jest to jednak pytanie retoryczne, przynajmniej z punktu widzenia twórców spektaklu, bo dominujący w opowieści wątek toczący się w latach 1994-1995 - umiejętnie połączony z epizodami ze śledztwa i procesu - oparty został na doświadczeniach współautora scenariusza, Krzysztofa Szwagrzyka, z wrocławskiego Instytutu Pamięci Narodowej. Szkoda tylko, że nie uwzględniał on kontekstu politycznego, zwłaszcza blokowania dekomunizacji przez środowiska lewicowo-liberalne. Eksponując w przedstawieniu Krzysztofa płaczącego w trakcie pierwszej lektury listów zamordowanych albo przełamującego niechęć swej partnerki i studentki, Jan Komasa jako reżyser starał się doprowadzić do emocjonalnej identyfikacji z ofiarami komunistycznego terroru widzów szczególnie z jego generacji. Komasa jest przecież współtwórcą filmu "Oda do radości", sugerującego, że jedynym wyjściem dla młodych Polaków stało się emigrowanie z dzisiejszej Polski. Spektakl zrealizowany został przez niego z dbałością o socjologiczną i psychologiczną wiarygodność, w autentycznych budynkach wrocławskiego więzienia, szpitala i biblioteki. I niewątpliwie należy go zaliczyć do najbardziej udanych przedstawień przygotowanych w cyklu Scena Faktu Teatru Telewizji Polskiej.

Rafał Węgrzyniak - historyk teatru, krytyk, absolwent Wydziału Wiedzy o Teatrze warszawskiej PWST; autor "Encyklopedii "Wesela" Stanisława Wyspiańskiego".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji