Artykuły

Kobieta zwariowana

- Nie mam recepty na granie. Daję słowo honoru. Jakby mnie ktoś zapytał, jak ja pracowałam nad Nikiforem, to nie umiem powiedzieć - mówi KRYSTYNA FELDMAN, laureatka Orła 2005 za tytułową rolę w filmie Krzysztofa Krauzego.

Z Krystyną Feldman, aktorką teatralną i filmową rozmawiała Elżbieta Podolska:

W miniony wtorek [1 marca] obchodziła pani 85. urodziny. Jednak to wiek jedynie w metryce, bo nie ma pani w sobie nic z dostojnej jubilatki. A w Poznaniu jest pani noszona na rękach.

- Eeee. To przesada, choć muszę przyznać, że po napadzie w Jeleniej Górze, po którym miałam złamaną nogę, obcy ludzie wnosili mnie już do tramwaju i wynosili, aczkolwiek takiej potrzeby nie ma. Ale jak są tacy serdeczni, to czemu nie mają tego robić. Jednego trzeba w policzek pocałować, drugiego wytargać za nosek i już. W Poznaniu czuję się naprawdę wspaniale.

Jak w rodzinie?

- Jak w dobrej rodzinie, wśród przyjaciół! Rodzina jest czasem z musu i konieczności, a przyjaciele są tylko z własnej chęci. W każdym razie muszę powiedzieć, że tak się "zawielkopoliłam", że teraz już w moich żyłach płynie taka mieszanka małopolsko-wielkopolska. Poczułam tutaj i niejednokrotnie się przekonałam, a jestem w Poznaniu już dwadzieścia parę lat, że poznaniacy darzą ogromną życzliwością lwowian i kresowiaków. To bardzo przyjemnie uczucie.

Co jest najważniejsze w pani życiu i czego chciałaby pani nauczyć innych?

- Powiedziałabym, że przede wszystkim uczciwość, skromność, a nawet powiedziałabym, pokora wobec zawodu. Broń Boże, wpadanie w samouwielbienie i w taką wiarę w siebie, że wszystko mogę zagrać. Myślę, że od razu można się w takiej sytuacji pożegnać z teatrem, i w ogóle z każdym zawodem, jeżeli człowiek nie będzie mu naprawdę oddany.

Jest pani jedną z niewielu kobiet w Polsce, która przed lat przełamała wszystkie stereotypy dotyczące płci pięknej. Głośno mówi pani o tym, że to teatr jest pani pierwszym domem...

- Przyznaję się do tego, że nie lubię prac domowych. Będąc mężatką, a mój mąż nie żyje już od 1953 r., naraziłam tego biedaka, na to, że nie gotowałam. A może to

było jego szczęście? Ani nie umiem, ani nie lubię.

Na początku małżeństwa powiedziała mu pani, że nie będzie gotowała?

- Powiedziałam, a on mi na to, że mnie będzie na rękach nosił, ale potem mnie jakoś nie nosił. Może z głodu? Raz pamiętam - zrobiłam jakiś obiad. Było to jeszcze w Łodzi. Nawet nie powiem, co to było za paskudztwo, w każdym razie skończyło się dla mnie szczęśliwie - nie dość, że nie doszło do rozwodu, to natychmiast została zatrudniona gosposia. Nie lubię i nie umiem też szyć ani heklować. Owszem lubię, jak w domu jest czysto, sympatycznie i przyjemnie, ale nie chcę być niewolnikiem ani samochodu, ani lodówki, ani żadnych takich innych sprzętów. Po co mi to?!

Jaką kobietą jest Krystyna Feldman?

- Powiedziałabym, że zwariowaną, ale jest mi z tym dobrze. Taki jest mój wybór. I nie zamierzam niczego zmieniać.

Z prądami mody także pani nigdy się nie liczyła?

- Nie, absolutnie nie. W ubiorze liczy się dla mnie tylko to, w czym czuję się dobrze. To jest dla mnie najważniejsze. A najbardziej lubię ubrania sportowe: spodnie, sweter i już. Nawet jeżeli muszę wystąpić w stroju wieczorowym, to i tak wybieram spodnie.

Na przyjaciół wybiera pani kobiety czy mężczyzn?

- W zasadzie to lepiej porozumiewam się z mężczyznami. Mam dwie przyjaciółki. Znakomicie się rozumiemy, możemy sobie wszystko powiedzieć, ale tak na ogół przyjaźnię się z panami. Nie potrafię powiedzieć, dlaczego z nimi, bo przecież wśród panów zdarzają się także plotkarze i histerycy.

A jacy muszą to być panowie?

- Szczerzy, otwarci, uczciwi. Żeby człowiek zobaczył w nich prawdziwego człowieka, ale nie idącego na kompromisy, zginającego się jak chorągiewka na wietrze. Nie cierpię takich.

Pani w życiu nie uznaje kompromisów?

- Nie toleruję. Jeżeli jesteś taki a taki, to taki bądź. Nie udawaj niczego, nie zakładaj masek. Nie cierpię obmawiania, nie cierpię jakiegoś takiego podjudzania. Aczkolwiek teatr, jako teatr, jest środowiskiem zawiści, plotek. Bo tak już musi być. Na szczęście kobiety u nas, w Teatrze Nowym, nie są takie. Może ja tego nie widzę, a może jestem w tej wygodnej sytuacji, że młode koleżanki mi nie zazdroszczą, a ja nie zazdroszczę im.

A w młodości nie odczuwała pani takiej zawodowej zazdrości?

- Nie. Byłam tak jakoś ukierunkowana przez mamę, która mnie wspaniale wychowywała. Ojca, niestety, nie pamiętam, byłam za mała, kiedy zmarł. Ale jakoś nie miałam w sobie zawiści. To jest destruktywne uczucie, które człowieka łamie, a nic mu nie daje. Nie daj, Panie Boże, zgorzknieć. A już nie daj, Panie Boże, kiedy osoba w moim wieku zaczyna zazdrościć komuś młodości. To straszne i bardzo niszczące.

Pani przecież nie musi, bo niejedna młoda osoba mogłaby pani pozazdrościć werwy, temperamentu i siły.

- Mam w sobie mnóstwo życia i czasem przelewam je w tę naszą zagubioną młodzież.

Deklaruje pani, że może chodzić przed dyrektorem po kolanach, ile zechce.

- A i owszem. Jeżeli jest to potrzebne do roli, to proszę bardzo. Najwyżej założę nakolanniki, żeby sobie kolan nie zedrzeć. Jeżeli człowiek jest oddany temu, co robi i jeżeli jest to potrzebne przy tworzeniu postaci, to czemu nie.

O jakiej roli pani marzy?

- O żadnej! Naprawdę nie mam takich marzeń. Nigdy ich nie miałam.

Nawet na początku kariery?

- Nigdy. Może to jest sprawa wychowania, a może szkoły aktorskiej, gdzie mi profesor na samym początku powiedział, czego ja nie mogę zagrać i czego nigdy nie będą grała. I nigdy nie miałam takich pragnień. Przyjmuję każde zadanie. Każda rola jest dla mnie wyzwaniem. Choćby nawet szereg tych tzw. epizodów, drugoplanowych ról w filmie. Do każdej trzeba było inaczej podejść. W każdej roli coś innego znaleźć. Suma tych ról też się złożyła na ten ostatni może nie triumf, ale dobry rezultat.

Jaka jest recepta na zostanie doskonałym aktorem?

- Nie mam recepty na granie. Daję słowo honoru. Jakby mnie ktoś zapytał, jak ja pracowałam nad Nikiforem, to nie umiem powiedzieć. Tego nie można odważyć na wadze aptekarskiej. Nie można ustalić, że potrzeba było do tego tyle, a tyle gramów tego i tyle tego. Albo to człowiek czuje, ma intuicję aktorską, albo nie. Tak mawiał mój profesor we Lwowie w szkole aktorskiej, znakomity nieżyjący już Janusz Stachocki, reżyser, pedagog i znakomity aktor. Chodziłam za nim, jako takie młodociane szczenię i miauczałam: Panie profesorze, a jak to, a co, a jak to zrobić, a jak aktor dochodzi do roli? Wreszcie się zdenerwował i powiedział: - Wiesz Krysiu, co Ci powiem: Bozia daje albo nie daje. Tobie dała, to się uspokój.

Teraz czeka pani na Orła?

- Powolutku, na razie jestem dopiero nominowana do Polskich Orłów nagrody polskiego przemysłu filmowego. Mam już na swoim koncie jednego Orła. Parę lat temu był film pt. "Ja złodziej", w którym grałam babcię. To była nagroda za postać drugoplanową.

Czy obchodzi pani Dzień Kobiet?

- Nie. Dzień Kobiet powinien być codziennie, jeżeli chodzi o kulturę zachowania panów w stosunku do pań. Nie chodzi o te wręczane kwiatki, tylko o szacunek. To było święto wprowadzone w latach komuny, kiedy to dostawało się kwiatka i parę pończoch i trzeba było się podpisać na liście, że się je otrzymało. Tak samo mi się bardzo nie podoba Święto Zmarłych po amerykańsku - Halloween. Strasznie też jestem przeciwna walentynkom. Proszę bardzo - kochajcie się cały rok. Dlaczego jednak te pierniki i maskotki mają napisy po angielsku. Nie mamy swojego pięknego języka!? Czy lepiej brzmi: "I love you" niż "Kocham cię"? Dlaczego wstydzimy się swoich zwyczajów? Młodzież pod tym względem lekko zwariowała, chociaż muszę powiedzieć, że mamy wspaniałych młodych ludzi. Mają tylko nieco pomieszane w tych łepetynkach, ale chyba to po prostu cecha młodości, takie lekki zamęt w głowie. Ale ono nie przeszkadza, kiedy człowiek jest uczciwy i pracowity. Ważne jest także, żeby u nas nie było ciągle tego narzekania, że w Polsce nie ma perspektyw. Eeee, znam ludzi, którzy sobie doskonale radzą. W uczciwy sposób, bo nie mówię o tych wszystkich oszustach i złodziejach.

* * *

Krystyna Feldman urodziła się l marca 1920 roku we Lwowie. Jest córką śpiewaczki operowej i aktora. Po ukończeniu studium dramatycznego jako siedemnastolatka debiutowała na scenie Teatru Miejskiego we Lwowie. Podczas wojny była łączniczką Armii Krajowej. Po zakończeniu wojny występowała w wielu miejscach, aż w końcu związała się z Teatrem Nowym w Poznaniu. Jej filmowym debiutem była drobna rola w socrealistycznej "Celulozie" Jerzego Kawalerowicza z 1953 roku. Zarówno w kinie, teatrze, jak i telewizji Feldman uchodziła przez całe lata za mistrzynię drugiego planu. Dopiero rola w "Moim Nikiforze" podważyła tę opinię. W swoim dorobku ma ponad 100 kreacji telewizyjnych i filmowych. Rolę, która przyniosła jej spełnienie twórcze i nagrody, zagrała w wieku 84 lat i zdobyła za nią m.in. Złote Lwy Gdańskie i Jańcia Wodnika. Wielką popularność przyniosła Feldman rola babci Kiepskiej w serialu komediowym "Świat według Kiepskich". Wystąpiła m.in. w filmach "Lalka" i "Wspólny pokój" Wojciecha Jerzego Hassa, "Głos z tamtego świata" Stanisława Różewicza, "Pociąg do Hollywood" Radosława Piwowarskiego.

Na zdjęciu: Krystyna Feldman w filmie "Mój Nikifor".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji