Artykuły

0 nienazwanym

W "Mityzacji rzeczywistości" - szkicu traktującym o utajonych siłach życia, drzemiących w pozornie martwej materii -Bruno Schulz pisał: "Nazwać coś - znaczy włączyć to w jakiś sens uniwersalny". Zwracał w ten sposób uwagę na kreacyjny aspekt nadawania rzeczom i zjawiskom imienia. Nazwa bowiem może stać się złą lub dobrą wróżbą, może pomóc albo przekreślić szansę. Schulzowska mania dostrzegania w statycznych przedmiotach skrywanej wewnętrznej fermentacji jest bliska animizmowi, tak istotnemu w teatrze, o którym będzie tu mowa. Również jego refleksja dotycząca nazywania ma tu swoje nieco gorzkawe uzasadnienie.

Nazwa "teatr lalek" jest o tyleż wygodna, bezpieczna i rozpoznawalna, o ile myląca, niedokładna i, bywa, zniechęcająca. Na konferencji odbywającej się dwa łata temu podczas Festiwalu Szkól Lalkarskich w Charleville-Mézires Anna Ivanova, dziekan Wydziału Lalkarskiego Akademii Sztuki w fińskim Turku, przywołała anegdotę. Zapytała swoją poprzedniczkę, co zrobić, żeby zachęcić widzów i krytyków do teatru lalek. Usłyszała: "To proste, nie nazywajcie go teatrem lalek". Wiąże się to ze stereotypowym postrzeganiem tego zjawiska: parawan, kukiełki, bajeczka, niestety często w chałturniczym wykonaniu tak zwanych teatrzyków, grających po przedszkolach (zdrobnienia nieprzypadkowe). Dodajmy, stereotyp błędny w stosunku zarówno do nurtu poszukującego w obrębie teatru lalek, który nas tu interesuje - jak i do klasycznego, instytucjonalnego, przyzwoitego teatru z lalką w tytule.

I jeszcze jedna anegdota. Podczas wywiadu jeden z krytyków teatralnych, któremu zjawisko użycia lalek w teatrze dla dorosłych nie było obce, zapytał mnie i Marcina Bikowskiego, dlaczego nie zajmujemy się klasyką. Pytanie dotyczyło przede wszystkim spektakli "Głupcy" i "Baldandres". Odpowiedziałem, nieco zdumiony, że wcześniej współtworzyłem spektakle oparte na tekstach Wagnera, Witkacego, Topora. Ci dwaj ostatni to przecież już właściwie klasyka dwudziestego wieku, kanoniczność Wagnera nie ulega wątpliwości. Teraz przyszedł czas na eksperyment ze współczesnością. Usłyszałem na to, że klasyka to "Jaś i Małgosia" albo "Czerwony Kapturek". Oczywiście klasyka teatru lalek. Ergo: jesteś lalkarzem, rób dla dzieci - to jest bezpieczne, zrozumiale, przyjęte.

Słowo "bezpieczne" pojawiło się w mojej wypowiedzi już dwukrotnie w znaczeniu pejoratywnym. Próba ucieczki od rutyny i wygody, w której często zapomina się o tym, co najważniejsze, była jednym z podstawowych motywów, dla których wraz z kolegami zdecydowaliśmy się na stworzenie teatru nieinstytucjonalnego. Czas w szkole nam sprzyjał.

Ważne było spotkanie tam Michaela Vogla, późniejszego reżysera "kompanijnych" spektakli "Until Doomsday" i "Salome", który niewątpliwie wpłynął na nasz sposób postrzegania teatru, przede wszystkim dzięki pracy metodą improwizacji, podejściu do tekstu, który często staje się drugorzędny w stosunku do plastyki, dzięki oryginalnej próbie łączenia wielu języków w jednym spektaklu oraz podkreślaniu roli asocjacji, prowadzących do budowania teatru otwartego, gdzie widz dostaje raczej fragmenty świata do złożenia niż jedną prostą, uładzoną wizję. Dodajmy, że budująca w dużym stopniu charakter tego teatru muzyka, tworzona przez Charlotte Wilde, była również efektem scenicznych improwizacji.

Współczesny teatr lalek jest przede wszystkim teatrem różnorodnych środków wyrazu, gdzie lalka jest jednym z elementów - wykorzystywanym mniej lub bardziej celowo i skutecznie. Określenie "teatr lalek" nie opisuje zatem dokładnie zjawiska, w którym mieszają się swobodnie elementy lalkowe, dramatyczne, taneczne, muzyczne, czy stricte plastyczne. Niemcy poradzili sobie z tym, wprowadzając słowo Figurentheater w opozycji do tradycyjnego Puppentheater. W Polsce istnieje z semantycznego punktu widzenia dobra nazwa: teatr ożywionej formy. Wskazuje na centralną pozycję tak zwanej formy, będącej czymś więcej niż tylko lalką (przedmiotem, światłem, materią itp.) i nie wyłącza poza nawias aktora, który również może być nośnikiem owej tytułowej formy. Poza dokładnością ma jednak same wady: długość, nadmierną opisowość (brzmi jak peryfraza, a nie jak nazwa) oraz kompletną niezrozumiałość poza wąskim gronem wtajemniczonych (co ze względu na dwie poprzednie cechy raczej się nie zmieni). Dlatego ja wolę mówić o nienazwanym. Po Schulzowsku zatem, odmawiając rzeczy imienia, włączam własne działania teatralne w krąg zjawisk kalekich, niedokończonych, kulejących. Myślę, że ma to uzasadnienie w rzeczywistości. Teatr, którego tworzenie przypadło mi w udziale, jest wiecznie niedokończony. Z jednej strony wynika to z próby poszukiwania nowych przestrzeni wypowiedzi, z drugiej - ze specyfiki teatru otwartego, który ma stawiać pytania, zostawiać białe pola do wypełnienia przez wyobraźnię (jeden z bohaterów "Śmierci w starych dekoracjach" Grzegorzewskiego krzyczał: "Rzeczywistość jest wypełniona rzeczywistością. Przez pęknięcia w rzeczywistości może przeniknąć wyobraźnia. Nie można zostawić ani jednego miejsca"), który ma być momentami kulawy i brudny, bo bez tego nie ma ryzyka. Pewność i wygoda są nudne, a nikt chyba nie lubi nudnego teatru.

Marcin Bartnikowski - aktor, reżyser, jeden ze współzałożycieli Kompanii Doomsday, wykładowca Akademii Teatralnej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji