Artykuły

Taniec z Janem

- Ten teatr to moje życie i moja pasja. To miejsce na ziemi, które kocham, to ciężka praca i wiele wyrzeczeń. Prowadzenie dziś prywatnego teatru, który nie ma żadnych dotacji ani dofinansowania, to wielkie wyzwanie. Na szczęście publiczność pokochała to miejsce i dzięki temu za chwilę będę obchodzić 10-lecie jego istnienia - mówi MAŁGORZATA POTOCKA, dyrektorka Teatru Sabat w Warszawie.

Absolwentka Warszawskiej Szkoły Baletowej, stypendystka broadwayowskiej szkoły tańca i paryskiej rewii. Założycielka grupy baletowej SABAT, właścicielka i dyrektor Teatru Rewiowego "Sabat" w Warszawie. Autorka spektakli rewiowych, estradowych i telewizyjnych. Najnowsza premiera to musical "Powrót Wielkiego Szu" z Janem Nowickim, który rok temu został jej czwartym mężem.

Jak czuje się pani w roli żony sławnego aktora?

- Jestem wciąż zaskoczona, bo to, co się stało, to realizacja jakiegoś niespełnienia sprzed trzydziestu lat. Kiedy się nad tym zastanawiam, to myślę, że to było przeznaczenie, i że los może spłatać nam nieprawdopodobnego figla. Gdyby ktoś mi powiedział, że dojrzały etap życia spędzę w towarzystwie Jana Nowickiego, roześmiałabym się i odpowiedziała - cóż to za pomysły!

Tymczasem los tak pokierował pani życiem, że...

- ...możemy być razem, gdy każde z nas jest mądrzejsze niż trzydzieści lat temu.

Jan Nowicki nie przytłacza pani swoją silną i ekspansywną osobowością?

- Nie! Sama jestem silna i bezkompromisowa, a Jana znam tak dobrze, że w każdej sytuacji potrafię się z nim dogadać. A poza tym, między ludźmi musi iskrzyć, musi być namiętność i pewnego rodzaju rywalizacja. Jeżeli nie ma napięcia i emocji, robi się nudno.

To zastanawiające, że musieliście aż tyle czekać, żeby być razem?

- Oboje byliśmy wtedy u szczytu karier. On grał w teatrze i w niezliczonych filmach, jeździł, szalał, a ja z zespołem baletowym również fruwałam po świecie. Miałam fantastyczne zagraniczne kontrakty, występowałam z wielkimi gwiazdami, z The Platters, Donną Summer, Rayem Charlesem, więc nie mogłam się zatrzymać i powiedzieć: zakochałam się w Nowickim, przerywam karierę, przestaję wyjeżdżać za granicę. Nie mieliśmy czasu na siebie, nie byliśmy w stanie zrezygnować ze swoich zobowiązań.

To dziwne, bo po drodze miała pani trzech mężów...

- W życiu fascynowała mnie przede wszystkim sztuka i mężczyźni. Każdy z moich mężczyzn to była miłość, każdy z moich mężów był wspaniały. Tyle że ja jestem z tych kobiet, które są w związku, dopóki są emocje i miłość. Kiedy zaczyna coś "siadać", odchodzę.

- Pomyślałem sobie, że poprzednia partnerka Jana Nowickiego, węgierska reżyserka filmowa Martha Meszaros, musi panią nienawidzić.

- Spotkałam się z Janem w momencie, gdy nie mógł ze mną być, gdyby było odwrotnie, z pewnością już wtedy byłby moim mężem.

Jak widać miłość przytrafia się nie tylko młodym ludziom. Czy dzięki temu związkowi czuje się pani odmłodzona?

- Każda miłość jest inna. Jan Nowicki zawsze był dla mnie fantastycznym

aktorem, którego podziwiałam, wielką indywidualnością i autorytetem, a do tego podobał mi się jako mężczyzna. Wiedziałam, że zbliżenie się z nim do końca jest bardzo niebezpieczne, ale i bardzo fascynujące. Trzeba brać z niego to, co się w nim kocha. Nie można zmienić człowieka, gdy jest dorosły, mnie zresztą też nie można już zmienić. Pyta pan, czy dzięki związkowi z Janem czuję się młoda. Całe życie czuję się młoda, nie odczuwam przemijania. Jan mówi do mnie: "moja młoda żono". On uważa, że starość jest piękna, ja mam inny punkt widzenia.

Czyli w prezencie ofiarowała pani mężowi swój power?

- O tak, bo ja mam wciąż 18 lat! Jestem osobą, która wciąż biegnie do przodu, jest naiwna i wierzy, że świat jest piękny i że wszystko można stworzyć, pokonać i zdobyć.

Jan Nowicki powiedział kiedyś: "Starość może być bardzo smutna, ale jedno jest pewne: trzeba zrobić wszystko, żeby była radosna". Czy rzeczywiście przekłada to na życie?

- Myślę, że teraz tak. Jan jest w świetnej formie, stworzyliśmy razem spektakl "Powrót Wielkiego Szu" - zrobił to oczywiście po długich namowach, ale się udało. Uważam, że praca, realizacja pasji nie pozwalają nam się zestarzeć.

Nowicki słynie z tego, że uwielbia bawić się słowami, żonglować nimi. Czy zdążyła się pani przekonać, jak bardzo jest przewrotny?

- Jan jest przede wszystkim prowokatorem i często blefuje, ale rozmowy z nim są ucztą intelektualną. Uwielbiam z nim dyskutować, często doprowadzam go do pasji, kiedy mam inne zdanie. W sztuce jest profesjonalistą, na tej płaszczyźnie potrafimy się porozumieć, tu nie ma przewrotności. On ma nieprawdopodobną klasę aktorską, rzadko dzisiaj spotykaną. Bardzo się cieszę, gdy mówi: "W tym teatrze zawsze trzeba dorównywać baletowi, bo balet Małgosi jest tak świetny, że aktorzy i piosenkarze muszą mu dorównywać". Gdy to słyszę, odczuwam wielką satysfakcję.

Słyszałem, że nie pojechał na spotkanie z Papieżem podczas pobytu w Rzymie.

- Rzeczywiście, Jan tak opowiada, ale nie wiem, czy jest to prawda, bo lubi blefować...

Jest wielkim dżentelmenem?

- Tak. Obdarowuje kwiatami, potrafi komplementować, jest charyzmatyczny, stwarza niepowtarzalny nastrój.

Dopiero teraz to pani odkryła?

- Kiedyś był fascynująco piękny i nie było chyba kobiety, która by mu się oparła. Dla mnie zawsze taki był i jest.

Zdarzyło się, że pozostając pod jego urokiem, straciła pani panowanie nad sobą?

- Był taki moment, ale szybko oprzytomniałam. Dzisiaj jestem mądrzejsza i silniejsza i wiem, jaką być jako żona Jana Nowickiego. Jan mnie nobilituje i to jest piękne.

Rozmawiamy w salonie na parterze domu, na piętrze jest Jan Nowicki. Czy chciał odizolować się od pani pekińczyków i papug?

- Każdy z nas ma swój świat. Jan na przykład lubi oglądać piłkę nożną

i wydarzenia sportowe, ma tam spokój. To jest pięknie zakomponowane poddasze, mansarda, cała w drewnie, z widokiem na żoliborskie dachy. Tam nie dochodzi gadanie papug i szczekanie pekińczyków. Wychodzimy z założenia, że ludzie dojrzali muszą mieć swoje miejsca w domu, absolutnie intymne.

Pan Jan ma dobry kontakt ze zwierzętami?

- Tak, ale on lubi psy dojrzałe, mocniej adorujące człowieka, a moje to słodkie pieszczochy wymagające adoracji. Ostatnio przybył nam nowy piesek, ukochana rasa Jana, jack russel terrier, nazywa się Messi. Na wsi mamy owczarka i konie.

Za co kocha pani Jana Nowickiego?

- Za to, że jest.

Domyślam się, że to dla niego wystawiła pani musical "Powrót Wielkiego Szu". Oglądałem go z wielkim zainteresowaniem.

- Bardzo chciałam pracować z Janem, bo uważam, że to wiąże ludzi. Takiej pracy towarzyszą wspólne rozmowy, wspólna twórczość, wzajemne emocje, to jeszcze bardziej scala parę. Na początku miałam pomysł, żeby to były "Listy do Pana Piotra", ale ustaliliśmy z Janem, że będzie to kontynuacja kultowego filmu "Wielki Szu" i wspólnie ze Zbigniewem Książkiem napisali scenariusz. Wyszukałam w jego archiwum mnóstwo cudownych tekstów, zamówiłam nowe. Powstało 12 piosenek i w ciągu roku narodził się musical.

Mąż od razu zgodził się zagrać w musicalu?

- Na początku miał duże opory. Oglądał inne moje spektakle, siedział na balkonie i obserwował. Polubił mój teatr i jego specyficzną atmosferę. Pewnego dnia powiedział: "W twoim teatrze trzeba grać tak, jak twój balet tańczy". Moje spektakle mają zawrotne tempo i Jan martwił się, jak je utrzymać, mówiąc teksty, które będą trzymały publiczność w napięciu. I udało się.

Macie teraz trzy domy. W którym z nich czuje się pani najlepiej?

- W warszawskim. Inne miejsca tworzy Jan. Kiedy zabiera mnie do Krakowa, lubię być przy nim. Jest królem tego miasta. Warszawa jest inna, to nie jest miasto kochające swoich mieszkańców. Wieś też jest cudownym miejscem, tam Jan jest gospodarzem, ma mnóstwo przyjaciół, którzy go kochają. Jest bardzo związany ze swoją ziemią. Nasz ślub był świętem całego Kowala i Kujaw.

Kto wpadł na pomysł, żeby ślub odbył się właśnie w Kowalu?

- Jan. On jest bardzo skromnym człowiekiem, lubi towarzystwo zwyczajnych ludzi. Nienawidzi wielkich przyjęć, zadęcia, nowobogactwa. Lubi wszystko, co jest proste, zwyczajne i ludzkie.

To Jan zadecydował, żebyście byli w formalnym związku?

- Tak, a życie u jego boku jest dość interesującą przygodą.

Czyli spełnił pani oczekiwania, a czy spełnił je Teatr "Sabat"?

- Ten teatr to moje życie i moja pasja. To miejsce na ziemi, które kocham, to

ciężka praca i wiele wyrzeczeń. Prowadzenie dziś prywatnego teatru, który nie ma żadnych dotacji ani dofinansowania, to wielkie wyzwanie. Na szczęście publiczność pokochała to miejsce i dzięki temu za chwilę będę obchodzić 10-lecie jego istnienia.

Jaki jest teraz zespół Teatru?

- W balecie tańczy dwanaście dziewcząt i trzech chłopców. Mam wspaniałych wokalistów: Jolantę Jaszkowską, Jolantę Mrotek, Annę Sokołowską, Anitę Klimecką, Jacka Mureno, Dariusza Ryńca, Rafała Sadowskiego, Mariusza Jaśkę, Piotra Bajtlika, Dariusza Kordka. Są również inne gwiazdy, które występują gościnnie.

Zawsze macie komplety widzów?

- Utrzymujemy się z biletów, musimy mieć komplety, odwiedza nas również międzynarodowa publiczność. Nasze spektakle są bardzo widowiskowe, kolorowe, z mnóstwem zmian kostiumów, w jednym spektaklu jest ich około trzy-

stu. Do tego wspaniałe światła i efekty specjalne, spektakle są więc bardzo kosztowne. Ale ten gatunek sztuki wymaga superprofesjonalizmu i takiego rozmachu.

Dlaczego nie pokazuje was telewizja?

- W telewizji realizuje się przeważnie kupowane za granicą formaty. Wszystko zależy od decydentów, a ci głównie się kłócą i załatwiają swoje interesy.

Ale i tak jest pani uważana za kobietę wielkiego sukcesu.

- Nie czuję się kimś takim, ale jestem kobietą, która robi to, co kocha, i to jest dla mnie najważniejsze. I do tego jestem całkowicie niezależna. Stworzyłam teatr, który stał się już modnym miejscem w Warszawie, ma świetną atmosferę. To miejsce, z którego jestem dumna i w którym jestem szczęśliwa.

Czy można polubić siebie w każdym wieku?

- Od siebie trzeba przede wszystkim wymagać, a ja zawsze miałam do siebie pretensje. Są dwie Potockie: ta, która pracuje, i ta, która siebie obserwuje. Prowadzę ze sobą tysiące rozmów. Ta druga Potocka bardzo dużo wymaga od tej pierwszej. Jestem bardzo ambitna i ciągle podnoszę sobie poprzeczkę.

Kobiety starzeją się teraz inaczej niż kiedyś. Pani wygląda świetnie, czemu to zawdzięcza?

- Bo jestem otoczona pięknymi, młodymi kobietami. Zawód tancerki wykonywany do późnych lat jest najlepszym liftingiem, a ja ciągle jestem na scenie, mam nieustanny kontakt z publicznością. Trzymają mnie też emocje, które przekazuję ludziom i które od nich dostaję. I coraz to nowe wyzwania.

"Najpierw ma się młodość, dopiero potem osobowość". Podziela pani tę mądrość?

- Uważam, że osobowość ma się od początku, z indywidualnością człowiek się rodzi. Młodość przemija, ale można ją zmienić w wartość. Kobieta poza atutem młodości musi mieć też wartość, bo jeśli jej nie ma, to robi się stara.

Dzisiaj ma pani większą wartość jako artystka i twórca?

- Tak, bo kiedyś byłam pięknym motylem, nad którym panowie zastanawiali się, jak go uwieść. Kobieta musi wiedzieć, że o jej wartości stanowi nie tylko wygląd, ale i dokonania. Profesjonalizm, bezkompromisowość, osiąganie wyznaczonych celów, to wszystko wzmacnia i uskrzydla.

A miłość?

- Ona nigdy nie jest na zawsze. Ale jeżeli jest, to trzeba o nią dbać, pielęgnować i nie zapominać, że potrafi przyjść i odejść. Dlatego radości i spełnienia trzeba szukać gdzie indziej, nie tylko w miłości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji