Artykuły

Płyń, barko moja...

Mówią złośliwi: porwał się z motyką... A nieprawda, bo narzędzie miał sprawne i ostre, a teatr to nie słońce, co najwyżej księżyc, świeci światłem odbitym i ludzie nań od wieków docierali (z Polaków - pierwszy Twardowski). Jednakże to prawda, że dotrzeć doń niełatwo... a że "Sen nocy letniej" należy do najczęściej grywanych arcydzieł Szekspira, że obrósł w wyjątkowe tradycje inscenizacyjne i w wielkie kreacje aktorskie - tym trudniej. Także w Polsce ma świetną przeszłość. Wystarczy przypomnieć arcytwór reżyserii Konrada Swinarskiego.

Gdy ambitny i znany reżyser sięga po taki utwór, to znaczy, że ma jakiś nowy pomysł, jakiś nowy obraz sceniczny przed oczyma. Nieraz pisałem przeciw reżyserskim "pomysłom", wydziwaczonym, narzucanym na siłę i jakże często nakierowanym przeciw autorowi i jego zamysłom. To, broń Boże, nie znaczy, bym pochwalał martwiejącą tradycję. Klasyk zagrany tylko tradycyjnie, bez polotu, bez rozliczenia go w czasie i przestrzeni, to przecie tylko staroć, nudna, szkolna, jałowa - jakże dotkliwie przekonali się o tym ci, którzy współczesność "Wesela" usiłowali wtłoczyć z powrotem w gorset prapremiery z 1901 roku. "Sen nocy letniej" w Teatrze Współczesnym Anno 1983 jest oczywiście z innej parafii, i zgrabnie posługuje się ukameralnieniem jako atrybutem teatru współczesnego. Model jest nowy, ale gdy przejęty "jak leci"...

Broniłem nie tak dawno "Snu nocy letniej", zrobionego przez Bohdana Korzeniowskiego, ale nie mogłem zaprzeczyć cierpkim stwierdzeniom, że nie było to dzieło udane znanego reżysera. Jeszcze mniej mogłem dostrzec mocnych stron obecnego "Snu nocy letniej" Macieja Englerta. To był sen nocy może letniej, ale deszczowej. Zmysłowi kochankowie schronili się pod dach teatru, zniknął las, skryły się elfy, Puk ociężał. Przedstawienie porządne, poprawne, układne, lecz ubogie w fantazję, także tę muzyczną i dekoracyjną, stawało się mieszczańskie i trochę jakby z ducha rzemieślników ateńskich. Nic dziwnego, że oni wypadli najlepiej, Wiesław Michnikowski w roli Spodka, i zwłaszcza Henryk Borowski jako Pigwa, cieśla z dobrą edukacją. Do fantazji sięgnęła Barbara Sołtysik jako Hipolita, królowa Amazonek: było widoczne, że ta młoda wiedźma bardzo niechętnie wita zaloty mężczyzny. Ale jeden epizod to trochę za mało na całe przedstawienie.

...A w Teatrze Polskim (na Scenie Kameralnej) oglądamy "Szewców'', najpewniej najczęściej grywaną sztukę Stanisława Ignacego Witkiewicza. Wbrew sądom większości krytyków nie uważam jej jednak za najlepszą ze sztuk Witkacego. Zbyt dużo w niej plotek, drobnostkowych swarów, zbyt dużo porachunków, które już zwietrzały. A język stał się w "Szewcach" więcej niż zmanierowany, to popis sam dla siebie, który musi być ostro tonowany w projekcji scenicznej. Również generalna rozprawa z meandrami ruchów społecznych, od "dziarskich chłopców" Gnębona Puczymordy do Hiper-robociarza, jest raczej zaznaczona, zasygnalizowana niż rozwinięta dramatycznie. Robota więc "opracowacza tekstu" - którym w tym wypadku jest Jerzy Krasowski - musi iść w dwu kierunkach: troskliwego oczyszczenia języka z jego nadmiarów i przegięć, i przede wszystkim takiego ustawienia tekstu, by myśli wieszczego obserwatora i kłótliwego filozofa zewrzeć w ostry, wyrazisty kształt dramatyczny. Pragnę powiedzieć, że Krasowskiemu powiodło się to w bardzo znacznym stopniu.

W "Szewcach" są elementy ostrego widzenia, czasem jasnowidzenia rzeczywistości oraz pojawiają się przybyli z Czystej Formy księżna Irina Wsiewołodowna i prokurator Scurvy (choć ten już nie całkiem). Prokuratora gra Mariusz Dmochowski, dobry, ceniony aktor - tym razem w roli nie dla siebie. To zjawisko niewłaściwego obsadzania ważnych ról pojawia się w naszym teatrze coraz częściej, może by się nim bliżej zająć? Księżnę Irinę gra w widowisku Krasowskiego Anna Seniuk. Gra w swoim rodzaju brawurowo. Zbiera zasłużone brawa i budzi nieodpartą wesołość. Jest, powtarzam, świetna. Ale gra raczej postać z operetki Witkacego "Panna Tutli-Putli" niż księżnę Irinę, która jest jedną z owych zdemonizowanych, piekielnie wyrafinowanych wampów, od jakich roi się w twórczości Witkacego, ale może tak lepiej, bo z tym demonizmem Witkacego to coraz weselej. A kostiumy Seniuk - bajka!

Trójkę najnormalniej odzianych rzemieślników grają Bogdan Baer, Damian Damięcki i Stanisław Niwiński, grają bardzo dobrze, powiedzmy: realistycznie, czyli tak jak trzeba.

Publiczność słucha uważnie dramatu, a jej część cieszą bardzo aluzje, choćby jak najbardziej pozorne. Trwa zabawa. Ale to tak jak w owej anegdotce o młodym człowieku, któremu wszystko nieodparcie kojarzy się z... Marynią.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji