Artykuły

Musical z Brechta

Brecht ma szczęście do Teatru Współczesnego. Teatr Współczesny ma szczęście do Brechta. Przed dwudziestu laty odbyła się na tej scenie pamiętna polska prapremiera "Kariery Artura Ui" w inscenizacji Erwina Axera, z Tadeuszem Łomnickim w roli tytułowej. Był to bezsporny sukces autora i teatru. Obecnie nowe pokolenie twórców tego teatru prezentuje z wielkim powodzeniem spektakl "Mahagonny", oparty na dwóch wersjach (małej i dużej) opery Brechta i Weilla "Wzrost i upadek miasta Mahagonny".

Jest to Brecht zupełnie inny niż ten, którego znamy z "Matki", "Świętej Joanny szlachtuzów", czy ze sztuk pouczających, odmienny od Brechta z "Matki Courage", "Życia Galileusza", czy z "Dobrego człowieka z Seczuanu" i "Kaukaskiego koła kredowego". Niewiele tu polityki (aczkolwiek i ten utwór nie jest od niej wolny), nie ma moralistyki ani poetyckich metafor. "Mahagonny" pochodzi z pierwszego okresu twórczości Brechta. Stąd najwięcej ma punktów stycznych z jego wierszami z lat dwudziestych, śpiewanymi często przez samego poetę przy akompaniamencie gitary, lub banjo.

Najwięcej powiązań znajdziemy tu z komedią "Człowiek jak człowiek". Powtarzają się nawet postacie. Występuje w "Mahagonny" wdowa Begbick, a czterej robotnicy, przybywający z Alaski do Mahagonny, przypominają czterech żołnierzy z tamtego utworu. Jeden i nich nosi nawet to samo nazwisko: Jim Mahoney. Wiele łączy też "Mahagonny" z "Operą za 3 grosze" i "Happy endem". Przede wszystkim muzyka Kurta Weilla, tak charakterystyczna dla tego okresu twórczości Brechta. Lecz są tu także dziewczyny lekkich obyczajów, jest lokal, przypominający burdel z "Opery za 3 grosze" i kantynę z komedii "Człowiek jak człowiek". Jest także Jenny. Tak nazywa się jedna z dziewcząt z "Mahagonny", podobna tak bardzo do Jenny z "Opery za 3 grosze".

Utwory Brechta są dziwnym połączeniem rozrywki z dydaktyką. W pierwszym okresie było w nich mniej dydaktyki, więcej poezji i rozrywki. Później proporcje się odwróciły, by odzyskać pod koniec życia pisarza równowagę, wzbogacenie o filozofię. Zmieniały się także poglądy Brechta. Za młodu był wyznawcą radykalnych zapatrywań, entuzjazmował się rewolucją w Bawarii, w jakimś stopniu nawet w niej uczestniczył. Wcześnie dostrzegł niebezpieczeństwa hitleryzmu, wyrastającego na początku lat dwudziestych w Monachium, gdzie studiował. Lecz jego rewolucjonizm miał wówczas wyraźne zabarwienie anarchiczne. Buntował się przeciw burżuazyjnemu światu, jaki go otaczał, przeciw wszechwładzy pieniądza, przeciw przemocy stosowanej wobec robotników i nędzarzy. Nie miał jednak pozytywnego programu. Dopiero w kilka lat później został marksistą.

Pierwsza wersja "Mahagonny", tzw. "mała Mahagonny", pochodzi z roku 1927. Wykorzystane zostały w niej wiersze z "Brewiarza domowego", a więc z jeszcze wcześniejszego okresu. Stąd tyle w niej anarchicznego buntu, co dobrze wyczuli realizatorzy warszawskiego przedstawienia.

Jest ono twórczym opracowaniem utworu. Nie trzyma się niewolniczo ani małej, ani dużej "Mahagonny" (powstałej w sezonie 1928/29). Wprowadza songi z "Happy endu", które nie tylko nie rażą, lecz wzbogacają kontekst, utrzymane są w tym samym stylu. Co więcej, autor nowego udanego przekładu, Jacek St. Buras, napisał na motywach utworów Brechta dwa nowe songi: "Jenny i Jim" oraz "Jutro" do muzyki Jerzego Satanowskiego. Są one czymś w rodzaju pastiszu, trafiają bezbłędnie w ton i stylistykę brechtowską.

Do sukcesu przedstawienia przyczynia się także w decydującej mierze przygotowanie muzyczne i instrumentacja Jerzego Satanowskiego. Muzyka jest bardzo mocną stroną spektaklu. Jerzy Satanowski zrozumiał, że "Mahagonny" to musical, podobnie jak "Opera za 3 grosze". Kto wie, czy nie pierwszy prawdziwy musical, w którym muzyka jazzowa wiąże się tak ściśle z tekstem, rytmem i tematyką utworu. Konieczność i wymogi niewielkiej sceny zmusiły go do rozpisani' instrumentacji na mały zespół: fortepian, perkusję, trąbkę i saksofon. Dało to bardzo dobre rezultaty. Z potrzeby wynikły korzyści. Muzyka jest lekka, dowcipna, wprowadza w nastrój, daje coś z kabaretu. Orkiestra na scenie towarzyszy w żywy sposób aktorom.

Brecht uważał, że każda realizacja jego utworów powinna brać pod uwagę czas i miejsce, w którym dochodzi do skutku, publiczność, do której się zwraca. Twórcy warszawskiego przedstawienia zrozumieli także ten wymóg. Nie jest to w ich wykonaniu muzealna rekonstrukcja starego dzieła, lecz żywy tekst, docierający świetnie do widzów. Mahagonny nie leży w Ameryce, lecz mogłoby także być Polską. Pytania, jakie postawił niemieckim widzom pod koniec lat dwudziestych Brecht, można by postawić również polskim widzom w roku 1982.

Pierwsze i podstawowe brzmi: czy może istnieć społeczeństwo, w którym wszystko wolno? Przez chwilę wydaje się, że Mahagonny będzie właśnie takim miastem, w którym nic nie jest zakazane. Nadciąga straszny tajfun, huragan niszczący wszystko po drodze, zginie więc i Mahagonny, nie będzie jutra, a dziś wszystko wolno. Tu właśnie wmontowali twórcy przedstawienia bardzo piękny song "Jutro". Rozpasane żądze idą w czterech kierunkach: wpierw żarcie bez granic, potem seks, następnie rozrywki (przede wszystkim sportowe widowiska), wreszcie pijaństwo. W ostatniej chwili huragan skręca jednak w inną stronę. Mahagonny jest uratowane. Wraca ład i porządek, a wraz z nim władza pieniądza i nadużycia aparatu wymiaru sprawiedliwości. Świetna jest scena sądu i wyrok skazujący za największą zbrodnię, jaką jest... brak pieniędzy.

To wszystko opowiedziane zostało jednak prawie mimochodem, dowcipnie, z wdziękiem, nie narzuca się widzom, lecz bawi ich znakomitą formą teatralną. I w tym tkwi może największa zasługa Krzysztofa Zaleskiego, którą zaprezentował się jako utalentowany inscenizator i reżyser, godny wielkich poprzedników w Teatrze Współczesnym. Bardzo dobrze obsadził aktorów i poprowadził ich pewną ręką. Wszyscy śpiewają muzykalnie i czysto, co w przedstawieniach utworów Brechta było dotąd na naszych scenach taką rzadkością. Spektakl ma dobry rytm i tempo, trzyma przez cały czas w napięciu, jest zgrabnie zmontowany.

Trafiła tu na swoje emploi Stanisława Celińska. W roli Jenny gra i śpiewa znakomicie. Prawdziwym odkryciem stała się Krystyna Tkacz w roli wdowy Begbick. Nie znana dotąd szerszej publiczności aktorka od razu zdobyła sobie tą rolą uznanie, gra i śpiewa bardzo dobrze.

Od najlepszej strony zaprezentowała się młodzież Teatru Współczesnego. Imponująco wygląda Marcin Troński w roli Mojżesza od św. Trójcy. Trafnym odczytaniem postaci było ukazanie go jako Murzyna. Nie jest to powiedziane wyraźnie w tekście, lecz logicznie z niego wynika. Wojciech Wysocki jest wzruszającym Jimem Mahoneyem, Adam Ferency zabawnym Jacobem Smithem, przypominającym chwilami młodego Tadeusza Łomnickiego. Sekundują im dzielnie w rolach drwali z Alaski Piotr Wyszomirski i Wojciech Kosiński. Rolę wszechwładnego przedsiębiorcy, właściciela i finansisty Mahagonny, gra może trochę zbyt demonicznie Grzegorz Wons. Celnie podkreśla jednak dominującą pozycję i siłę reżysera wydarzeń w mieście. Wśród mężczyzn z Mahagonny zaznaczają wyraźnie swą obecność: Stanisław Górka, Cezary Morawski, Jacek Bursztynowicz, Włodzimierz Nowakowski, Andrzej Szenajch, Ryszard Ostałowski i Ireneusz Kocyłak. Wśród dziewcząt są aktorki tak dobrze znane, jak Barbara Sołtysik, Antonina Girycz i Pola Raksa, a obok nich pełne żywiołowego temperamentu: Agnieszka Kotulanka i Maria Pakulnis.

Funkcjonalne dekoracje, przypominające styl lat dwudziestych, zaprojektowali Wiesław Olko i Krzysztof Baumiller. Są w stylu scenografii Ewy Starowieyskiej, lecz to dobre wzory. Efektowne kostiumy zaprojektowała Irena Biegańska.

W oparciu o tekst Brechta powstał spektakl młody i spektakl młodych. Cieszy fakt, że mają nie tylko talent, lecz także dobry gust, że wiedzą, do czego warto nawiązać, kiedy buduje się nowy teatr.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji