Artykuły

Między Sotolą a Brechtem

Nietypowy był ten festiwal i z wielkim trudem poddający jednoznacznym ocenom. Głównym bowiem atutem - czego organizatorzy nie kryli - okazał się sam fakt jego odbycia. Sukcesem było już zorganizowanie go-w z góry ustalonym terminie. Poprzedni miał miejsce w r. 1979, a jak wiemy, założono, że odbywać się będzie w listopadzie co cztery lata, przemiennie co dwa lata z Festiwalem Dramaturgii Rosyjskiej i Radzieckiej. Mowa oczywiście o ostatnim, IV Ogólnopolskim Festiwalu Dramaturgii Krajów Socjalistycznych, który odbył się, jak zazwyczaj, w Katowicach w dniach 19-25 listopada 1983 r.

A droga do niego wcale nie była łatwa i prosta, skoro nie były stabilne i unormowane poprzedzające go sezony teatralne. Toteż trzeba zrozumieć kłopoty organizatorów i docenić fakt kontynuacji dobrych tradycji katowickiego festiwalu. Nawet jeśli nie wszystkie pozycje mogły satysfakcjonować przybyłych krytyków, którzy również skąpiej obrodzili niż w latach ubiegłych. Na szczęście publiczność wspaniale dopisała, była wyraźnie zadowolona i chętna do owacji.

Pamiętam moment, w którym narodziła się idea zorganizowania przeglądu sztuk naszego obozu. Myśl, padła na jednym z kolejnych spotkań, towarzyszących katowickiemu Festiwalowi Dramaturgii Rosyjskiej i Radzieckiej, bodaj w 1969 r., i widać trafiła na odpowiedni grunt i chwilę, skoro już 9 listopada 1971 r. wrocławska Chryja Radiczkowa zainaugurowała I Ogólnopolski Festiwal Dramaturgii Krajów Socjalistycznych. Ten pierwszy przegląd wyróżniał się tym, że przyznawano na nim indywidualne nagrody i właśnie twórcy tego spektaklu: Andrzej Witkowski - reżyser i Franciszek Starowieyski - scenograf, otworzyli długą listę laureatów.

Ale dobry początek nie był jednoznaczny z pojęciem permanentnego sukcesu. Przeglądając prasowe oceny pofestiwalowe łatwo można się przekonać, że właściwie stale towarzyszyły tej imprezie różne, i to poważne zastrzeżenia. A to, jak na tego typu okazję, klasyka nazbyt dominowała, a to wybór pozycji czy poszczególne inscenizacje wzbudzały krytykę i niezadowolenie.

W tym roku lista wątpliwości szczególnie się wydłużyła. Można krytykować już ustalenia, że w festiwalu reprezentowane mają być wszystkie kraje zgrupowane w obozie, według zasady: jeden kraj, jeden tytuł. W związku z tym założeniem niektóre pozycje znalazły się w Katowicach automatycznie. Drudzy zgłaszać będą wątpliwości, czy rzeczywiście wybrane zostały 'sztuki najbardziej dla danego kraju reprezentatywne i przedstawią własne propozycje. (Przepytywani jednak na ten temat członkowie rady dokonującej przedfestiwalowej selekcji takich rozterek zdają się nie przeżywać.) Jedno jest pewne. Wybór mimo pozorów nie był duży i jeśli nawet takie czy inne względy podyktowały organizatorom ten właśnie zestaw repertuarowy, to również poziom artystyczny oglądanych przedstawień pozostawiał wyraźny niedosyt. Mimo różnorodności tematycznej i bogactwa form, od komedii obyczajowej poprzez lekką surrealistyczną groteskę do współczesnego moralitetu.

Festiwal otworzyli gospodarze polską prapremierą czeskiej Podróży Karola IV do Francji i z powrotem Jirego Sotoli w reżyserii Marka Mokrowieckiego i scenografii Wiesława Lange. Powiedzmy od razu, że na 7 prezentowanych pozycji aż 5 było prapremier, z tego 3 przygotowane niemal na ostatnią chwilę. Ten pośpiech widać było już na pierwszym, katowickim spektaklu. Zrobiony lekko, niemal w formie baśni opowiadanej dorosłym, wyraźnie potrzebował jeszcze choćby kilku prób, by ową zabawę doszlifować i dodać jej niezbędnej w takim wypadku płynności i perfekcji. Ale to, co zobaczyliśmy, daje szansę, że takiż efekt powinien być osiągnięty. Poszczególne role te nadzieje potwierdzają, a pomysłowa, pełna finezji i smaku scenografia mistrza tej miary co Wiesław Lange stwarza klimat dla całej zabawy. Publiczność lubi takie igraszki z historią, kiedy ogląda władców w domowych kapciach i widzi, że mimo upływu lat niewiele się na tym najlepszym ze światów zmienia. Wszystkich admiratorów pięknej Pragi dodatkowo ta historyjka o Karolu, cesarzu rzymskim i królu Czech może bawić, a fakt, że i o naszym, skraju się w niej mówi (choć i tam stanowi on przed-miot targów między mocarzami świata), nie jest bez znaczenia. Należy więc wnioskować, że sztuka wybrana na festiwal wdzięcznie zapisze się w pamięci śląskiej widowni.

Dwie następne pozycje - czyli prezentowana przez nowohucki Teatr Ludowy bułgarska Ludojadka Iwana Radojewa i rumuński Salon Paula Everaca przywieziony przez Teatr Współczesny we Wrocławiu - to komedie obyczajowe, nie pozbawione elementów satyry, a także surrealizmu. Z tym, że Henryk Giżycki, reżyser Ludojadki, zbyt powierzchownie tekst potraktował, a Jacek Weksler chyba aż nadto głębokich prawd się w tym Salonie dopatrzył i zbyt go inscenizacyjnie rozbudował.

Mimo wszystko bardziej odpowiada mi koncepcja wrocławska. Lekcja gotowania na gazie przyda się niejednemu widzowi, a złe skutki nadmiernego picia trunków mogą przestrzec przed najbliższą katastrofą towarzyską. Również ostrzeżenie przed marnowaniem życia na gromadzeniu z trudem zdobywanych dóbr doczesnych jest dla naszego załatanego, "kolejkowego" społeczeństwa jak znalazł. Aktorzy wrocławscy świetnie się w tym kuchennym wnętrzu czują, przez co łatwiej zrozumieć niechęć bohaterów do właściwego użytkowania salonów.

Ale Ludojadki tak łatwo strawić się nie da. Sztuka wydaje się pokrewna dotychczas wystawianym u nas komediom bułgarskim. To połączenie satyry obyczaj owej (rzecz dzieje się w domu starców) z pewną nutą poezji i surrealistycznego humoru jest chyba - sądząc choćby po Radiczkowie i Stratijewie - charakterystyczne dla bułgarskiej dramaturgii dnia dzisiejszego i dobrze przez nas, wychowanych na Gałczyńskim-i Mrożku, przyjmowane. Radojew nie okazał się co prawda mistrzem tej klasy co wyżej wspomniani, ale chyba podobnego traktowania wymaga, jeśli ma nas nie razić choćby tytułową Ladojadką. (Co oznacza zarówno sam tytuł, jak i występujące w sztuce natrętnie inne symbole, nie umiał nam wytłumaczyć zapytywany o to sam reżyser.)

Taka zabawa tylko wtedy zdać może egzamin, jeśli realizatorzy zgodnie podejmą właściwy ton. Niestety, nie sądzę, by tym razem sztuka współbrzmiała z zainteresowaniami Henryka Giżyckiego. Stąd, mimo dobrze zagranych ról i pomysłowych sytuacji, całość wypadła jakoś dziwnie bałamutnie. Jakby autor pisał dla siebie, scenografowie bawili się sami ze sobą, nie otwierając się zanadto przed widownią, a reżyser nie porozumiał się dokładnie z nikim, nawet z sobą samym. Całość poprowadził raczej jako komedię obyczajową (stąd kłopoty z odczytaniem poszczególnych symboli) z nieuzasadnionym, sztucznie doczepionym poetyckim finałem.

Zabierający głos po spektaklu goście bułgarscy (starszy profesor i młody aktor) porównywali naszą inscenizację z sofijską prapremierą na korzyść własnej, podkreślając zgodnie, że w wydaniu rodzimym była to raczej groteska polityczna. (Autor jest znanym dramaturgiem i poetą, jego sztuka o Dymitrowie Czerwone i brunatne grana była na poprzednim katowickim festiwalu, a uprzednio także w naszym Teatrze Telewizji.) Ale jednocześnie dowiedzieliśmy się, że teatr w Nowej Hucie współpracuje od pewnego czasu ze sceną w Wielkim Tyrnowie i dla Ludojadki przewidywana była gościnna reżyseria Stefana Samsijewa z tegoż teatru. Niestety, choroba bułgarskiego artysty uniemożliwiła jego przyjazd i w tej sytuacji Ludojadką zajął się dyr. Giżycki. A żadnych innych kontrpropozycji rodem z Bułgarii nasze sceny organizatorom nie dostarczyły.

Pozycją niosącą najpoważniejsze treści na tym festiwalu był jugosłowiański Derwisz i śmierć Selimovicia z Teatru im. Jaracza w Łodzi, szerzej już na tych łamach omawiany (nr 9/1983). Spektakl ten dobrze i szlachetnie zabrzmiał również w sąsiedztwie sztuk o strasznych mieszczuchach i zagubionych bezradnych dzisiejszych "nieudacznikach". Ostrzegał przed wciągnięciem w tryby, które mogą człowieka zniszczyć, zwracał uwagę na ponadczasowe czynniki niezbędne do życia, jak: miłość, przyjaźń, zaufanie i wierność.

Teatr im. Wilama Horzycy z Torunia zaprezentował Retro Galina (recenzja: nr 1/1983) poruszające w komediowej formie problem ludzi odchodzących na zasłużoną emeryturę i ich osamotnienie we współczesnej rzeczywistości. Po spektaklu Marek Okopiński, reżyser przedstawienia, powiedział nam, że obejrzał Retro w Teatrze Małym podczas jednej z wizyt w Związku Radzieckim. Szybko zamówił przekład, po roku odbyła się premiera, a po dwu latach zaprezentował ją katowickiej publiczności. Autor, który tą sztuką debiutował, obecnie jest już znany i chętnie wystawiany w kraju i za granicą. (We wrześniu br. odbyła się np. premiera Retro w teatrze, w Warnie.) W dyskusji pofestiwalowej na temat ludzi, którzy nagle znajdują się bez swojego miejsca w społeczeństwie młodych, zabrał głos Wasylij Wasiljew, autor popularnej i u nas powieści Tak tu cicho o zmierzchu, wywołując ożywioną wymianę zdań również na tematy pokrewne, uwzględniające różnice w naszych obyczajowościach. A o to przecież głównie w takich przyjacielskich spotkaniach chodzi.

Węgierskie Wdowy Akosa Kertesza, które w ciągu ubiegłego sezonu przeszły brawurowo przez kilka naszych scen, przywiózł Teatr Polski ze Szczecina (reżyseria Zbigniewa Wilkońskiego). Dziwnym zbiegiem okoliczności, wdowy występowały we wszystkich prezentowanych pozycjach. W finale rumuńskiego Salonu pojawiło się takich czarnych kobiecych postaci nawet kilka, i to bez specjalnego powodu (choć z woli autora), jakby dla podtrzymania stylistycznej jedności katowickiego festiwalu.

Przegląd zamknęło przedstawienie Mahagonny Brechta i Weilla z warszawskiego Teatru Współczesnego w reżyserii Krzysztofa Zaleskiego. To już kolejny festiwal, w którym dramaturgię NRD reprezentuje autor Opery za trzy grosze. Ale, po pierwsze poza Brechtem nie było innych propozycji (co już dyskusję wyczerpuje), po drugie - taki właśnie spektakl, o mocnej wymowie i fascynującej formie (już od premiery uważam go za bardzo interesujący, a z biegiem czasu jeszcze się udoskonalił), był na tym festiwalu potrzebny. Finał zabrzmiał więc mocno, owacja publiczności była ogromna, prestiż Warszawy godnie podtrzymany.

Ale oczywiście taki zestaw rozmaitych pozycji nie może odbywać się wyłącznie gwoli uciechy publiczności, lecz powinien służyć również głębszym i ogólniejszym refleksjom. Z tych na pierwsze miejsce stale powraca problem wzajemnego, pełniejszego informowania się o nowych ciekawych pozycjach dramaturgicznych, zwłaszcza że praktyka uczy, iż często największym powodzeniem u sąsiadów cieszą się autorzy wcale nie najpopularniejsi we własnym kraju. Festiwalowi katowickiemu towarzyszyło wielu obserwatorów z zagranicy. Myślę, że najbardziej owocne byłoby jednak spotkanie naszych kierowników literackich czy ich reprezentantów z tłumaczami, którzy najlepszą tu mogą służyć informacją i najbardziej są nią zainteresowani. Ważne jest bowiem, żeby taka wymiana tytułów oparta była o rzetelną znajomość obu krajów, a nie zależała od przypadku, jak to się jeszcze często zdarza.

Niektóre z prezentowanych w Katowicach premier zdążyły dosłownie na ostatnią chwilę. Inne odbyły się już po czasie (choćby interesująca Transplantacja Oldricha Danka w warszawskim Teatrze Popularnym czy Wspomnienie Aleksieja Arbuzowa na scenie radomskiej). Jeszcze inne tytuły dopiero wchodzą w próby (na przykład czeska komedia kryminalna w jednym z teatrów warszawskich). I właśnie to pokłosie festiwalowe wydaje się mimo wszystko najważniejsze w tej całej sprawie, a upór organizatorów przy utrzymaniu się w festiwalowym cyklu został nagrodzony, skoro tak bogato zaowocował. W sumie bowiem, w okresie poprzedzającym festiwal katowicki, odbyło się na naszych scenach kilkadziesiąt premier z tego kręgu repertuaru Podjęte zostały również na nowo niektóre indywidualne kontakty między poszczególnymi scenami.

A przecież o to właśnie chodzi, by sztuki z bratnich krajów znajdowały się stale w repertuarze naszych teatrów i tylko taka sytuacja gwarantuje właściwy dobór tytułów na kolejną katowicki okazję. Zrozumieć można pewne z góry ustalone kryteria festiwalowego doboru w sytuacji krytycznej, wyjściowej, jaką mimo wszystko okazał się przegląd ostatni. Natomiast w normalnie funkcjonującym teatrze, przy swobodnym doborze repertuarowym, zestaw odpowiednich pozycji dyktowany być musi względami wyłącznie artystycznymi.

Organizatorzy katowickiego festiwalu zadbali również o to, by wzorem lat ubiegłych wzbogacały go imprezy towarzyszące. W tych ramach obejrzeć można było dwa spektakle w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu: Wiśniowy sad Czechowa i Czeskiego muzykanta Jana Havlaska (postaramy się o nich osobno napisać) oraz Jonasza Marina Sorescu przywiezionego do Zabrza przez krakowski Teatr Bagatela, a także program warszawskiego Teatru na Targówku W rozpaczy i gniewie, poświęcony Włodzimierzowi Majakowskiemu. Niestety, z powodu choroby aktora nie odbył się pokaz Zapomnieć o Herostratesie Gorina z Teatru im. Kochanowskiego w Opolu (recenzja: nr 12/1983). Wzorem lat ubiegłych można było wziąć również udział w sesji popularnonaukowej, zorganizowanej przez Zakład Wiedzy o Teatrze Uniwersytetu Śląskiego i Teatr Zagłębia z okazji Roku Czeskiego Teatru.

Również zgodnie z dobrą tradycją odbywały się codzienne pofestiwalowe spotkania z publicznością. Niestety, w tym roku zupełnie się one nie udały, co mogłoby stanowić temat do oddzielnych rozważań. Zapewniono im bowiem przede wszystkim udział fachowców, naukowców z mniej lub bardziej udanym skrótowym omówieniem dramaturgii danego obszaru językowego, z któego pochodziła prezentowana wieczorem sztuka. To nie mogło stanowić atrakcyjnego wstępu do rozmowy z publicznością, toteż spotkania były raczej martwe, za słabą frekwencją. Z kolei sporadyczne wystąpienia, w tym również ludzi teatru udających tym razem zwykłych widzów (najbardziej charakterystyczna była dyskusja po zamykającym festiwal spektaklu warszawskim), stanowiły najlepszy dowód na to, że w ogóle zatraciliśmy umiejętność rzeczowej wymiany myśli i najchętniej przy trudnościach w wyartykułowaniu własnych argumentów przechodzimy w nieprzyjemny ton zwykłej kłótni.

Dotyczy to także reżyserów. Rozumiem, że ich zawód to robienie przedstawień, a nie ich egzegeza, niemniej jeśli już się tego obowiązku podjęli, powinni mu sprostać. Znów dał się odczuć brak obecności kierowników literackich. Może im łatwiej byłoby ten dialog z widzami poprowadzić tak, by odpowiedzieć na ich pytania i wyjaśnić wątpliwości bez przykrej dla słuchających nuty obrazy, jeśli audytorium wychodzi poza granice, zdawkowych pochwał. Tym i innym tego typu spotkaniom warto poświęcić jeszcze więcej uwagi, wydaje się bowiem, że roboczy charakter katowickiego przeglądu powinien być jego głównym atutem, jeśli ma spełnić swoje żądanie w przyszłości i owocować nowymi, interesującymi premierami. Bo przecież, o to w końcu chodzi. Nie tylko organizatorom, ale także teatrom. No i przede wszystkim - publiczności.

Teatr Śląski im. Wyspiańskiego w Katowicach: PODROŻ KAROLA IV DO FRANCJI I Z POWROTEM Jirego Sotoli. Przekład: Emilia Witwicka i Czesław Sojecki. Reżyseria: Marek Mokrowiecki, scenografia: Wiesław Lange, muzyka: Tadeusz Kocyba. Prapremiera polska w listopadzie 1983. (fot. Bogna Idziak)

Teatr Ludowy w Krakowie: LUDOJADKA Iwana Radojewa. Przekład: Hanna Karpińska. Reżyseria: Henryk Giżycki, scenografia: Józef Napiórkowski i Ryszard Stobnicki. Prapremiera polska w październiku 1983. (fot. Zbigniew Łagocki)

Teatr Współczesny im. E. Wiercińskiego we Wrocławiu: SALON Paula Everaca. Przekład: Ilona Kopytowska, opracowanie tekstu: Jarosław Szymkiewicz i Jacek Weksler. Reżyseria: Jacek Weksler, scenografia: Wojciech Jankowiak, kostiumy: Marta Hubka. Prapremiera polska w listopadzie 1983. (fot. Marek Grotowski)

Teatr im. St. Jaracza w Łodzi: DERWISZ I ŚMIERĆ Mesy Selimovicia. Przekład: Halina Kalita, adaptacja: Zdravko Martinović. Reżyseria: Zoran Ristović, scenografia: Rądovan Marusić. Prapremiera polska 29 maja 1983. (fot. Witold Górka)

Teatr im. Wilama Horzycy w Toruniu: RETRO Aleksandra Galina. Przekład: Grażyna Strumiłło-Miłosz. Reżyseria: Marek Okopiński i Józef Skwark, scenografia: Zdana Jasińska. Prapremiera polska 20 listopada 1982 r. (fot. Wojciech Nowicki)

Teatr Polski w Szczecinie. Scena Mała: WDOWY Akosa Kertesza. Przekład: Alicja Mazurkiewicz. Reżyseria: Zbigniew Wilkoński, scenografia: Elżbieta Ogrzanowska-Zielonacka. Premiera 8 marca 1983 r. (fot. Jacek Fijałkowski)

Teatr Współczesny w Warszawie: MAHAGONNY Bertolta Brechta i Kurta Weilla. Przekład; Jacek St. Buras, adaptacja: Jacek St. Buras i Krzysztof Zaleski. Inscenizacja i reżyseria: Krzysztof Zaleski, dekoracje: Wiesław Olko i Krzysztof Baumiller, kostiumy: Irena Biegańska, przygotowanie muzyczne i instrumentacja: Jerzy Satanowski. Premiera 24 czerwca 1982. (fot. Andrzej Krynicki)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji