Artykuły

Różne plaże, czyli po premierze w teatrze Atelier

"Plaża" w reż. André Ochodlo w Teatrze Atelier w Sopocie. Pisze Tadeusz Skutnik w Polsce Dzienniku Bałtyckim.

Gdyby ciemność przeliczyć na ciężar, "Plaża" Petera Asmussena szłaby na dno niczym kamień. To z pewnością jedna z najcięższych propozycji dramatycznych teatru Atelier tego sezonu. Tylko jakość artystyczna ją ratuje.

- Peter Asmussen - skłonny jest zrzucić trudy sztuki na autora jej reżyser André Ochodlo - podobnie jak Bergman, Nóren, Ibsen jest specjalistą od "grzebania" w duszy ludzkiej. Dodajmy: ten właśnie duński dramaturg był współscenarzystą filmu "Przełamując fale" Larsa von Triera. Można rozszerzyć paletę nazwisk autorów grzebiących w piasku dusz. A i sam Ochodlo nie należy do artystów rozrywkowych. W sumie - tworzy to bardzo mocne, dramatyczne otwarcie teatralnego lata w teatrze Atelier im. Agnieszki Osieckiej. Mamy je już za sobą.

Jak się rzekło - ratuje je jakość artystyczna. Zarówno reżyseria i scenografia André Ochodlo, jak gra kwartetu aktorskiego (Teresa Dzielska, Sylwia Oksiuta, Adam Hutyra, Maciej Półtorak z częstochowskiego Teatru im. Adama Mickiewicza), jak przekład sztuki, a bardziej scenariusz autorstwa Elżbiety Frątczak-Nowotny. Muzyki Adama Żuchowskiego właściwie nie słychać, co dobrze o niej świadczy. Całość, rozgrywająca się pomiędzy dwoma małżeństwami pokaleczonymi psychicznie, zmierza wciąż wyżej i wyżej. Ku tragedii, za którą naprawdę zapłaci tylko jedna osoba: Benedikte, która napisze na szkle "O tym nie będzie wiersza".

Faktycznie; pozostali wywiną się tragedii, zamienią ją w grę, co najwyżej w fatalne zauroczenie, niezbędne raz w roku jak wczasy w ośrodku nad jakimś morzem czy jeziorem, w którym spędzają co roku wakacje. Jak seans terapeutyczny. Prawdopodobnie dlatego wszystko, cokolwiek wykładają na scenę, jest przejaskrawione, wyostrzone, ponadmiarowe. Nie krzyk - lecz wrzask; nie popijawa - lecz ochlaj; nie romans - lecz orgia itd. Są to dość liche materiały do zasypania wewnętrznej pustki, od której aż dudni każda postać, czy to "stare" (Sanne - Jan), czy "młode" małżeństwo (Benedikte - Verner).

I nie widać happy endu. Cóż, skandynawski klimat, wzmocniony jeszcze przez maestro André. Rodzi się zatem pytanie, dlaczego ludzie latem w Sopocie, przyjezdni i miejscowi, mieliby się męczyć psychicznie w skandynawskim klimacie, a nie zażywać rozkoszy plażowania wokół? Oferowanych np. przez instytucję pod nazwą "Bestia" (dmuchany smok, w którego wnętrzu można się podobno pozbywać kompleksów) czy dmuchany "zamek" (zjeżdżalnia, skocznia, bawialnia w wydmie małych piłeczek) nie tyle dla dzieci, co dla zasłonięcia widoku plaży i morza bywalcom klubu i teatru Atelier.

"Prezent" zafundowany przez wiecznie życzliwą sąsiadkę pod nazwą Viva.

Można to nazwać dojeniem plaży. Atelier nie doi. Czy jednak - pytanie do administratorów plaży - można pozwalać grać mu na nosie? Katować uszy muzyczką? Zaśmiecać widoki? Właściwie są to pytania retoryczne. Tu wcale nie chodzi o ratowanie wizerunku Sopotu przed zasmucaniem przez teatr Atelier. Może nawet nie o udój, tylko mentalność. Jak bowiem wiadomo, najlepsze udojnie to kioski z piwem. Bardzo blisko od nich do ubojni sztuki. Takiej sztuki, jaką oferuje Atelier. Sztuki trudnej, najwyższej jakości, niezbędnej dla właściwej jakości życia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji