Artykuły

Stanisław Ignacy Wyspiański

"Przecież to miejsce dość obszerne,/ by w nim myśl polską zamknąć już..." -powtarza za Wyspiańskim Jerzy Grzegorzewski, dyrektor Teatru Narodowego

Maryla Zielińska: W niedzielę pierwsza premiera nowego sezonu Teatru Narodowego - Pana przedstawienie "Halka Spinoza albo Opera utracona albo Żal za uciekającym bezpowrotnie życiem". Rzecz o Witkacym. Czym ta inauguracja różnić się będzie od poprzednich?

Jerzy Grzegorzewski: To trzecie wznowienie działalności na Scenie Narodowej po jej odbudowie. Premiera "Halki Spinozy..." odbędzie się już w Teatrze Narodowym, który jest osobną instytucją, oddzieloną od Opery.

W pierwszej inauguracji - "Dziadach" z krakowskiego Starego Teatru - uczestniczyłem jako reżyser, cała reszta była w innych rękach. Nie miałem wpływu na listę zaproszonych gości. Ta, którą przygotowali współpracownicy ówczesnego ministra kultury Zdzisława Podkańskiego, spowodowała, że w dobrym tonie było bojkotowanie tej uroczystości.

Druga inauguracja - sceny dramatycznej przy Operze - "Nocą listopadową", która odbyła się rok później już we właściwym gronie środowiskowych autorytetów, stała się spektaklem samym w sobie, dziejącym się równolegle na widowni. Były to nieustające "krzesełka lorda Blotton"...

Dzisiaj, po rozłączeniu z Operą ("opera utracona"), rozpoczynamy od nowa. Wyszliśmy z pewnego chaosu nazw, które dezorientowały publiczność. Mam też nadzieję, że Teatr Narodowy będzie już mógł stanąć ponad podziałami politycznymi, co byłoby najwłaściwsze.

- O Teatrze Narodowym pod Pana dyrekcją mówi się "Dom Wyspiańskiego". Jakie miejsce zajmie w nim Witkacy?

- On również, jak Wyspiański, jak wielcy pisarze przeszłości, tworzy najcenniejszą tradycję polskiego teatru, która łączyła zawsze uniwersalizm i swojskość. Sam Wojciech Bogusławski (patron naszej sceny) jako pierwszy postawił takie zadanie polskiemu teatrowi.

Wyspiański mówi w "Studium o Hamlecie", że Hamlet uwierzył spotkanemu w nocy Duchowi ojca, a mógł przecież wziąć go za niepoważne widziadło. Biorąc na siebie sprawę ojca, Hamlet świadomie zajął miejsce w tradycji. Nie tylko od deklaracji, ale od uwierzenia ojcu i od decyzji wzięcia na siebie konfliktu, jaki on miał ze światem, zaczyna się zdaniem Wyspiańskiego uczestniczenie w tradycji narodowej: "Podjęcie czynów za pokolenia ojców jest przeznaczeniem, z którego się wywikłać synowie nie mogą - przyjść ku niemu muszą i padają jak Hamlet ze samowiedzą momentu śmierci".

Przed kolejnym pokoleniem gospodarującym pod koniec wieku w Teatrze Narodowym staje znów to samo pytanie co zawsze, o ojca czy ojców, których sprawę ze światem weźmie się na siebie. Kazimierz Dejmek, dyrektor Teatru Narodowego w latach 60., przywołał między innymi pisarza z dalekiej przeszłości - Mikołaja z Wilkowiecka. Dzisiaj kończy się wiek i może czas, by ojcem stał się Wyspiański, a może jest ojcem stał się Wyspiański, a może jest już czas, by zajęli to miejsce wielcy dramaturdzy XX wieku - Witkiewicz, Witold Gombrowicz ze "Ślubem". Więc może naszym zadaniem jest wprowadzenie tych właśnie pisarzy do Teatru Narodowego - już jako ojców.

- Witkacy bronił teatru Wyspiańskiego przed reżyserami, którzy wystawiali go w manierze naturalistycznej, lub z uwagi na jego - jak mówił - "wieszczowatość". W Pana polemice z recenzentami Pańskiej inscenizacji "Nocy listopadowej", opublikowanej na łamach "Gazety Wyborczej", też brzmiały podobne nuty.

- To nie była polemika. To był mój protest wobec niegodziwości. Dyrektor Teatru Narodowego nie może nie reagować, kiedy sugeruje się, że na tej scenie wyśmiewa się symbole narodowe i patriotyczne.

"Noc listopadowa" w mojej reżyserii wyrasta z głębokich pobudek patriotycznych. Tak najprościej i dobitnie chcę powiedzieć. Jest jednym z najważniejszych przedstawień, jakie udało mi się zrobić. W styczniu wraca na afisz.

- Debiutował Pan Witkacym i ciągle do niego wraca. Co oznacza ta wierność?

- Pierwszy raz wystawiłem "Szewców", gdy studiowałem w łódzkiej Szkole Sztuk Plastycznych. Aktorami byli koledzy malarze. Bardzo ekscentryczni, silne indywidualności. Przedstawienie było naprawdę z ducha Witkiewicza, zupełnie nie obciążone rutyną teatralną. Czuliśmy się bliscy autorowi jako artyście, a także jako człowiekowi. To doświadczenie zdecydowało, że poświęciłem się teatrowi. "W nieskończoności wszelkich możliwości możliwym jest i taki przypadek: spotkanie się czterech identycznych snów. To nazywają czasem cudem". Poprzez tę kwestię z jednej ze sztuk Witkacego staram się rozumieć teatr.

- "Halka Spinoza albo Opera utracona albo Żal za uciekającym bezpowrotnie życiem" to opowieść o tym, jak Witkacy w przedwojennym Zakopanem kręci film na podstawie "Halki"...

- Ten początek był zupełnym przypadkiem, przypomnieniem piosenki "Czy pamiętasz tę noc w Zakopanem", śpiewanej kiedyś przez Mieczysława Fogga. Dalej było: "księżyc świecił srebrzyście jak dziś, takie chwile są niezapomniane, taka noc bywa tylko raz". Zorientowałem się, że mam dwa elementy przyszłego przedstawienia - Zakopane i dancing. I w scenerii Zakopanego lat 20, Stanisław Ignacy Witkiewicz kręci film awangardowy, filmową wersję "Halki" Moniuszki. W tle jest dancing, pociągający, obezwładniający, są kobiety - dandyski zakopiańskie - i jest opera. Tajemniczy świat opery, który uwodzi, wciąga, przeraża, ale któremu nie można się oprzeć, i są górale zakopiańscy - jak chór w teatrze antycznym komentują, rozważają, "spekulują", czasem statystują w powstającym filmie. Górale przyszli tu z kart "Historii filozofii po góralsku" ks. prof. i Tischnera. Przedstawienie ma wyrażać nostalgiczny smutek tytułu. Ale jest w nim też szaleństwo, gwałtowne uczucia, monumentalna powaga i patos - i to wszystko może też być żartem. Ale jest też ton serio. Jest Stanisław Ignacy Witkiewicz, tragiczny i wielki artysta.

- Z biografii Witkacego wiadomo, że sam nie kręcił filmu, ale wystąpił jako aktor w amatorskim filmie Augusta Zamoyskiego i kilka dni spędził na planie "Mogiły nieznanego żołnierza" Ryszarda Ordyńskiego. Rzucił karierę filmową, bo mierziło go marnotrawienie czasu na planie i "małpiarski" charakter samej gry. Kinem gardził, nie uważał za sztukę, wiązał z nim plany finansowe, bo na pisaniu słabo zarabiał. Nie udało się, skończyło się na Firmie Portretowej. Czy Pan nawiązuje do tych faktów?

- W "Halce Spinozie" pada kwestia wzięta z listów Witkiewicza, wyrażająca jego stosunek do kina: "Trzeba raz spróbować, aby kino przestało być mitem. Rozczarować się albo brnąć. Wolę to niż te z...ane portrety - od tego wyję - wprost i w krzyw".

Witkiewicz jest w tym spektaklu przedstawiony częściowo w fikcyjnych okolicznościach. To wymaga rozróżnienia między prawdziwym Stanisławem Ignacym a moim bohaterem - może jego sobowtórem. Nie jest do końca jasne, kto tu występuje. Kim jest ta tajemnicza Halka Spinoza?

- To jest Halka od Spinozów. Góralka, córka Staszka zwanego przez wszystkich Spinozą, bo jak góralom z książki Tischnera filozofowanie wypełnia mu życie.

Jak "antywieszcz" Witkacy będzie się miał do innych premier Narodowego?

- "Noc listopadowa" zaczyna się u nas słowami z "Wyzwolenia": "Przecież to miejsce dość obszerne,/ by w nim myśl polską zamknąć już...". Kazimierz Dejmek przygotowuje premierę "Dialogu o Męce Pańskiej" na koniec listopada. Wraca do Teatru Narodowego także Adam Hanuszkiewicz.

Wyspiański mówił o "myśli polskiej" i widział ją przede wszystkim w polskiej sztuce. Konrad z "Wyzwolenia" mówi: "Sztuka ma zarody nieśmiertelności i jedna jedyna jest tradycją". A potem w rozmowie z jedną z Masek: "Ty jesteś z tych, którzy wszędzie, wszędzie szukają Polski, w każdym dziele sztuki, w każdym zdaniu, gdzie jest zawarta piękność i myśl głęboka a niepokojąca". Jeszcze w tym sezonie rozpoczniemy próby sztuki, która powstała też na przełomie wieków. Przedstawieniem "Wesela" Stanisława Wyspiańskiego Teatr Narodowy wejdzie w trzecie tysiąclecie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji