Artykuły

Odmowa kompromisu

Wydarzenia ostatnich paru lat zrodziły obsesję rozrachunków ze światem i z własnym sumieniem. Stałe poszukiwanie odpowiedzi na nękające nas problemy sprawia, że w odbioru sztuki uporczywie zadajemy sobie nie tylko pytanie "Co poeta chciał powiedzieć", ale i co "o nas" chciał powiedzieć. Dotyczy to nie tylko utworów współczesnych, ale wszystkiego, co napisano dotychczas, aż do Greków włącznie. Co gorsza, mamy w tym swoje poważne racje. Dostrzegając w dzisiejszym zagmatwaniu zjawisk i pojęć sprawy żywe nie tylko w naszej epoce, szukamy ich obnażenia, jeśli już nie rozwiązania, w wielkich dziełach przeszłości. Wyostrza to naszą wrażliwość na treści ideowe sztuki, osłabia natomiast umiejętność widzenia jej w jej własnym świecie, odrębnym od naszego, posiadającym własne słabości i uroki, ograniczenia i bogactwa. Stępia także odczucie formy, a pod tym względem ostatnie lata i tak nas zubożyły.

Szukając prawdy życia, zagubiliśmy po drodze prawdę artystyczną, wewnętrzną logikę i suwerenne prawa utworu. Samo przeżycie artystyczne czy - jeśli ktoś woli - estetyczne zeszło na plan bardzo daleki. Szczególne piętno położyło to na aktorstwie. Dziś różnorodność formy stała się hasłem dnia - czasem nawet do przesady. Grożą nam jednak nowe, sztywne normatywy, związane z "obsesją", o której wspominam na początku.

"Przyszliście oglądać Racine'a... przyjmijcie go takim, jakim jest, aby dał nam to, co chce dać i otrzymacie wiele piękna".

Eichlerówna wprowadza w bogactwo poezji Racine'a i jego świata. Przyjąć formę aktorstwa tak odrębną od tego, do czego przywykliśmy przez wiele lat, co więcej - zachwycić się nią - można było tylko poprzez doskonałość. Indywidualność tej aktorki zawsze dominuje w spektaklu i zawsze modeluje ona materię daną w postaci scenicznej na wzór i podobieństwo własne. Tylko że nie zawsze jest zgodna z zamierzeniami autora. Jej Lulu w "Skizie" była ogromnie interesująca poprzez to, co Eichlerówna od siebie miała do powiedzenia o kobiecie i jak to robiła. Z Zapolska miało to niewiele wspólnego.

W "Fedrze" Eichlerówna pokazuje swojego Racine'a, który jednak nie przestaje być Racine'm.

Fedra jest i nie jest z tego świata. Eichlerówna wyraźnie więcej wiąże z bogami niż z ludźmi. Z bogami ma porachunki.

Chociaż na spotkanie z pasierbem, kochanym skrycie Hipolitem, pozornie idzie po to, aby dla syna swego "błagać przebaczenia", wszystko co Fedra mówi na ten temat podaje Eichlerówna prawie w formie suchej relacji. Ożywia się dopiero wtedy, gdy pozwala przeczuć trawiącą ją troskę, aby wreszcie rzucić w twarz Hipolitowi:

"...Poznaj Fedrę w pełni jej obłędu. Kocham."

Jest to w interpretacji Eichlerówny nie wyznanie miłosne kobiety, ale wyzwanie rzucone przez równą bogom, tak władczo i dumnie brzmią te słowa. Nawet kiedy już klęcząc u stóp Hipolita błaga, aby dokonał na niej zemsty za wiarołomstwo wobec ojca, jej prośba jest nakazem.

Dotknięta duma Fedry na sojuszniczkę wzywa Wenus, Eichlerówna z pasją, niskim, twardym głosem namawia boginię do zemsty na Hipolicie: "Niech kocha!"

Ale okazuje się, że Tezeusz żyje i wraz z nim powraca konieczność śmierci Fedry. Pierwszy i jedyny raz brzmi w ustach Eichlerówny łagodna, cicha skarga:

"Enono. Ja nie umiem iść w tych

kobiet ślady,

które w zbrodni bezwstydną ciesząc

się pogodą,

z niezmąconym obliczem dni spokojne

wiodą."

Z taka prostotą, skromnością i żalem, jak to zostało powiedziane, może mówić o swej odrębności tylko ktoś naprawdę wyjątkowy i od innych lepszy, a jednocześnie myślący o sobie, jako o największym grzeszniku.

Kiedy po chwili Fedra biegnie do Tężenia, aby ratować Hipolita, oskarżonego o jej znieważenie, dowiaduje się od męża, że Hipolit

"Twierdzi, jako Arycja panią jego

serca,

Że ją kocha."

Eichlerówna, która przylgnęła do ziemi u stóp Tezeusza, słuchając jego powoli podnosi głowę i rękoma wspiera się o ziemię.

Fedra: "Co panie?..."

Przy tych słowach oczy jej przez większą cześć roli zamknięte w zdumieniu otwierają się szeroko, jakby zbudzone ze snu. A więc oprócz wzbronionego uczucia ma jeszcze poznać całą gorycz zazdrości? Fedra "wszystkie zgłębiwszy cierpienia" woli więc stanąć raczej przed surowym sądem milczących bogów, niż postąpić tak, jak zwykli kłamliwi i nędzni ludzie.

Ostatni raz Fedra pojawia się już z trucizną we krwi. Eichlerówna posuwa się wzdłuż muru. Z twarzy jej znikł bolesny grymas. Na ustach pojawił się ślad uśmiechu. Spokojnym głosem Fedra odkrywa Tezeuszowi cała prawdę i przed posągiem Wenus powoli osuwa się na ziemie. Śmierć zdejmuje z niej brzemię cierpienia i grzechu i czystą - oddaje ziemi.

Eichlerówna rozebrała tę tragedię w takim wymiarze, który pozwala już tylko na podziw, nie na współczucie.

Kiedy wracam do tekstu Racine'a, istota jego tragedii wydaje mi się bardziej współczesna od przedstawienia. Świat stworzony przez Racine'a sam w sobie nie jest tragiczny. Ciąży nad nim imperatyw moralny, ale istnieje jednocześnie cicha umowa obchodzenia postulatu moralnemu przy pomocy tysiącznych wybiegów. A oto zjawia się Fedra i odmawia jakiegokolwiek kompromisu. Stąd bierze się tragiczny konflikt. Nie miłość występna i nie utrata czci gubi Fedrę, lecz dążenie do doskonałości w ułomnym świecie. Każda z otaczających ją postaci proponuje jej jakieś wyjście z sytuacji: Enona - zwalczenie namiętności przez ujęcie steru władzy, a później - ratowanie życia kosztem Hipolita.

Hipolit - chce przerwać Fedrze jej wynurzenia i odejść zanim otwarcie padło słowo o miłości.

Tezeusz, - do ostatniej chwili woli wierzyć raczej w zdradę syna, aniżeli żony.

Wszystkie te propozycje Fedra odrzuca w szlachetnym dążeniu do harmonii i prawdy. Więcej: łudzi się przez chwilę, że jest to możliwe, że uda jej się zachować i honor i namiętność, wierność sobie i panującym normom moralnym jednocześnie. Jej wina tragiczna polega na błędnej ocenie świata. Czystość Hipolita jest w jej oczach przejawem doskonałości. Gdy Fedra spostrzega swój błąd, nie może już być mowy o próbach walki. Poniosła klęskę. Nie poddaje się jednak i na kompromis się nie godzi. Wybiera prawdę. Śmierć jej jest konsekwencją tego wyboru.

Ale nie sama tylko Fedra pada ofiarą swego hiperbolicznego widzenia zjawisk. Jej zjawienie się zakłóciło porządek świata i zamąciło wszystko dokoła. Świat wraca do równowagi dopiero wtedy, gdy ona ginie i dlatego Racine kończy tragedię słowami Tezeusza:

"O tak strasznym czynie

Czemuż wraz z nią i pamięć na wieki

nie zginie!

Idźmyż, zbyt późno błędów

przeniknąwszy mroki,

Łzami boleści oblać syna zwłoki,

Świetnym pogrzebem uczcić to chlubne

męczeństwo,

Żalem mych wiecznych modlitw okupić

szaleństwo!

Oddajmy mu zaszczyty nazbyt zasłużone,

I, aby cienie jego ukoić wzburzcie,

Niechaj mimo rodziny zawistnej knowanie

Oblubienica jego mą córką się stanie!"

Teatr tę kwestię opuszcza i postępuje w ramach swojej koncepcji konsekwentnie. Przytaczam ją, gdyż jest konieczna przy potraktowaniu "Fedry" jako tragedii powstałej z odmowy kompromisu. W takim spektaklu konieczny byłby kontakt między bohaterką a pozostałymi postaciami dramatu. Inny musiałby być ich ciężar gatunkowy. Mają bowiem cne pewne racje: postępują tak, aby zachować świat, w którym działanie istoty dążącej do absolutnej prawdy musi wywołać tragiczną, klęskę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji