Artykuły

Diwa z Sabatu

Właścicielka Teatru Sabat całe swoje życie podporządkowała jedynej miłości - tańcowi. Dla niego poświęciła trzy małżeństwa, a nawet macierzyństwo. Ale dziś niczego nie żałuje... Z Małgorzatą Potocką rozmawia Małgorzata Ber.

- Czy już pozbierała się Pani po tym, jak odebrano Pani stołeczny klub Tango?

- On nie był tylko mój! Miałam przecież wspólników. Jak się później okazało, nieuczciwych. Nie warto już wracać do tego, co wtedy przeżyłam. Na szczęście po tym ciosie stanęłam na nogi.

- Pewnie mało kto wierzył, że to się Pani uda?

- Nikt w to nie wierzył. Gdy odebrano mi Tango, nawet ci ludzie, których miałam za przyjaciół, stali z boku i patrzyli, co dalej ze mną będzie. Ale to, co złe, już dawno za mną...

- Teraz ma Pani swój własny, prywatny teatr Sabat.

- Pod który zastawiłam dom i cały dorobek życia! Wszystko postawiłam na jedną kartę. I udało się! Ale nawet teraz boję się myśleć, co by było, gdyby mi nie wyszło... Dzisiaj Teatr Sabat to nie tylko moje dziecko, ale i mój drugi dom.

- Nie brakuje Pani czasem takiego zwyczajnego domu, w którym czeka mąż, dzieci i ciepłe kapcie?

- Trzykrotnie byłam mężatką, więc wiem, czym to pachnie. A do ciepłych kapci jakoś mi nie spieszno (śmiech).

- Dlaczego Pani liczne związki z mężczyznami kończyły się fiaskiem?

- Rozstanie nie musi wcale od razu oznaczać fiaska! W swoim czasie te wszystkie związki były dla mnie bardzo ważne. Jeśli jednak wypalało się uczucie, wolałam odejść.

- Jak to jest przyjaźnić się z eks-mężami?

- Doskonale! Ze wszystkimi trzema dziś świetnie się rozumiem. Widocznie trzeba się było rozwieść, by zyskać przyjaciół (śmiech)!

- Rozwiodła się Pani z Tadeuszem Rossem, a dziś on jest gwiazdą w Pani teatrze?

- Tadeusz wprost urodził się na scenę, zwłaszcza rewiową. Nikt tak jak on nie potrafi nosić fraka. W spektaklu "Arszenik i stare koronki" występował też Marek Prażanowski, mój trzeci mąż.

- Ale Wojciech Gąssowski, który również był Pani mężem, jeszcze w Teatrze Sabat nie śpiewał?

- Jeszcze nie (śmiech). Ale skoro już jesteśmy przy Wojtku, to muszę owiedzieć, że przeżyłam z nim wiele cudownych chwil, których nigdy nie zapomnę. Tego nie odbierze nam nikt.

- Jaki musiałby być ten mężczyzna, żeby znów mocniej zabiło Pani serce?

- Musiałby mi się podobać i... po prostu mnie lubić.

- Tylko lubić?!

- Tak trudno spotkać dziś prawdziwą miłość. Dlatego nie oczekuję od innych zbyt wiele, żeby potem nie przeżywać niepotrzebnych rozczarowań. Więc gdyby ten mężczyzna szczerze mnie lubił, to już byłoby nieźle. Poza tym musiałby akceptować to, co robię, i prócz dobrze skrojonego garnituru i komórki musiałby jeszcze mieć coś w głowie. Zawsze miałam słabość do przystojnych mężczyzn. Niestety!

- Dlaczego w pewnym momencie przestała Pani tańczyć? Uznała Pani, że czas zejść ze sceny?

- Trochę przyczynił się do tego mój trzeci mąż. W ostatniej fazie naszego małżeństwa Marek po prostu nie mógł znieść mojej niezależności. Przez cały czas ze mną walczył. Któregoś dnia powiedział z przekąsem: - Już raczej nie powinnaś tańczyć... I stało się! Wzięłam te słowa do serca. Nie lubię krytyki, bo ona podcina mi skrzydła, osłabia. I tak się wtedy stało.

- Tak łatwo się Pani poddała? Dlaczego, przecież taniec był dla Pani rzeczą najważniejszą w życiu?

- To prawda. Tylko dla niego byłam gotowa do największych poświęceń. Zrezygnowałam nawet z macierzyństwa. Bywało, że miałam kontuzje, bolał mnie kręgosłup. Przez cały dzień leżałam plackiem, smarowałam się maściami, a wieczorem brałam silne środki przeciwbólowe i tańczyłam! Nigdy nie odwołałam występu!

- W końcu, ku radości wielbicieli, wróciła Pani na scenę. Skąd ta decyzja?

- Gdyby nie Barry, czarnoskóry gwiazdor z Broadwayu, który występuje teraz w mojej rewii, pewnie nie stanęłabym już na scenie. Któregoś dnia Barry powiedział: - W Ameryce to byłoby nie do pomyślenia, żeby ktoś taki jak ty pozbawiał się przyjemności występowania we własnym teatrze! Przecież ludzie przychodzą tu dla ciebie! I przekonał mnie!

- W dzień próby, wieczorem spektakl, noce z publicznością, istny wir! Kiedy Pani odpoczywa?

Nie mam zbyt wiele wolnego czasu, ale potrafię się relaksować. Rano lubię długo pospać, pod warunkiem że pozwoli mi na to moja papuga-terrorystka, która zawsze wymusi na mnie to, czego chce. A w tej dziedzinie zdolności ma nieprzeciętne! Znakomicie naśladuje dzwonki mojej komórki i telefonu stacjonarnego, więc jeśli jej się nudzi i uzna, że za długo śpię, od razu uruchamia oba te dźwięki naraz!

- Czy dziś potrafiłaby Pani żyć bez tańca?

- Oczywiście, że nie! Wychodzę na scenę i dzieje się tak, jakby ktoś kontakt przekręcił! Wszystko się zmienia! Ubywa lat i doznaje się jakiejś kosmicznej energii. Dla tancerek moment zejścia ze sceny jest zawsze wielkim przeżyciem. Dlatego będę tak długo tańczyć, jak długo publiczność zechce mnie oglądać.

Niech żyje rewia!

Z grupą baletową Sabat, której szefową jest od 25 lat, zjeździła cały świat. Żyła jak w bajce, ale nie brakowało i dramatycznych chwil, których wciąż nie może zapomnieć. W Kenii przeżyła przewrót wojskowy, a na porwanym przez terrorystów statku Achille Lauro na jej oczach terroryści zabijali ludzi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji