Artykuły

Papierowo

Nie wydaje się, by polska prapremiera "Ulicy Gagarina" Gregory'ego Burke'a zrealizowana w Teatrze "Wybrzeże" wywołała gorącą polityczną dysputę. W sztuce pada wiele istotnych pytań i haseł, ale cała dyskusja na scenie brzmi mocno teoretycznie, by nie powiedzieć "papierowo". Być może także dlatego, że reżyser spektaklu - Feliks Falk - przeniósł ciężar tej dyskusji z dzisiejszej frustracji spowodowanej trudną sytuacją społeczną na historyczny kontekst. Spektakl broni się jednak dobrymi rolami Wojciecha Kalarusa, Krzysztofa Gordona, Dariusza Szymaniaka i Grzegorza Gzyla.

Akcję swojej sztuki umieścił Gregory Burkę w magazynie części komputerowych w fabryce na szkockiej prowincji, gdzie wielkie korporacje doprowadziły do upadku rodzimą produkcję. W centrum zdarzeń są cztery postaci. Dwaj robotnicy: Garry (Grzegorz Gzyl) - idealista, który wciąż wierzy w sens walki klasowej, choć stracił wiarę w związki zawodowe i Eddie (Wojciech Kalarus) - radykał, rozwiązujący problemy przemocą. Chcą zabić w symbolicznym geście przesłania lub też eksperymentu (zależy którego zapytać) Franka (Krzysztof Gordon) - cynicznego przedstawiciela zarządu fabryki, który przyjechał sprawdzić, czy produkcja jest jeszcze tam opłacalna. Na drodze staje im Tom (Dariusz Szymaniak) - młody człowiek po politologii, który z braku lepszych propozycji na razie zatrudnił się jako ochroniarz. Ta czwórka długo dyskutuje nad zabiciem Franka, tak naprawdę starając się jakoś uzasadnić to morderstwo. Jest zatem mowa i o krwiożerczym kapitalizmie, o wyzysku, o zagrażającym ludzkości globalizmie. Tom zaś, szukając drogi środka, mówi o "realnym połączeniu kapitalizmu i socjalizmu". To jednak dysputa dość jałowa, bo i tak inicjatywę przejmuje Eddie, który zabija i Franka, i Toma. Okazuje się wreszcie, że wcale nie chodziło o utoczenie krwi krwiopijcy, ale o posmakowanie krwi człowieka.

Dysputa, w której gęsto padają przekleństwa, wydaje się jednak mocno teoretyczna. Przekleństwa nie przeszkadzają szczególnie, bo jakim językiem ma mówić w końcu prostacki Eddie, który dla podwyższenia adrenaliny bił swoją dziewczynę (odeszła od niego, bo była "staroświecka" i uważała, że to mężczyzna powinien więcej zarabiać). Bohaterowie w sytuacji zagrożenia życia znajdują nieoczekiwane porozumienie wspominając strajki górników, rok 1968, hiszpańskie Brygady. Tom, Garry czy też Eddie nie pamiętają zdarzeń osobiście. Wspominają rozmowy z dziadkami, rodzicami. Tom mówi o starych związkowcach, z którymi rozmawiał, kiedy przygotowywał pracę magisterską. Rok 1968 i protest studentów pamięta Frank. Wszyscy sięgają do odległych zdarzeń, by znaleźć wytłumaczenie dla dzisiejszej trudnej sytuacji ekonomicznej fabryk i miasteczek podobnych do tych w których pracują i mieszkają. I właśnie akademicka dyskusja o wyższości strajku robotników jako jedynej "prawdziwej ekonomicznej siły" i nad rozruchami studentów, czy też ocena związkowych ideałów, które sięgają bruku, przesłania wyraźnie w tym spektaklu żywą rozmowę o dzisiejszych źródłach ekonomicznej i społecznej frustracji.

Na szczęście aktorom udało się wlać w postaci dramatu trochę życia. Tom jest z jednej strony niewiarygodny - chciał wziąć swój udział za kradzież części do komputerów z magazynu, którego pilnował - ale w wykonaniu Dariusza Szymaniaka budzi jednocześnie litość jako człowiek o dość słabej konstrukcji psychicznej, a nawet sympatię, kiedy snuje marzenia o "uczciwej karierze". Garry Grzegorza Gzyla mniej przypomina zapalonego idealistę, bardziej zaś niezrównoważonego chłopaczka szukającego przygód, który najlepiej czuje się z kamieniem w ręku w czasie "zadymy" na mieście. Frank Krzysztofa Gordona, który na początku budzi szacunek swoim spokojem, okazuje się wreszcie zmęczonym życiem cynikiem. Przewidywalny jest Eddie Wojciecha Kalarusa, który od początku chce po prostu zobaczyć, jak to jest, kiedy zabija się człowieka. Dzięki tym rolom cała letnio-historyczna dysputa w ogóle nabiera mocy. Mocnym akcentem wpisuje się też w spektakl muzyka anarchizującej grupy Cool Kids of Death, która, oszczędnie i dawkowana - tylko na początku i na końcu przedstawienia - tworzy rodzaj spinającej całość klamry. Prawdy nadaje całości scenografia Macieja Chojnackiego, który stworzył nieprzyjazną przestrzeń fabrycznego magazynu.

"Ulica Gagarina" to teatr polityczny, i w tej kategorii należy go oceniać. Jednak doraźność publicystycznej dysputy staje się dla niego bronią obosieczną.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji