Artykuły

Przygoda florencka

Oczekiwana z niecierpliwością przez publiczność polską w Londynie premiera sztuki Ludwika Morstina pt. Przygoda florencka odbyła się właśnie wczoraj.

Mówię pod bezpośrednim wrażeniem tej premiery. Była ona dla nas tutaj wielkim wydarzeniem teatralnym, zarówno ze względu na autora, którego nazwisko jest szeroko znane, jak i na zagadnienie, które porusza w swej najnowszej komedii. Zagadnieniem tym jest - jak wiemy - sprawa stosunku między krajem i emigracją. Autor poruszył ją, nie w formie patetycznego dramatu, ale w formie lekkiej komedji. Pomimo jednak pozornej lekkości komedia nabrzmiałą jest od ukrytych trosk i problemów, jakie nurtują tych Polaków, których rozdzieliła ostatnia wojna.

Nie będę streszczał sztuki, gdyż znana jest publiczności polskiej. Chcę tylko podkreślić, że jeśli chodzi o charakterystykę emigracji - to Morstin przedstawił ją - na małym chociażby odcinku - trafnie. Jednym z bohaterów komedii jest polski emigrant, inżynier Juliusz. Osiadł on we Włoszech, ożenił się z włoszką, ma syna, którego wychowuje w duchu polskim i prowadzi życie rozdwojone między dwoma ojczyznami, jedną - prawdziwą, bez której żyć mu trudno i drugą, przybraną, którą pokochać jeszcze trudniej. Sądzę, że Morstin przedstawił tę postać, reprezentującą dość powszechny typ emigranta polskiego, nie tylko we Włoszech, ale w świecie, we właściwym świetle, z dużą wnikliwością psychologiczną.

Publiczność premierowa w Londynie z zapartym tchem słuchała tej żywej komedii, poruszającej problem, nurtujący specjalnie myśl i serce emigracji. Rozwiązanie problemu nie jest łatwe. Ale Morstin nie zamierzał go rozwiązywać. Autor Lilii, Obrony Ksantypy i Raptus Puellae jest za wielkim artystą i poetą, by pisać łatwą sztukę propagandową - chciał tylko rzucić snop światła na kilka charakterów, wplątanych w zawiłe nurty współczesnego życia.

* * *

Sukces wczorajszej premiery był w dużym stopniu zasługa naszego świetnego reżysera, Leopolda Kielanowskiego. Potrafił on wydobyć ze swego zespoły, nie tylko sugestywną bezpośredniość, ale także - co jest w teatrze rzeczą rzadką i trudną - psychologiczną autentyczność, która sprawiała, że słuchaliśmy sztuki, jakbyśmy brali osobisty udział w przejściach ludzi. Tło włoskie pokazał Kielanowski - za pomocą kilku pomysłowych szczegółów z poetycznością i dużym nastrojem. Na tym tle - jakby trochę nierealnym - realistyczne elementy dramatu polskiego, gdzie sentyment ocierał się co chwila o nieoczekiwany komizm, nabierały specjalnej wyrazistości. Dekoracje do sztuki zrobił z wielkim gustem i efektem malarz Tadeusz Orłowicz.

Rolę pierwszej żony Juliusza, Polski, przyjeżdżającej do Włoch po raz pierwszy odtwarzała Irena Brzezińska. Owiała tą postać przede wszystkim aurą duchową, pokazała typ - mimo kilku załamań histerycznych - o silnej woli i mocnym charakterze. Te wartości duchowe były jej najsilniejszym atutem i atrakcją w stosunku do byłego męża, który jej nie może zapomnieć. Sądzę, że kreacja p. Brzezińskiej była słuszna i przekonywująca. Wywarła wrażenie.

Drugą żonę Juliusza, włoszkę Giovannę, odtwarzała aktorka Krystyna Dygatówna, która z każdą rolą robi wielki skok naprzód i przemienia się na naszych oczach w aktorkę dużej klasy. Grała z temperamentem, z urokiem, z fascynacją.

Autor byłby z jej gry napewno zadowolony, grą odpowiadała charakterystyce włoszek, którą ogłosił w swoim wstępie do komedii. Miała w sobie łacińską zazdrość i południową egzaltację, wnosiła także do komedii włoski śmiech, blask i pogodę.

Charakterystyczną rolę gosposi grała Janina Sempolińska, którą wielu teatromanów w Polsce musi pamiętać z przedwojennych czasów. Była wyborna jako polska kumoszka osiadła od lat zagranica i potrafiła wnieść do sztuki - w momentach gdy akcja nabierała nasilenia patetycznego - powiew humoru i odprężenia.

Główne role męskie odtwarzali doskonale Wojtecki i Urbanowicz. Wojtecki jako polski emigrant, był opanowany lekko przygaszony i zamyślony, jakby wyjęty z naszego środowiska emigracyjnego. Urbanowicz, jako Polak był porywczy, nerwowy, pełen planów i ognia twórczego, tak właśnie, jak widzimy naszych rodaków, przybywających w odwiedziny.

Epizodyczną rolę Ostrogskiego, tęskniącego za swym rodzinnym Krakowem, zagrał aktor Zięciakiewicz ucharakteryzowanym był na znakomitego pisarza i dziennikarza, Zygmunta Nowakowskiego. Publiczność hucznie oklaskiwała ten epizod, wraz z Zygmuntem Nowakowskim, który in persona znajdował sie na sali, z widocznym zainteresowaniem śledząc akcję sztuki.

Komedię Morstina przyjmowano żywiołowymi wprost oklaskami.. Aktorzy musieli wielokrotnie przerywać akcję. Po ostatnim akcie nie chciano ich i reżysera Kielanowskiego wypuszczać ze sceny. Jedyną smętną nutą tego świetnego wieczoru była nieobecność Morstina. Spodziewano się ogólnie, że przyjedzie i z wielkim rozczarowaniem przyjęto wiadomość, że przyjazd jego odłożony jest do wiosny. Mamy nadzieję, że niedługo będziemy mogli witać autora Przygody florenckiej chlebem i solą na progu Teatru Polskiego w Londynie.

[maszynopis anonimowy z licznymi zmianami redakcyjnymi; znajduje się w zbiorach IT; data publikacji nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji