Artykuły

Komedia polskiego autentyzmu

Teatr Polski powtórzył w niedzielę i poniedziałek Zielonych świąt na scenie "Ogniska Polskiego" "Przygodę Florencką" w reżyserii Leopolda Kielanowskiego.

Wznowieniem "Przygody Florenckiej" powitał Teatr Polski w Londynie swojego gościa z Kraju, autora sztuki, Ludwika Hieronima Morstina. Wieczorne przedstawienie "Przygody" w poniedziałek dn. 26 maja stało się manifestacją serdecznych uczuć, łączących nie tylko aktorów i widzów ze świetnym katolickim pisarzem krajowym, było ponadto manifestacją przywiązania nas wszystkich do Kraju i poprzez tekst ostatniej komedii Morstina - Kraju do nas, przebywających na emigracji. Głębię tej manifestacji, jednej z najbardziej przekonywujących, w jakiej uczestniczyłam na emigracji - wymierzało się nie deklaracjami, ale wysokim poziomem i kulturą sztuki Morstina, świetnym wystawieniem i rzetelną pracą odtwórców.

"Przygoda Florencka" jest komedią powojennego polskiego autentyzmu, a że akcja jej toczy się na emigracji - jest nam przez to szczególnie bliska. Możemy pod inżyniera Juliusza, żołnierza 2-go Korpusu, ożenionego powtórnie i osiadłego we Włoszech- podstawić wielu naszych bliskich znajomych. I nie jedną spotkaliśmy Giovannę - żonę Polaka, a i Kawalerów Maltańskich typu Zygmunta Ostrowskiego mamy wśród nas od czwartku i na codzień, aż do znudzenia - za dużo.

Od dwóch lat bezmała mamy niekończący się sznur zjeżdżających, pierwszych, czy jeśli kto woli, prawdziwych żon z Polski, z całym bagażem dostojnego cierpiętnictwa i nadwiślańskich kompleksów. Co więcej jesteśmy niemal znudzeni tym ciągnącym się sznurem autentycznych dramatów, których powtarzalność, więcej powszechność - stała się nużącą.

Trzeba było niebyłe jakiego talentu artysty, wytrawnego znastwa nie tylko teatru i rzemiosła pisarskiego ale duszy ludzkiej - głębokiego, miłującego humanisty, jakim jest Ludwik Morstin, aby poruszając temat powszechnego w polskim środowisku konfliktu, uniknąć łzawego dramatu - a w wesołej komedii wykrystalizować niejedną z prawd, skomplikowanego polskiego życia powojennego. __

Morstin - doskonały technik teatru, rozmiłowany w człowieku i jego problemach, lak dobrze znany nam jeszcze z czasów przedwojennych, chociażby ze świetnej "Obrony Ksantypy", którą teatr emigracyjny przed kilku laty wznowił z Ireną Brzezińską w roli tytułowej, w "Przygodzie Florenckiej" zaprezentował się nam przede wszystkim, jako pisarz-europejczyk. Jego, tak bardzo europejski i tak rzadko niestety dający się odszukać w polskim pisarstwie, zmysł humoru, umiejętność krytykowania siebie samych z uśmiechem, bez żółci i moralizatorstwa, bez kompleksu wojny i polskiego zaścianka, jego absolutna bezstronność - działa na nas jak woda źródlana - odżywczo. Wydaje mi się, że można bez przesady powiedzieć, że dzięki Morstinowi, poczuliśmy się znowu w sercu Europy - uśmiechnięci, mimo naszych rozmaitych rozłąk i tęsknot, mimo wzrastającego bagażu, nazbieranych od wieków kompleksów niewoli, wojny i nieszczęść.

W komedii, poprzez 6 wyraźnie zarysowanych charakterów, podkreślił Morstin subtelne różnice, dzielące nas tu i nas tam zamknął je w jedną, bogatą polską całość.

Przy wystawieniu "Przygody florenckiej" w Londynie spotkało się dwóch europejczyków. Wydaje mi się, że tekst europejczyka Morstina, wyinterpretowany przez europejczyka Kielanowskiego podkreślił walory i wartości tej uroczej i mądrej komedii. Wyobrażam sobie, że można było "Przygodę" wyinterpretować odmiennie. Można było z przyjeżdżającej z Polski, pierwszej żony Juliusza zrobić bohaterską cierpiętnicę; podkreślić żałosność złego ubrania, cnotę w fali powracającego uczucia to pierwszego męża, zapominając zupełnie ze przywiozła ze sobą drugiego męża że na codzień w Polsce jakoś z nim żyje zupełnie szczęśliwie. Można było podkreślić dramat kobiety, której szczęście przerwała wojna i "żelazna kurtyna". Można było w konflikcie z Giovanną, kiedy Włoszka daje parę rad kobiecych i stwierdza, że nie wstydzi się swojej urody, i kokieterii, że przeciwnie lubi i chce się podobać, w słowa Ireny, że jest wręcz przeciwnego zdania, wlać patos skromności i cnoty Polki, przeciwstawiając to, zmysłowości Włoszki, zamkniętej w swoim wygodnym świecie. Nie dała bym dwóch groszy za to, czy któryś z teatrów krajowych właśnie tak nie wyinterpretował "Przygody", lekceważąc intencje autora, który sam podkreślił że sztuka ta miała być hołdem dla uroku i inteligencji kobiety włoskiej.

W londyńskim wystawieniu, wydobył Kielanowski wszystkie subtelne różnice między nami a nimi stamtąd. Od pokazania Giovanny takiej właśnie, jaką jest żona Włoszka - impulsywna i dobra, zazdrosna gwałtowna, kokieteryjna i sprytna, dziecinna i dorosła - aż do uwypuklenia patriotycznego patosu - kiedy służąca Anna, przebywająca od trzydziestu lat we Włoszech, powiada, że z Florencji do Wenecji będzie chyba tyle co z Warszawy do Częstochowy. Najtrudniej było chyba Klielanowskiemu wyinterpretować Irenę - tę ongiś porzuconą żonę - przeciw której pracował czas, wojna, i "żelazna kurtyna", Irena była jednak autentyczna - nie zawahał się reżyser podkreślić drobna złośliwość autora w stosunku do zaściankowości, od bezradnej kobiecości, do za bardzo macieżyńskich skłonności żon z nad Wisły.

Krystyna Dygatówna w roli Giovanny była wręcz doskonała. Każdy jej gest i ruch był przemyślany i celowy. Ktoś napisał, że rola Giovanny była jakby specjalnie napisana dla Dygatówny. Ponieważ nie mogę o jej interpretacji napisać nic poza superlatywami, które napisali już inni recenzenci, chciała bym jedynie podkreślić, że niezależnie od tego, że rola Giovanny szczególnie jej "podchodziła", do tak znakomitego jej odtworzenia musiała Dygatówna włożyć ogrom pracy w wystudiowaniu każdego gestu, uśmiechu, stroju, sposobu noszenia sukni, i czesania włosów.

Połączenie talentu i rzetelnej pracy aktorskiej i reżyserskiej dało w wypadku Giovanny wielką kreację. Naprawdę warto by pomyśleć o tym, żeby widz krajowy miał okazję zobaczenia Dygatówny w tej roli. W tym wypadku emigracja ma się naprawdę czem pochwalić.

Irena Brzezińska, grająca pierwszą żonę Juliusza, miała rolę niełatwą. Przy pierwszoplanowej Giovanne, górującej nad wszystkimi, trzeba było niemałego wysiłku, by narzucić widzowi skomplikowaną bezradność starszej, brzydszej i gorzej ubranej Ireny. Konflikt dwóch kobiet, z których jedna uzbrojona była we wszystkie walory kobiecości i inteligencji, lecz druga za to przywiozła ze sobą wspomnienia i budziła uczucia do rodzinnych stron, łatwiejszy był do rozegrania i uwypuklenia dla, urzekającej swym wdziękiem, Giovanny. Irena jest zgóry przekonana o swej porażce, nie tylko dlatego, że przemawiają przeciwko niej warunki obiektywne: urok, większy spryt i inteligencja Giovanny (choć sama jest typową przedstawicielką polskiej inteligencji), ale i dlatego że ma tak poważne i typowe dla Polki braki w tej, tak zwanej podświadomej kobiecości. Jak wiele "żon z Polski" nie umie być szczęśliwa w życiu? jej ideał tego, czym powinno być szczęście, kobiety - jest zawsze gdzieś poza nią' umieszczony, a nie obok niej - w tent czym żyje i co posiada. Irena myśląc o utraconym szczęściu z Juliuszem, o mało nie traci i Andrzeja, właśnie dlatego, że tamten czuje się znudzony (i mado tego powody) macierzyńską miłością Ireny, która nie umiała by przyznać się do prawdziwej, kobiecej, zdrowej miłości, nie eliminując sztucznie erotycznego podłoża małżeństwa.

Irena Brzezińska z całym, można rzec, poświęceniem i dużym kunsztem aktorskim zagrała rolę pierwszej żony Juliusza. Z kulturą i wprawą podkreśliła wszystkie wady i kompleksy, które jej kazał autor przywieść ze sobą do Florencji. Była, jak zwykle, doskonała wizualnie umiała być dostojnie starzejącą się i bardzo polską i bardzo ładną-mimo, że właśnie brzydszą. Może zbyt słabo tylko wyczuliśmy na widowni, że przywiozła ze sobą "kawałek Polski", przed którą kapituluje Giovanna, mima swego całkowitego kobiecego tryumfu. Z kobiecą rywalką Giovanna radzi sobie doskonale, ale z Polską walczyć nie umie i sama, po tyloletnim oporze, proponuje mężowi odwiedzenie dalekiego kraju.

Janina Sempolińska była dobrą służąca Anną, podstarzałą dewotką której przywiezione przed 30 laty z Polski obyczaje i poglądy na życie i ludzi pozostały nienaruszone i niezależne od sytuacji, miejsca i czasu. Wydaje mi się, że była lepsza w pierwszych przedstawieniach "Przygody" z przed kilku miesięcy. W poniedziałek miejscami wyraźnie szarżowała. Wojciech Wojtecki - mąż poprawny i

inteligentny. Zarzuciłabym mu tylko, że grając męża emigranta -- grał emigranta, osiadłego w Anglii a nie we Włoszech. Grał go każdym leniwym ruchem, przyciszonym słowem, sączonym zwolna. Oczywiście że przy swej żonie Włoszce musiał być uosobieniem spokoju. Nie pomyślał jednak o tym, że nie powinien być aż tak zachodni i angielski, wobec przyjeżdżającego z Polski, szybkiego i gwałtownego Andrzeja. Rozumiem że te różnice są subtelne i trudne do podkreślenia, ale inteligentny i doświadczony aktor Wojtecki napewno by umiał je uwypuklić - gdyby nie to, że po prostu zapomniał o tym, że nie przeniósł się ze swoją żoną Włoszką do Anglii, lecz pozostał we Florencji, gdzie pracuje i mieszka wśród jej rodaków.

Pod adresem Wojteckiego jeszcze jedna krytyczna uwaga: w niektórych momentach komedii Morstina wydawało się, że Wojtecki zapomniał, że już nie gra, świetnie przez siebie wyinterpretowanego, Jasia ze sztuki Szaniawskiego, a kiedy siedząc na parapecie okna (3-ci akt) otworzył usta - przeraziłam się, że zaraz powie: "Co Bach - to gra". Kiedy zaś popłynęło spokojne opowiadanie o polskich lasach - odetchnęłam z ulgą.

Andrzej - drugi mąż Ireny - prymitywny, młody, zachłysnięty Włochami, winem, urodą i śmiałością Giovanny. - Cieszy się swoją podróżą, sukcesem zawodowym i swoją osobą. Jak wielu mężów z Polski jest dostatecznie egocentryczny i zadufany w sobie, gotowy uciec pod macierzyńskie skrzydła żonine, kiedy wygodnie mu swoje męskie klęski tłumaczyć raczej złem obyczajem innych, niż własną głupotą. Urbanowicz w roli Andrzeja nie zabłysnął talentem, ale też nie raził w otoczeniu dobrego zespołu.

Stanisław Zienciakiewicz stworzył bliską nam i dobrze znaną sylwetkę emigranta starej daty, wykazując dużą zdolność naśladowania zaobserwowanych w życiu typów ludzkich oraz duże wyczucie upodobań emigracyjnych widzów.

Niezwykle staranna oprawa: doskonałe, efektowne dekoracje Orłowicza; świetne dobrane stroje i bardzo dobra charakteryzacja - złożyły się na całość tego jednego z najlepszych przedstawień emigracyjnego teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji