Artykuły

Komedia o emigracji

"Przygoda florencka" Ludwika Hieronima Morstina

"Przygoda Florencka" Morstina jest trzecią z rzędu, znaną mi sztuką na tematy emigracyjne. Pierwszą była wyborna komedia Wiktora Budzyńskiego "Spotkanie", grana przed dziesięciu laty. Drugą - wystawiona w dwa lata po "Spotkaniu" romantyczna krotochwila Napoleona Sądka "Kwatera nad Adriatykiem". Teraz przybywa najnowsza sztuka autora popularnej "Obrony Ksantypy".

Co było wspólne - poza tematem - w założeniu twórczym tych trzech autorów? - Lęk przed patosem, sentymentalizmem i dramatyzowaniem życia, i tak aż nadto dramatycznego podczas wojny.

Co ich dzieliło ? ... - Perspektywa, z której patrzyli na swych bohaterów i czas, w którym pisali swe sztuki. Budzyński tworzył "Spotkanie" zaraz po ukończeniu wojny, kiedy słowo "emigracja" było jeszcze pojęciem nieskrystalizowanym i trudnym do przyjęcia. Sztuka Sądka była również związana z okresem lat 1945 gdy wielu Polaków wierzyło, że dane im będzie wrócić swobodnie do Kraju. W przeciwstawieniu do Budzyńskiego i Sądka, Morstin przebył wojnę w Polsce; do Włoch przyjechał dopiero w 1956; z emigracją zetknął się po raz pierwszy, gdy ta zdołała po jedenastu latach zadomowić się trochę na obczyźnie i okrzepnąć.

Ta okoliczność właśnie - poruszenie przez wybitnego pisarza krajowego tematyki emigracyjnej - sprawiła, że premiera "Przygody Florenckiej" wzbudziła specjalne zainteresowanie. Sala Ogniska była nabita do ostatniego miejsca.

Pierwszą przyjemną niespodzianką po podniesieniu kurtyny była śliczna dekoracja Tadeusza Orłowicza. Pokój ocieniony zielonymi żaluzjami, z widokiem na uśpioną w popołudniowym słońcu Florencję. Na tym trochę nierealnym tle włoskim (trzeci akt odbywa się z Wenecji, pokazanej z równą poetycznością przez Orłowicza) realistyczne elementy dramatu polskiego nabierają od razu specjalnej, wyostrzonej wyrazistości.

Bohaterem "Przygody" jest inżynier Juliusz. Przebył kampanie włoską w Armii Andersa, ma w swym albumie wspomnień gałązkę lauro z Monte Cassino. Z pierwszą żoną, Ireną, która została w Polsce, wymienili zaraz po wojnie przyjazne listy pożegnalne i rozeszli się na odległość. Irena wyszła ponownie za mąż w Warszawie ea architekta Andrzeja. Juliusz ożenił się i Włoszką, piękną Giovanną, i osiadł w Italii. Utrzymuje jednak w domu atmosferę polską: Giovanna nauczyła sic po polsku, kilkuletni synek wychowuje sie w duchu polskim, nawet kucharka jest polską emigrantką, typową "paniusią" i dewotką, pilnie przestrzegającą zwyczajów s tradycji polskich. Giovanna kocha męża, szanuje jego przekonania, idzie na kompromisy, ale w gruncie rzeczy, gdzieś na dnie serca, ma niechęć do Polski, że jej nabiera znaczna cześć mężowskich uczuć.

Tak mijają lata.

I oto pewnego dnia zjeżdżają do Florencji na jakąś międzynarodową konferencje architektów Andrzej z Ireną. Florencja jest zapełniona turystami, hotele są nie do osiągnięcia i Irena, nie zdając sobie nawet sprawy z komplikacji, jakie to może wywołać, zwraca się do byłego męża z prośbą o gościnę

Do spokojnego i uśpionego w słońcu apartamentu florenckiego wdziera się nagle pulsująca tragi-komedia, która z szybkością letniej burzy wywołuje widma niewyżytych goryczy, jakie się w ciągu wielu lat rozstania nagromadziły i nigdy nie zdołały wybuchnąć

Takie jest w skrócie założenie sztuki Morstina, nad którą unosi się stale trudne zagadnienie: kraj-emigracja. Autor nie zajmuje w stosunku do niego wyraźnego stanowiska. Jest za wielkim artystą i poetą, by pisać sztukę propagandową. Jego zamierzeniem nie był "patetyczny dramat", mówi w swej przedmowie do sztuki, ale "lekka komedia pokazująca życie kilku osób".

Życie jednak bywa czasem silniejsze od zamierzeń pisarskich oto raz do raz do pogodnego mieszkania florenckiego zakrada się patos. Czujemy, że za fasadą "lekkiej", prawie wesołej, komedii czai się, wezbrany od ukrytych trosk i rozczarowań, specyficzny dramat polski.

Przedstawienie "Przygody Florenckiej" jest jednym z lepszych Londynie,

Kielanowski wydobył ze swego zespołu, nie tylko godną uznania bezpośredniość i prostotę, ale także - co jest w teatrze osiągnięciem trudnym - sugestywną autentyczność. Słuchaliśmy sztuki, jakby chodziło o losy osób znanych nam i bliskich. Dodatkowy efekt reżyserii polegał jeszcze na świadomym odrzuceniu przez Kielanowskiego drobnych "tricków" reżyserskich, do których sztuka się nadaje, chociażby przez swoje tło włoskie.

Główną rolę Ireny, wyjeżdżającej po raz pierwszy z Polski za granicę, grała Irena Brzezińska. W jednej ze scen Andrzej mówi o żonie w rozdrażnieniu: "Banalna mieszczka"... Uwaga ta jest niesprawiedliwa, Irena robi właśnie wrażenie kobiety niebanalnej, owianej aurą intelektualną.

Wielka siła charakteru pozwala jej opanować tajone rozgoryczenie z powodu zmarnowanego życia. Tak... - zmarnowanego życia... Bo niech autor twierdzi, co chce, Irena przegrała życie, tracąc kulturalnego Juliusza a wychodząc za mąż za nerwowego i nieopanowanego Andrzeja. Wola, charakter, wyrozumiałość - to są atuty Ireny, którymi przyciąga do siebie Juliusza, za którymi każe mu czasem tęsknić. Tak właśnie pojęła te rolę Brzezińska. Była to kreacja może nieefektowna, ale przekonywająca i w finale sztuki wywierająca wrażenia.

Krystyna Dygatówna z każdą nową rolą robi duży skok naprzód. Jej drażniąca dawniej afektacja należy do przeszłości. Rolę Giovanny grała inteligentnie i z fantazją, markując z powodzeniem "tonacje" akcentu włoskiego. Sądzę, że autor byłby z niej zadowolony, bo odpowiadała charakterystyce Włoszek, jaką napisał na programie sztuki: miała "blask, śmiech i pogodę".

Charakterystyczną postać kucharki, odtwarzała z humorem i wyczuciem najdrobniejszej pointe'y Sempolińska. Publiczność biła jej oklaski po każdej scenie, niczym po arii operowej - i to musiało usposobić Sempolińską do lekkiej szarży, zwłaszcza w akcie trzecim. Aktorka tej klasy, co Sempolińską, na sekundę nie no powinna ulec pokusie szarżowania.

W dwóch głównych rolach męskich wystąpili Wojtecki i Bogdan Urbanowicz. Te dwie postacie są specjalnie interesujące, gdyż reprezentują w sztuce dwa polskie światy rozdzielone od siebie do niedawna przez "żelazną kurtynę". Między emigrantem Juliuszem, a przyjeżdżającym z Warszawy Andrzejem, nie ma właściwie żadnych różnic, jeśli chodzi o sprawy zasadnicze, o miłość i przywiązanie do kraju co ich dzieli - na odcinku wyłącznie sztuki Morstina - to: temperament, sposób bycia, odruchy na otoczenie, formułowanie opinii. Juliusz jest opanowany, spokojny, przygaszony, pełen "understatement" Andrzej jest nerwowy, pobudliwy, kategoryczny, zajęty wyłącznie sobą. Wojtecki jako Juliusz, grał z wyrafinowaną wprost dyskrecją, taktem i powściągliwością. Był to Wojtecki wolny już całkowicie od maniery "a la Osterwa". Kreacja w najlepszym stylu komediowym.

Urbanowicz dał typ "jak z życia" wzięty. Patrząc na niego, zapominało się że gra: na scenie był autentyk. W epizodycznej roli Zygmunta Ostrogskiego, żyjącego wspomnieniami rodzinnego Krakowa, Zięciakiewicz poszedł w autentyzmie jeszcze dalej, u charakteryzował się na znakomitego pisarza Zygmunta Nowakowskiego. Drżałem, że ta charakteryzacja skusi go do wywołania rewiowego efektu, do groteski. Ale Zięciakiewicz okazał się rasowym aktorem: zagrał swoją scenę z umiarem i godnością.

Publiczność premierowa i przyjmowała wszystkich wykonawców z reżyserem Kielanowskim na czele, entuzjastycznie. Żałowano tylko, że autor, który miał być na premierze, odłożył swój przyjazd ze względów zdrowotnych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji