Artykuły

"Podwale 7" E. Chudzyńskiego

Cokolwiek można by powiedzieć o p. Edwardzie E. Chudzyńskim, jedno jest pewne: zdobi go odwaga. No bo proszę, moi państwo: temat ograny - nie byle jak ograny na ekranach świata - sprawa odosobnienia grupy ludzi, oczekującej najpierw ratunku, a potem pewnej śmierci, bierze na warsztat, przenosi do powstańczej Warszawy i pisze sztukę pt. "Podwale 7".

Mamy tu księdza kapelana, żołnierza powstańczego - Felusia, sanitariuszkę Hankę, jeńca niemieckiego i porucznika sowieckiej armii Wasyla. Bomba niemiecka, a raczej seria bomb niszczy nieruchomość przy ul. Podwale 7 i wymieniony zespół odcięty zostaje w piwnicy, na punkcie sanitarnym. Zaczyna się pokaz, reakcji poszczególnych ludzi na takie wydarzenie: mamy trzy ataki nerwowe, mamy szlachetne kłamstwa kapelana "nawalającego czas", czyli utrzymującego zasypanych w przeświadczeniu, że siedzą w piwnicy znacznie krócej niż w rzeczywistości, dalej pokazano nam - gdy nadzieja ratunku zdaje się rozwiewać - wstępne czynności Wasyla zmierzające do zgwałcenia polskiej dziewczyny. Wreszcie odzywa się telefon polowy, przychodzi zapowiedź ratunku od dzielnego Wiktora, bezbożnik Wasyl żegna się ze skruchą- i wszystko jest O.K., choć między innymi zdarzeniami groteskowy Moskal zastrzelił Felusia, a Niemiec - pielęgnowany i ochraniany przez Polaków czulej chyba niż sam generał Bór-Komorowski - nie wytrzymuje nerwowo i w czasie strzelaniny przenosi się na łono Abrahama, wyznawszy przed tym, że ma żonę i dziatki.

Oto szkielet sztuki, cokolwiek może uproszczony dla jasności obrazu. Nie wiem. czy autor znał choćby niektóre swe pierwowzory filmowe, że wspomnę tylko "One against Seven" z Paulem Muni, "Broken Journey" lub choćby znacznie słabszy "Morning Departure". Obawiam się, że nie, bo może popracowałby jeszcze nad swą sztuką i nie spieszył się z jej wystawieniem. Nie ganię mu, Boże broń, podjęcia trudnego i przeto wiecznego tematu stosunku człowieka do śmierci, do spraw ostatecznych. Nie potępiam pójścia po niewdzięcznej, pod względem teatralnym, drodze zrezygnowania z akcji i położenia nacisku na, dramat wewnętrzny człowieka, wydobywany przez dialog. Pragnę tylko zwrócić uwagę odważnego autora, że paranie się z takim tematem wymaga więcej pracy, więcej głębi, doświadczenia życiowego i artystycznej pokory.

Bo co właściwie p. Chudzyński pokazał? Niemiec z początku zacięty i fanatyczny - załamuje się w końcu. Mówi po polsku, ale nie wiadomo, czy jest renegatem, janczarem, czy może tylko miał znajomych Polaków i nauczył się ich języka. Wygłasza parę opinii o polskim charakterze narodowym, o bezcelowości powstania, a potem prosi księdza - nie o spowiedź, lecz o doręczenie jakichś listów czy fotografii rodzinie. Krótko mówiąc: nic ciekawego z niego nie wyłazi: banał, banał, banał. Trochę lepszy jest Feluś: w miarę głupawy, bardzo witalny. Histeryzuje zaraz na początku, ale potem nie odczuwa głodu, nie ma wyczucia czasu i trzyma się świetnie. Odmawia gwałcenia dziewczyny. Ksiądz jest taki jak być powinien według podręczników, które wkładano mu w głowę w seminarium, z tą tylko odmianą, że niewiele mówi o wierze w Boga, ale silnie wierzy w odkopanie piwnicy. Itd. itd. - banalne reakcje, niezbyt prawdopodobne charaktery, naciągane realia.

A jednak - o dziwo! - sztuka nie jest nudna. Bierze sam temat, jego uczuciowy ładunek. A zresztą p. Chudzyński jest niewątpliwie utalentowanym, choć stanowczo zbyt odważnym autorem. Ma zmysł sceny, nieźle, czasem dobrze i bardzo dobrze konstruuje dialogi, wykazuje autentyczne i subtelne poczucie humoru, który go nie opuścił nawet przy tak poważnym temacie. W sumie sztuka nie tylko da się oglądać, ale nawet powinna i może być oglądana: jako kulturalna, pożywka i jako zapowiedź rzeczy lepszych i głębszych.

Warto zobaczyć "Podwale 7" także z uwagi na aktorów. Pani Maria Arczyńska dała piękną postać "akaczki", pan Mirecki wydobył z roli Felusia chyba więcej niż wlał w nią autor, p. Ratschka był bardzo szczerym i ludzkim księdzem, choć nie wydaje się, by czuł się dobrze w tej roli. Realistycznie, bez zarzutu zagrał Wasyla p. Z. Rewkowski. W roli jeńca wystąpił - po raz pierwszy nie za kulisami - dotychczasowy technik i autor efektów dźwiękowych teatru p:. Feliks Sławiński. Debiut zupełnie udany. Reżyseria p. Pobóg-Kielanowskiego więcej niż poprawna, dekoracje p. Orłowicza staranne, lecz nadto naturalistyczne.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji