Artykuły

"Kroki na schodach"- Nowa sztuka Hemara

Nową sztukę Hemara "Kroki na schodach" oglądałem w Checkendon. Byłem bardzo rad z tego, gdyż dla kontroli własnych wrażeń dobrze czasem oderwać się od niezmiennej atmosfery premier londyńskich (vide - piosenka Toli Korian w ostatniej rewii tegoż Hemara: "Zawsze sami...").

Ale - gdy przed widzami londyńskimi już wiem, jak się sztuka zaczyna i kończy - nie chciałbym odbierać nikomu emocji zgadywania, momentu niespodzianki. "Kroki na schodach" nie są krokami "tych samych". Nie jest to komedia obyczajowa, jak niemal wszystko, co nam dotąd twórczość emigracyjna przyniosła. Jest to dramat psychologiczny, ma zacięcie detektywistyczne, zmierza prawie do melodramatu. Dopiero autor i reżyser wespół z wykonawcami chwytają go za poły i zatrzymują na tej równi pochyłej. Na szczęście. Bo szkoda by było dobrej sztuki.

Afisz głosi: "według sztuki W. Somina "Zamach". Istotnie, dawno już temu Hemar taką sztukę z niemieckiego przełożył, i wówczas obiegła polskie sceny. Teraz jednak mamy do czynienia nie z przekładem, ale z czymś nowym. Z Somina został tylko zarys wątku, cień pomysłu, kontur. Hemar przeniósł wszystko na grunt konfliktu między socjalizmem a komunizmem, zaznaczając ostro ich różnice. Gdy bohater sztuki woła: "Ukradli nam wszystko, zniekształcili przez gwałt i krew!" - widzimy, jakiej tezy broni autor. Nie wiem, czy to musi być koniecznie socjalizm, czy to nie jest po prostu humanitaryzm, czy to nie zdobycze cywilizacji zachodniej - no, ale o to się kłócić nie warto. W istocie bowiem ta teza jest dowolna i zupełnie niezależna od wewnętrznego nurtu sztuki.

Właściwą treścią sztuki jest fatalny splot psychologiczny między dwojgiem kochających się ludzi. On - robotnik, trybun wiecowy, samouk zdolny i ambitny, bezwzględnie uczciwy i ideowy, już widzący przed sobą mandat poselski, (a z czasem) i wspanialszą przyszłość. Ona - kobieta ze sfery drobnomieszczańskiej, którą powiodła za nim miłość. Tylko ich dwoje jest na scenie; prócz nich - zaledwie cień za szybą, kroki za ścianą, światła i cienie, telefon i radio. Ale ta niezmiernie oszczędna obsada od początku chwyta widza w sieć, nie daje mu ani chwili spokoju, wiedzie go przez trzy akty ku finałowi, którego się z początku nie domyśla, a potem wraz z wykonawcami musi przeżyć. W tym jest prawdziwa pasja autora i w tym jego sceniczna umiejętność. Toteż publiczność, najprzód nieświadoma i skłonna cieszyć się każdym efektem komediowym, umyślnie rzucanym dla kontrastu czy dla oddechu, powoli wciąga się w akcję i wibruje coraz zgodniej ze sceną.

By taki skutek osiągnąć, trzeba dobrej reżyserii i dobrej gry. Dobre jest jedno i drugie. Leopold Kielanowski umiał wycieniować sztukę i nadać jej tempo. Jadwiga Domańska, którą przywykliśmy widzieć raczej w rolach koturnowych, zdobywa się na prostotę, na tę największą, bo przejmującą, i wykazuje tym skalę swego talentu. Artur Butscher bardzo inteligentnie oddaje granicę między prymitywizmem swego bohatera a jego elokwencją partyjną, by stopniowo podnieść go do wielkości serca w końcowych scenach. Nie wolno zapominać w tej sztuce o tym, kto za sceną przygotowuje efekty dźwiękowe i świetlne. Robi to doskonale. Dekoracja T. Orłowicza bez zarzutu.

Gdzie się rzecz dzieje?- pyta publiczność. Właśnie dobrze, że dziać się może wszędzie. To chciał Hemar powiedzieć - i przestrzec.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji