Artykuły

Egzotyczny blamaż na finał festiwalu

"Dyskretny urok trójkątów, czyli namiętne show Tercetu Egzotycznego" w reż. Cezarego Studniaka na XX maltafestival Poznań 2010. Pisze Marcin Kostaszuk w Polsce Głosie Wielkopolskim.

Jak zwykle w ostatnich latach klamrą spinającą początek i koniec Malty były wydarzenia muzyczne. W tym roku pozostały jednak w głębokim cieniu wspaniałych teatrów flamandzkich.

Zaczęło się obiecująco - koncert pamięci Jacquesa Brela (Flamanda z urodzenia) wzbudził dyskusję o granicach, jakim można poddać twórczość legendy, ale twórcy spektaklu zachowali szacunek dla artysty, nie starając się go unowocześniać na siłę. Kluczem miały być osobowości wokalistów i miło było się przekonać, że Czesław Śpiewa radzi sobie nie gorzej od świetnej Mouron, a na pewno lepiej i bardziej naturalnie niż zapowiadany jako największa gwiazda Marc Almond. Najsłabszym - bo też wyciągniętym z ławki rezerwowych - elementem był bratanek Brela Bruno.

Nie był to jedyny chybiony pomysł związany z zapraszaniem dzieci i krewnych wielkich artystów. Charlotte Gainsbourg nie ma ani charyzmy swego ojca, podobnie jak Abigail Hopkins (córka Anthony'ego Hopkinsa). Duet Izabeli Skrybant-Dziewiątkowskiej z córką to już kicz i perwersja. I tak dochodzimy do sobotniego, muzycznego finału. Imię Izabela było od początku na ustach miłośników Malty - tak miała na imię bohaterka wspaniałego spektaklu Jana Lauwersa "Sad Face, Happy Face".

Drugą Izabelę, tę z Tercetu Egzotycznego, chciałoby się jak najszybciej zapomnieć. Pół biedy, gdyby ograniczono się do prezentacji utworów tercetu w nowych wersjach, w wykonaniu kompetentnego zespołu i z przymrużeniem oka na słabość wokalną pani Skrybant-Dziewiątkowskiej. Aranżer Krzysztof Nowikow dokonał kilku cudów, tworząc na przykład z "Playa Blanca" godną odpowiedź na "Livin' La Vida Loca", a także - z pomocą niespodziewanego gościa Pawła Kukiza - reanimując utwór "Nigdy nie prowokuj zła".

Niepomni tego ostrzeżenia organizatorzy oprawili odświeżoną muzykę w spektakl z założenia teatralno-taneczny, który jednak okazał się kabaretowy. Na wielkiej, trzykondygnacyjnej scenie miotali się tancerze z wrocławskiego Capitolu, dla których pomysłów zabrakło już po półgodzinie, wobec czego do końca spektaklu musieli świecić gołymi tyłkami, symulując akty kopulacji z koleżankami.

Wszystkim pomysłom inscenizacyjnym towarzyszyło głębokie zdumienie widowni, nierozumiejącej związku dancingowej ramoty (tekstów niestety nie odświeżono) z osłupiającą akcją wizualną. Pod koniec powiało wręcz grozą, gdy gwiazda koncertu ukazała się zasłonięta jedynie 20-metrową pierzyną, a potem wystąpiła w... wannie. Takiej perwersji nie wymyśliłby Almodovar. Nie dziwię się zatem publiczności, która wysłuchała nieproszonych bisów już w trakcie ewakuacji z miejsca koncertu, żegnanej złowieszczą zapowiedzią pani Izabeli, że spotkamy się za rok...

Morał z tej wpadki? Nie należy szukać nowego sensu tam, gdzie go nie było od początku. W Brelu sens był głęboki, w zapraszaniu Tercetu Egzotycznego - żaden. Chyba, że robimy konkurencję amfiteatrowi w Kołobrzegu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji