Artykuły

"Tramwaj zwany pożądaniem"

Wielki sukces reżysera i aktorów

Wystawiona w "Ognisku" sławna sztuka amerykańska Tennessee Williamsa, "Tramwaj zwany pożądaniem" - to chyba jedno z najlepszych przedstawień, jakie nam pokazał Kielanowski. Sztuka ma trzy popisowe role. Aktorzy - Dygatówna, Suzinówna i Jerzy Kawka - wydobyli z nich pełną garścią wszystkie możliwości.

Przed równo 12 laty widziałem tę niepokojącą i drapieżną sztukę w Aldwych Theatre w wykonaniu Vivien Leigh, Bonara Colleano i Renee Asherson - i obawiałem się, czy mała scena emigracyjna wytrzyma porównanie z bogatym teatrem West Endu i jego międzynarodowymi gwiazdami. Przedstawienie w "Ognisku" - piszę to bez patriotycznej przesady - wytrzymuje próbę. Jeśli zaś chodzi o rolę brutalnego Polaka-Amerykanina, Stanleya Kowalskiego, to Jerzy Kawka - były aktor Teatru Narodowego w Polsce i to aktor niebylejaki - bije całkowicie swego angielskiego poprzednika.

Colleano ujął rolę Kowalskiego, jako jakiegoś awanturnika południowo-amerykańskiego; miał w sobie coś z histerii prowincjonalnego toreadora. Kawka daje, jak tego chciał autor, mieszaninę polskiego sprytu, świadomie podkreślonego chamstwa, naiwnej serdeczności (w stosunku do żony, do przyjaciół) i ataków furii erotycznej, która go rozpiera i której nie jest w stanie opanować. Postać Kowalskiego graniczy z rodzajem naturalizmu, który bywa nieraz trudny do przełknięcia w teatrze, zwłaszcza w przerażającej scenie, gdy Kowalski gwałci zdeprawowaną, dogorywującą siostrę swojej żony, "dziewczynę-ćmę", Blanche Du Bois. Kawka zagrał tę scenę z butną siłą i okrucieństwem, pojętym trochę, jako odwet za doznane upokorzenia. Nie przekroczył jednak nigdy granicy taktu aktorskiego, o ile mówiąc o tej scenie, można w ogóle użyć słowa: takt. Zresztą wszystkie ostrości sztuki (a jest ich sporo) są zawsze osłonione przez Williamsa oparem melancholijnej poezji, która nie pozwala wybuchnąć jakiemuś ostatecznemu, wulgarnemu melodramatyzmowi.

Wracając do Kawki, teatr na emigracji zyskuje w nim nieprzeciętnego i wybitnie interesującego aktora.

Krystyna Dygatówna miała swój wielki dzień. Rola Blanche Du Bois odpowiada idealnie jej talentowi Aktorka pokazała fascynujący portret ginącej nimfomanki, histeryczki, tęskniącej do jakiegoś pseudo-piękna i pseudo-idealnej miłości. Stopiła z dużą prawdą psychologiczną resztki godności ludzkiej, tkwiące w nieszczęsnej Blanche t jej nieuleczalną nędzę moralną. Scena "ucieczki od życia", gdy Blanche przebiera się po raz ostatni w stare suknie balowe i fałszywe klejnoty, odtworzona była z maesterią prymadonny w operowym stylu.

Williams lubuje się w wielu swych sztukach w rysowaniu kobiet zdegenerowanych, załamanych, niezdolnych do walki o byt i każe nam być świadkiem ich upadku. Przypomina w tym innego mistrza teatru, Pucciniego, który z uporem tworzył heroiczny cierpiące, krzywdzone i poniżane. Ktoś z krytyków francuskich nie bez słuszności zauważył, że gdyby Puccini żył, na pewno wziąłby "Tramwaj zwany pożądaniem" za libretto do swojej opery.

Ewa Suzin z prostotą i bezpośredniością zagrała odpowiedzialną i trudną, bo mniej efektowną rolę Stelli Kowalskiej, która na chwilę stanęła na rozdrożu między uczuciem do siostry i do męża (oczywiście porzuca siostrę dla męża). W epizodach - Zofia Conrad, ucharakteryzowana na Kleopatrę uosabia humor i sex-appeal, a Ratschka - ospałość i pociąg do piwa i pokera. Chudzyński był nie dość młodzieńczy w roli naiwnego chłopca, zakochanego w Blanche, a więc w jedynej w sztuce roli, którą możnaby zagrać bardziej ciepło i delikatnie. Tak ją pojął w Aldwych Theatre aktor Bernard Braden; wydał mi się bardziej przekonywający.

"Tramwaj zwany pożądaniem", jest sztuką, gdzie tło i atmosfera grają dodatkowo dużą rolę. Światło gwiazd i świec, odgłosy muzyki z baru, turkot przejeżdżających pociągów, klaksony samochodowe, echa dalekich kłótni - wszystko to oplata jak girlanda pierwszoplanowy dramat ludzki. Takie efekty są często pokusą dla reżysera i - nadużyte - mogłyby naruszyć równowagę sztuki. Kielanowski uniknął tej pokusy. Wszystkie efekty przytuszował, przyciszył, nie dopuszczając do rozwleczenia akcji. Tempo było szybkie. Sceneria inteligentnie-obmyślana. Przedstawienie miało spontaniczność, która pozwalała zapomnieć widzowi - a to jest przecież cechą każdej dobrej reżyserii - o technice reżyserskiej.

Układy muzyczne Kropiwnickiego - bez zarzutu. Jeśli chodzi o dekoracje - większość sztuk Williamsa wymaga pokazania jednocześnie kilku wnętrz na scenie. Na małej scenie Ogniska jest to rzecz trudna do realizacji. Feliks Fabian wybrnął jednak szczęśliwie z trudności i dał oprawę sceniczną, z konieczności trochę przeładowaną, ale logiczną i nie pozbawioną południowego nastroju.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji