Artykuły

O hipokryzji

"Świętoszek" w Teatrze ZASP w Londynie

IM jestem starszy, tym bardziej cenię odwagę. Nie odwagę fizyczną - bo na to był kiedyś odpowiedni czas, i szkoda że się skończył - ale odwagę przekonań i przedsięwzięć. Oczywiście, nic nam tu na emigracji nile grozi; ani kryminał, ani utrata posady. Ale spróbujmy kogoś skrytykować, zaczepić jakąś "świętą krowę". Od razu anatema i opinia awanturnika. Natychmiast wyjeżdża też "szanowne zdrowie". Że niby niszczy się chorego człowieka. Różne bywają drogi szantażu.

Moliere - jak wiadomo - zachorzał w czasie czwartego przedstawienia komedii "Chory z urojenia". I naprawdę umarł z tej nagłej choroby. Piękna śmierć. Tak umiera stary dziennikarz, biegnący do redakcji z "gorącą" wiadomością, i stary lekarz wracający od pacjenta w mroźną noc. Tak umarł wielki francuski aktor i reżyser Louis Jouvet Już go nawet nie można było przewieźć do szpitala. W paryskim teatrze "Athenee" można oglądać kanapkę, na której skonał.

Polskiemu Teatrowi ZASP - i jego niestrudzonemu kierownik owi, Leopoldowi Kielanowskiemu - nie można odmówić odwagi. No bo porywać się na Moliera w roku molierowskim; kiedy Komedia Francuska przyjeżdża z jego dwiema sztukami; kiedy w Londynie teatr Old Vic wystawia "Mizantropa" (co prawda unowocześnionego) - to trzeba mieć zmysł ryzyka. Ale ryzyko w sztuce często się opłaca. "Świętoszek" jest jednym z najlepszych przedstawień w historii polskiego teatru na emigracji.

Naturalnie, źródłem magii jest tekst. Widziałem tę komedię dwa razy po francusku. Ale wydaje mi się że przekład Boya jest bodaj lepszy od oryginału. Śmiertelny wróg hipokryzji wszelkiego gatunku, Boy-Żeleński musiał ze specjalną satysfakcją tłumaczyć tę sztukę. I to się słyszy. Z tym że tekst polski jest trudny i wymaga nie byle jakiego kunsztu aktorskiego.

Aktorów jest 11-ro. Więc nie tak trudno wymienić wszystkich. Ale w jakiej kolejności - żeby się nikomu nie narazić. Z góry uprzedzam że kolejność będzie przypadkowa. Antoni Kamiński i Stanisław Matyjaszkiewicz, słuchacze Laboratorium Teatralnego ZASP, swoją dykcją i swobodą na scenie przynoszą zaszczyt temu zakładowi o nazbyt chemicznej nazwie. Bogna Sussex nie ma w tej sztuce dość dużej platformy dla swoich możliwości aktorskich, ale gra drugą rolę tak jakby grała pierwszą. Jan Hubert jest najefektowniejszym oficerem jakiego zdarzyło mi się widzieć na scenie teatrów tej, bądź co bądź, wojskowego pochodzenia emigracji. Zawsze wysoko cenię Witolda Szejbala za to że zawsze umie rolę i umie wymawiać słowa polskie czy nie polskie (Tartuffe nie "Tartiffe"). O Zbigniewie Yourievskim pisałem już przy innych okazjach że nie umiano go dotąd wykorzystać jako aktora charakterystycznego, którego najważniejszą cechą jest vis comica.

I tak doszedłem do "koronki w bez-atu". Pani Irena Brzezińska nadaje molierowski ton całemu przedstawieniu. Jej repliki i wtręty mają klasyczną precyzję bez klasycznej poprawności. Gdyby nie powszechna dziś inflacja w każdej dziedzinie - czy to ekonomii czy sztuki - nazwałbym panią Brzezińską wielką polską aktorką. Roman Ratschka potrafił mnie tym razem zadziwić - a to nie tak łatwo. Jest inny niż zawsze. Orgon w jego ujęciu, to coś więcej niż komiczna postać z komedii Mokra - to polski poczciwina i safanduła, choć w szkockim berecie.

Rola tytułowa. Nie zupełnie zgadzam się z interpretacją postaci Tartuffe'a. Każdy z nas ma po paru dziesięcioleciach jakieś wspomnienia teatralne. Ja w tej roli widziałem wspomnianego już Jouveta. Był groźny, by nie powiedzieć - demoniczny. Odnalazłem potem tę samą obłą i niebezpieczną sylwetkę w "Asmodeuszu" Mauriaca. W "Świętoszku" teatru ZASP główna postać jest przede wszystkim komiczna. Nawet groteskowa. Może taka była pierwotna intencja Moliera, ale nie jestem tego pewien. Tylko w scenie, kiedy ten pokraka oświadcza się pięknej Elmirze, jest oddech dramatu. Henryk Vogelfaenger, zgodnie z wyraźną koncepcją reżyserską, stawia zresztą tę sylwetkę doskonale, zyskując niemal w każdej; scenie aplauz widowni.

Ewa Suzin ma w tej sztuce chyba najlepszą dla siebie rolę: piękna kobieta gra piękną kobietę. Świadomość własnej urody jest na scenie rzeczą bardzo ważną, pod warunkiem że aktorka tego nie nadużywa. W tym wypadku nie wiadomo co bardziej podziwiać: harmonię ruchów czy klarowną interpretację trudnego wiersza. Pani Maryna Buchwaldowa otwiera rodzinną galerię typów wygłaszając pełną insynuacji tyradę do synowej. Jest teściową wręcz klasyczną.

Ale nie na tym koniec porachunków z kobietami. Może największą atrakcją tego przedstawienia są kostiumy projektowane przez Barbarę Dzianott a wykonane przez Zofię Sikorską. Ideą reżysera - Leopolda Kielanowskiego - było nadanie tej molierowskiej komedii wymiarów pozaczasowych. A więc i stroje nie miały być XVII-wieczne. A jednak są, i zarazem nie są. Oto zagadka talentu rysowniczki. Scenografia Jana Smosarskiego dopełnia nastroju tej wyjątkowo udanej inscenizacji "Świętoszka".

P.S. - Jeszcze tylko jedna sugestia pod adresem Kielanowskiego. Obchodzimy w tym roku 500-lecie urodzin Kopernika. Czy nie można by wystawić w Londynie efektownej sztuki Adolfa Nowaczyńskiego "Cezar i człowiek"? Na pewno miałaby powodzenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji