Artykuły

Powrót do mocy pogańskiej

W "Weselu hrabiego Orgaza" dokonuje się przejście przez cały XX wiek. Zaczynamy od "Święta wiosny", potem przechodzimy w złotą erę kapitalizmu, a przez trybalny rave do czegoś, co jest rytuałem superwzmocnionym - metalu i hiperrytualnych praktyk ofiarniczych - mówi Jan Klata w Dwutygodniku. Strona Kultury

Z JANEM KLATĄ rozmawia MONIKA KWAŚNIEWSKA

MONIKA KWAŚNIEWSKA: "Wesele hrabiego Orgaza" powstawało w czasie bardzo istotnych i dość kontrowersyjnych wydarzeń w Polsce. Czy to wpłynęło na jego kształt?

JAN KLATA: Nie widzę sensu w robieniu spektaklu, który bezpośrednio komentowałby ostatnie wydarzenia w Polsce. Dlatego ostatecznie zrezygnowaliśmy ze scen śmierci i pogrzebu dzieci Podrygałowa, które - cytowane wprost z powieści - bardzo ironicznie komentują pewne aktualne kwestie. O tym były już całe egzorcyzmujące sekwencje "Trylogii". Teraz chcieliśmy zrobić coś trudniejszego. Po premierze pojawiły się pytania, dlaczego w tym spektaklu jest tak mało o Polsce. Prowokował je czas, w którym spektakl powstawał i opinia o mnie, że jestem specjalistą od polskości. A przecież wątki polskie są ewidentne i, paradoksalnie, dominujące. Pojawiają się nie tyle przez tożsamość Kardynała Nino de Guevary z częścią Episkopatu - choć to dość zabawne - ile w głównej myśli powieści. Można ją oto zinterpretować w taki sposób, że trzeba stać się Polakiem, żeby polec na ołtarzu i zginąć taką piękną śmiercią jak Havemeyer. Oto sens powtarzanego jak mantra zdania: "Bywaj nam, bywaj, polska mądrości, i ocal nas, ocal". Pomysł Jaworskiego, żeby całą namotaną przez siebie metafizyczno-bondowską intrygę w pewnym momencie spolszczyć jest wspaniale profetyczny. Jaworski nie przewidział naszego papieża ani tego, co się będzie działo na Wawelu, ale i tak potrafił o tym fantastycznie opowiedzieć.

Fabuła tego spektaklu jest nielinearna, a język bardzo skomplikowany. Nie baliście się, że nie zostaniecie zrozumiani?

- Śmieszna jest przemożna potrzeba rozumienia - zwłaszcza w teatrze, w którym tworzy Krystian Lupa. Cieszy mnie to, jak wirtuozersko aktorzy radzą sobie z meandryczną wyobraźnią Jaworskiego. Na przykład Krzysztof Globisz doszedł do wniosku, że jeśli tekst jest niezwykle trudny, to trzeba dodać do niego jeszcze trudniejszą formę - dlatego niektóre kwestie mówi z amerykańskim akcentem.

Krzysztof Globisz wypowiada słowa fundamentalne dla idei spektaklu. Tymczasem forma teatralna, w której funkcjonuje, wciąż mu przeszkadza - na przykład przez zagłuszające pojedyncze słowa tło muzyczne.

- Gdybyśmy zostawili Globisza z tymi tekstami, to stworzylibyśmy mu jeszcze większy problem. Kiedy na samym początku próbowaliśmy scenę Yetmeyera i Donny Evaristy sauté, była nie do zniesienia. Nie było punktu zaczepienia, bo między postaciami nie powstawał żaden spór, było za to mnóstwo tekstu, w którym nic się nie dzieje. Podobnie jest w pierwszej powieści Doroty Masłowskiej - czyta się ją wspaniale, ale nie wiadomo, do czego to wszystko dąży. Dlatego tak podobało mi się to, że Xawery Żuławski włożył ją w formę hiperbolizującą efekty hollywoodzkie. W zestawieniu z naszą przaśną, blokową rzeczywistością dawało to bardzo groteskowy efekt i wzmacniało przekaz. My w podobny sposób postąpiliśmy z ideowym pradziadkiem Masłowskiej. Poza tym ważny jest moment, w którym ta forma zaczyna funkcjonować w spektaklu. Przez pierwsze sceniczne dwadzieścia minut inscenizacja nie istnieje - nie włączam muzyki, prawie nie zmieniam świateł. Inscenizacja pojawia się wraz z Evaristą. Jej twórcą jest Yetmeyer - demiurg i Prospero, który zamiast laski ma klucz do zaczopowania lin na sztankietach. Opowiadamy o spektaklu, który wypływa z jego głowy, o akcie twórczym, którego przedmiotem są inni ludzie - bądź opłacani, bądź tacy, którzy zgłaszają swój akces dobrowolnie zafascynowani ofiarnictwem, które jest ufundowane na religii chrześcijańskiej - ciągle naszej, bez względu na to, jak się do niej odnosimy. Wrzucając w pewnym momencie wątek ciemnej strony Yetmeyera - fortuny zarobionej na zagładzie byków - zastanawialiśmy się, czy ta opowieść jest prawdą, czy też tylko jego złudzeniem. To jest płynne. Z jednej strony przestrzeń sceniczna jest budą hiszpańskiego dancingu, z drugiej kojarzy się z rzeźnią. Yetmeyer - człowiek masowy, który dorobił się na produkcji mięsa, teraz zastanawia się, jak tę masowość przenieść na metafizykę. Dlatego na motyw muzyczny dla Dancingu Przedśmiertnego wybraliśmy utwór "Frontier Psychiatrist", który jest w całości samplowany. Ludzie, którzy tworzą grupę "The Avalanches" na niczym nie potrafią grać - wszystko kradną i składają w nową formę - tak samo jest z Yetmeyerem, tak samo jest ze mną, tak samo jest we współczesnej sztuce.

Do czego dąży biznes religijny Yetmeyera?

- To zależy od tego, jak się postrzega wiarę. Można ją postrzegać jako akt zbrodniczej manipulacji albo jako coś, co jest genialne przez dobrowolność, choć jest głupstwem w oczach świata. To jest bardzo aktualne, tak samo jak kryzys wiary zinstytucjonalizowanej, która parę stuleci temu tworzyła dzieła takie, jak twórczość El Greco, a teraz tworzy dzieła takie jak w Licheniu. Nie postrzegam Yetmeyera jako hochsztaplera, który chce zarobić pieniądze - biznes religijny to raczej zasłona dymna, za którą kryje się coś o wiele ważniejszego. On dostosowuje argumentację do obecnych czasów. Mamy obecnie do czynienia z paranoją polegającą na utowarowieniu wszystkiego. Dawid Yetmeyer stara się dotrzeć do wszystkich, dlatego jego argument jest praktyczny. Jednak chęć złożenia ofiary jest w nim naprawdę mocna i nie trzyma się struktur, z którymi się już zaznajomiliśmy od setek lat na naszych ziemiach. Proces, którego dokonuje Yetmeyer jest też procesem generowania masowości, którą trzeba wokół czegoś zgromadzić i zorganizować, wymaga więc, jak pisał René Girard, kozła ofiarnego, niewinnej ofiary, wokół której zbuduje się ruch religijny. Można ludzi zgromadzić na dancing i inne atrakcje, ale potem trzeba pójść dalej - przez polskość, bo amerykański smakosz życia Havemeyer przed śmiercią staje się Polakiem, aby dobrowolnie złożyć się na ołtarzu w sposób na pierwszy rzut oka bezsensowny. Pytanie, czy naprawdę bezsensowny, czy tylko powierzchownie.

Dlaczego Havemeyer musi przed śmiercią stać się Polakiem?

- Bo Jaworski tak napisał. Wiele osób twierdzi, że bliskie memu sercu Muzeum Powstania Warszawskiego jest tak zaaranżowane, by stworzyć wrażenie, iż wygraliśmy powstanie - pytanie, czy na dłuższą metę nie jest to prawda. Od dzieciństwa słyszałem od mojego ojca, że te powstania były konieczne po to, byśmy mogli się potem odrodzić i zachowali swoją tożsamość. Skoro nasi ojcowie ginęli za jakieś wartości, to pewnie są one sensowne i powinniśmy być im wierni. Pytanie czy powrót do takiego anachronicznego myślenia może być dziś sensowny Ostatnio najpopularniejszą narracją jest powieść wieszcza Rymkiewicza, sycącego się opiewaną przez siebie masakrą, którą wykrakał i czuje się z tym znakomicie. Nie wiem, jaki będzie jego następny krok - może właśnie upodlenie wszystkich zdrajców, podlewanie drzewa wolności krwią tych, którzy nie dopuścili do tego, abyśmy wykonali akt założycielski. To jest dla mnie głęboko deprecjonująca wizja, bo ona zawiera w sobie przypuszczenie, że jesteśmy narodem, który do niczego innego się nie nadaje. Skoro nie umiemy zbudować tych autostrad, nasza młodzieżówka nie jest w stanie wygrać z Luksemburgiem, a z Hiszpanią przegrywamy zero do sześciu, to naszą niszą jest dać się pięknie wymordować, gromadzić się na pogrzebach, palić te świeczki i tak to ma zostać. My musimy ponieść klęskę - być Chrystusem mundialu - i pokazać, że nikt tak pięknie jak my nie przegrywa. Oczywiście, to jest chorobliwe.

"Wesele hrabiego Orgaza" na poziomie formy wydaje się kolażem przeróżnych, często bardzo od siebie odległych estetyk - na przykład "Święta wiosny" i heavy metalu. Czemu mają służyć te zestawienia?

- W przedstawieniu dokonuje się przejście przez cały XX wiek. Zaczynamy od "Święta wiosny" Strawińskiego, które było naruszeniem zasady kulturowego status quo, estetycznym trzęsieniem ziemi. Potem za sprawą Havemeyera przechodzimy w złotą erę kapitalizmu, czyli lata dwudzieste w USA. W Ameryce bardzo wyraźny jest ostatnio sentyment za tymi czasami: za standardem złota, pierwotną wspólnotą, amerykańskimi wartościami nobilitującymi własność białego człowieka, za światem, w którym prawdziwi mężczyźni i prawdziwe kobiety wyglądają jak z obrazów Tamary Łempickiej. To jest wszystko bardzo protofaszystowskie. Powieść Ayn Rand to w Ameryce numer dwa po Biblii. Również te wszystkie kabarety, dancingi zapowiadały przyjście wielkiego człowieka, który zmieni cały świat. Wystarczy popatrzeć, jak świetnie sprzedaje się osadzona w takim entourage'u gra "Bioshock". Potem przechodzimy w trybalny rave, wytwórnie Ninja Tunes, samplingi, silent disco do czegoś, co jest rytuałem superwzmocnionym - metal i hiperrytualne praktyki związane z ofiarami. Rozmawialiśmy o zjawisku norweskiego metalu, oni się już zaczęli dosłownie zabijać i zjadać. Tego typu muzyka przeszła do Ameryki, a Amerykanie potrafią wszystko zrobić mocniej i dobitniej To jest powrót do pogańskiej mocy ofiary. Attila Csihar na wokalu.

***

Wesele hrabiego Orgaza - streszczenie

Dawid Yetmeyer - amerykański miliarder, który wzbogacił się na uboju byków, przybywa do Toledo, by tam przeprowadzić swój plan dążący do odrodzenia uczuć metafizycznych pogrążonej w kryzysie Europy. Na scenie tzw. Dancingu Przedśmiertnego chce zainscenizować pantomimę inspirowaną obrazem El Greca "Pogrzeb hrabiego Orgaza", zamieniając jednak pogrzeb na wesele. W pantomimie mają wziąć udział: rosyjski mistrz baletu - Igor Podrygałow wraz ze swoimi czterema nieżyjącymi żonami i nianią jego dwanaściorga dzieci - Praksedą Bakcyl oraz - w roli oblubienicy - ekscentryczna Donna Evarista de las Cuebas, potomkini El Greco. W rolę Orgaza wcielić się ma pochodzący z Ameryki bogacz H.W. Havemeyer - sąsiad i oponent Yetmeyera, zwolennik kolekcjonerstwa. Ich spór organizuje intrygę spektaklu. Pantomimę poprzedza Kongres Religijny zakończony symboliczną śmiercią Havemeyera, który zmartwychwstaje jako Polak i wzywa uczestników Kongresu, by ruszyli z procesją do Polski, bo tylko nadwiślańska mądrość może wyprowadzić świat z impasu. Gdy Havemeyer zostaje sam, Evarista, z którą nawiązał potajemny romans oświadcza, że jest z nim w ciąży. Wiadomość ta prowokuje Havemeyera do osobistej rozmowy z Bogiem, zwieńczonej swoistym wyznaniem wiary. Wszystkie te wydarzenia przygotowują go do roli Orgaza - postaci, która w finale, podczas pantomimy zostaje złożona w ofierze przez Yetmeyera. Fabuła ujęta jest w klamrę nierozstrzygniętej walki zapaśniczej między Prochrystem i Antychrystem.

**

Jan Klata

Studiował reżyserię w Warszawie i Krakowie. Realizował teksty Gogola, Gide'a, Witkacego, Szekspira, Słowackiego, Dicka, Ajschylosa, Przybyszewskiej, Sikorskiej-Miszczuk, Sienkiewicza, Reymonta oraz własne dramaty ("Uśmiech grejpfruta" i "Weź, przestań"). Ostatnio przygotował prapremierę "Shoot/Get Treasure/Repeat" Ravenhilla w Düsseldorfer Schauspielhaus i "Wesele hrabiego Orgaza" wg książki Jaworskiego w Starym Teatrze w Krakowie. Felietonista "Tygodnika Powszechnego". Laureat wielu nagród, m.in. Paszportu Polityki za rok 2005, przyznanego za "nowatorskie i odważne odczytywanie klasyki, za pasję i upór w badaniu narodowych mitów i diagnozowaniu polskiej rzeczywistości".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji