Artykuły

Tragedia narodowa

Dnia 2-go kwietnia, sztuka Romana Brandstaettera pt.: Milczenie, skazana - nomen omen - na milczenie w kraju, przemówiła ze sceny w Londynie.

I trzeba powiedzieć natychmiast, że rzadko kiedy teatr emigracyjny był powołany do ważniejszego zadania, jak wystawienie tej sztuki i lepiej się z niego wywiązał. Zamrożona w Polsce od lat 8-miu, zyskała rozgłos zagranicą, t.j. w Wiedniu, w Sztokholmie i Paryżu, jako bunt przeciw temu co "reżym" uczynił z Polską i do czego prowadzi realizacja haseł komunistycznych, w które niegdyś wierzył sam Brandstaetter, zanim poczuł na sobie ich wpływ i przejrzał ich złudę. Tym bardziej głos jego jest godzien uwagi.

"Milczenie" jest skupiającą soczewką, ukazującą obraz codziennego życia w Polsce, na tle rodzinnego środowiska. Dominantą, tego życia są - rozczarowanie i strach. Polska spodziewała się, że "wyzwolenie" spod okupacji niemieckiej będzie również wyzwoleniem z dawnych jej wad i odrodzeniem narodu.

Tymczasem...

Ideowy komunista, literat - Brandstaetter dał mu nazwisko Pomiłowski - został zaprzągnięty do kieratu zakłamanej publicystyki, która zabiła w nim talent, jak też wiarę w wartość i cel "rewolucji". Jedynym jego ratunkiem przed rzeczywistością jest... alkohol, a w końcu samobójstwo.

Inną postacią jest syn robociarza, który z domowej nędzy wyniósł gruźlicę. Pnąc się w górę doszedł do stanowiska prokuratora. Ale po drodze zwątpił w istnienie sprawiedliwości, która mu się wymyka z rąk, albowiem życie jej nie znosi. Zamknął się więc w sobie i w swej goryczy, która wprawdzie nie zabiła w nim wiary, ale wiara nie zabiła w nim goryczy.

Tak wyglądają ci, którzy płyną z falą zwycięskich stosunków społecznych.

Jest również tych stosunków ofiara, b. ziemianin i b. Akowiec, który z obozu w Niemczech wrócił do kraju, mimo że odebrano mu wszystko, bo "miejsce Polaka jest w Polsce". Idzie jednak za nim "swąd i czad" jego pochodzenia, wskutek którego jest "wrobiony" bez winy w każdą sprawę, mogącą go skrzywdzić. Zaszczuty, zrozumiał, że kraj będzie mu grobem, przed którym musi uciec...

W tym otoczeniu kobieta traci złudzenie, że miłością i modlitwą uratuje staczającego się coraz niżej ukochanego człowieka, który nie docenia, że poświęciła dlań swe przywiązanie do Kościoła, wziąwszy z nim ślub cywilny. Postanawia więc od niego odejść.

Tylko młodsze pokolenie, córka Pomiłowskiego z pierwszego małżeństwa, śmiało idzie naprzód. Ale dokąd i jak? Naładowana formułkami haseł komunistycznych, oburza się na ojca za ukrycie w domu swego przyjaciela, gdyż jest "klasowym wrogiem" i chce wydostać się za granicę więc donosi o nim policji. Dziewczyna ta jest już wytworem automatyzmu maszyny wychowawczej, która odebrała jej poczucie osobistej etyki, oraz świadomość zbrodni.

Tak wygląda reżymowa prawda. Wobec niej można tylko milczeć. W istocie jednak milczenie to jest kłamstwem, nieustającym samozaparciem się, jest zgodą na obijanie się o klatkę, w której człowiek zamiera i ginie...

"Kto temu winien?" - pyta literat prokuratora. - Czy idea?, czy system ?" - "Nie - odpowiada prokurator - winni temu są ludzie, którzy uwierzyli, że są bogami".

Trudno jednak zgodzić się z tą odpowiedzią. Wyczuwa się w niej jakby niewyprute jeszcze z duchowej podszewki przyzwyczajenie do komunistycznego myślenia Brandstaettera, który przerzuca swe oskarżenie z idei i systemu na... kult jednostki! Jeśli bowiem idea odpowiada społeczeństwu, ono godzi się również na system, który ją wprowadza i nie potrzeba narzucać jej siłą autorytetu, czy władzy policyjnej. Zresztą u spodu każdego ludzkiego poczynania jest idea, dobra lub zła, która jest fundamentem całego gmachu na niej zbudowanego.

Poza tym stwierdzić należy, że Brandstaetter wiąże swe postacie splotem logicznej konstrukcji scenicznej, wznosząc je ponad doraźną intrygę, tak, że żyją własnym życiem, cierpią własnym cierpieniem lecz przemawiają w imieniu wielu, wielu innych... Dlatego "Milczenie" Brandstaettera można uznać za narodową tragedię współczesnej Polski.

Swój dramatyczny wyraz na londyńskiej scenie "Milczenie" zawdzięcza Pyr. L. Kielanowskiemu, i który reżyserował tę sztukę. Nadał jej ton, nastrój, charakter gry, i oraz wypracował każdy szczegół jej akcji i każde przeżycie wewnętrzne poszczególnych postaci. Przy tym, co warto podkreślić, bezmierny rozmiar ludzkiego bólu nie stracił nic ze swej wyrazistości przez wtłoczenie go w ciasne ramy sceny i "Ogniska" i dostosowanej do niej gry aktorów.

Dotyczy to przede wszystkim W. Wojteckiego, który w roli Pomiłowskiego dał kreację patetyczną, ale bez patosu, człowieka na dnie rozpaczy, którego głos nigdy nie zamienił się w krzyk, lecz zawsze opanowany drgał w tonach najcichszych całą gamą cierpienia i wywoływał na widowni wzruszenie i łzy, np. wypędzając z domu córkę lub w urwanym słowie pożegnania... Wojtecki, czołowy aktor sceny londyńskiej, często zmuszony do ról poniżej swych możliwości, przypomniał, że jego rzemiosło aktorskie wysokiej klasy, idzie w parze z intuicją artystyczną i prawdziwym talentem.

Doskonałym również był Ryszard Kiersnowski w roli Prokuratora. Był "chórem" tragedii, który nie tylko oskarża, lecz wydaje wyrok, a mimo to stworzył postać oryginalną w koncepcji, żywą i przekonywującą.

A. Butscher, grający ofiarę reżymu, umiał wzbudzić przeświadczenie o swej niewinności i wnosząc ze sobą nerwowy niepokój, wzmógł dramatyczne napięcie utworu.

Pani Krystyna Dygat, jako żona Pomiłowskiego, uosobienie kobiecości i dobroci, jakby świadomie usuwała się w cień męskich ideowych zmagań, będąc w tym rozdartym rodzinnie i psychicznie środowisku, akcentem harmonii...

Jej kontrastem była B. Galicówna, jako pensjonarka typu Hitlerjugend, twarda i bezwzględna, upojona nowością zjawisk społecznych, których nie rozumie, już zaprawiona do walki o wszystko, co ma być jej przyszłością...

W skutku "Milczenie" było jednak z najlepszych, wśród coraz lepszych, przedstawień londyńskiego teatru. Gdyby aktorzy angielscy zagrali "Milczenie" na jednej ze scen West-Endu, nie dali by na pewno większej sumy wrażeń artystycznych. Byłoby to jednak pożądane, gdyż dzięki temu publiczność angielska dowiedziałaby się daleko więcej o Polsce, niż objeżdżając ją turystycznie samochodem, czy na rowerze. Słyszałem głosy nazywające sztukę Brandstattera "polskim Żiwago".

Na zakończenie - uwaga pod adresem publiczności emigracyjnej. Zbiegiem okoliczności pierwsze przedstawienia "Milczenia", spotkały się w czasie z wystąpieniem gwiazd operetki warszawskiej. Wobec tego "emigracja" pobiegła tłumnie oglądać nogi B. Artemskiej i ocenić głos M. Wojnickiego, aby zdać sobie sprawę, czy godnie zastępują Messalkę i Reda, a tragedia dzisiejszej Polski grała się w pustej do połowy sali "Ogniska"!!

Cóż, każdy kocha kraj jak umie!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji