Artykuły

Z powodu "Nocy Narodowych"

Trudno było o gorszy wybór sztuki na Rok Mickiewiczowski od "Nocy narodowych" Romana Brandstaettera, i to, na domiar złego, przez teatr emigracyjny. Rzecz nie do wiary, żeby zdolny kiedyś polonista mógł, nieprzymuszany, sztukę taką napisać, żeby wybitna i trzeźwa polonistka Maria Danilewiczowa mogła ją na emigracyjną scenę zalecić, a doktor polonistyki Leopold Kielanowski wystawić. "Noce narodowe", wbrew gorliwym zamiarom autora, nie mają, poza postaciami, nic wspólnego z historią. Ich "rewizjonizm" polega na miernym udramatyzowaniu najniższego gatunku plotki bez skrupułów moralnych, psychologicznych i historyczno - kulturalnych. Podobno w Krakowie zdjęto "Noce narodowe" z afisza w pełni powodzenia. Powodzenie nie przynosi zaszczytu publiczności, wystawienie jest świadectwem upadku kultury teatralnej w Kraju, a honor w tym wszystkim ocaliła jedynie cenzura, wychodząca zapewne ze swoich, a więc pozakulturalnych, założeń.

"Noce narodowe" podejmują dramat Mickiewicza w okresie towianizmu, od 17 lipca 1841 do 29 maja 1848, od pierwszego spotkania poety z Andrzejem Towiańskim do dnia rozstania z Kołem przed wyjazdem do Rzymu. Przez te siedem lat dramaturg wprowadza na scenę jako postacie pierwszoplanowe, oprócz Towiańskiego, Celinę Mickiewiczową, Ksawerę Deybel i bliżej nieznaną historii służącą mistrza Martę. Dramat poety, przywódcy narodowego i słowiańskiego, mistyka owianego ideami rewolucyjnymi, rozpięty jest między Celiną i Ksawerą, a snuty rękami drobnego łotrzyca, oszusta, bluźniercy, uwodziciela, rajfura, wstecznika, wyzyskiwacza, szpiega, prowokatora i szelmy. Słowem, dramat podwórkowy, Grand Guignol, "dreszczowiec z życia Mackiewicza", jak słusznie po przedstawieniu orzekł Napoleon Sadek. Towiański, prócz intrygi, posługuje się w dramacie magnetyzmem, zupełnie jak słynni przed wojną prestidigitatorzy Lo-Rittay i Gdyczyński. Kobiety natomiast usiłują Mickiewicza ratować z toni. Celina namawia Adama, aby pisał, a Ksawerę, aby sobie poszła precz z domu. Ale Ksawera pozostaje, by czuwać nad Mickiewiczem i dozorować go z polecenia mistrza. Bo wprawdzie i ona jest ofiarą nie tylko chuci mistrza Andrzeja, ale i jego magnetyzmu, ale, zakochana w Mickiewiczu, ostrzega przed Towiańskim uwikłanego poetę. Takie to pomysły dramatyczne okrasił Brandstaetter ewokacją wielu autentycznych zdarzeń, licznymi przytoczeniami pism i słów Mickiewicza oraz sentencjami wyskubanymi z tekstów Towiańskiego. Postacie potraktowane są w sylwetkach i strojach z pełnym realizmem. "Noce narodowe" skroił autor jako dramat historyczny. Trzeba więc do niego przyłożyć miarę historyczną.

O Andrzeju Towiańskim głoszono już to, co Brandstaetter dziś, zaraz po rozpoczęciu przezeń misji publicznej. Chełchowski pisał w październiku roku 1841 do Domeyki: "Nie stałoby mi miejsca, gdybym chciał spisać wieści, ubliżające Towiańskiemu, jakie tu cyrkulują: jedni go robią wariatem, inni oszustem, inni nie znajdują go dość czystym w obyczajach, ale to wszystko plotki i dowodu na to nikt nie ma". Otóż to właśnie: plotki bez dowodów. Od księdza Semenenki po księdza Desmettres'a, wypisano tomy poważnych i mniej poważnych zarzutów przeciw Towiańskiemu, od Mickiewicza do Artura Górskiego wypisano też o nim tomy eulogij. Budził on w ludziach gwałtowne i skrajne uczucia. Wśród zarzutów pewny jest tylko jeden: Andrzej Towiański był heretykiem i mimo że wielu wybitnych duchownych, a nawet teologów polskich, włoskich i francuskich, sprzyjało jego sprawie, pisma Towiańskiego znajdują się na indeksie jako niezgodne z nauką Kościoła. Na indeks dostały się też wykłady paryskie Mickiewicza w College de France, a mianowicie lekcje omawiające "Biesiadę". Wszystkie inne zarzuty i plotki nie zostały w ciągu stu lat z górą poważnie dowiedzione.

Towiański wyrządził emigracji polskiej szkodę olbrzymią, sprowadzając wiele umysłów na bezdroża herezji i szkodliwych praktyk. W ocenie jego wpływu na Mickiewicza trzeba jednakże być ostrożnym; trudno z pewnością rozstrzygnąć, czy poeta nie popadłby w jeszcze gorsze rozterki duchowe, gdyby nie mistrz Andrzej. Towiańskiemu polska literatura zawdzięcza nie tylko wiersz "Słowiczku mój", ale i w pewnym stopniu "Prelekcje paryskie". To dzieło nie jest znowu tak małej miary, aby załamywać ręce nad zupełnym milczeniem Mickiewicza po roku 1841. Zresztą poeta zamilkł znacznie wcześniej.

Towiańskiemu przypisuje się zwykle wszystkie bałamuctwa religijne i ideowe, jakie zapanowały na emigracji. Nie należy jednak zamykać oczu na zjawisko powszechnego wówczas zamieszania w umysłach, nie tylko polskich, ale i całego świata. Zanim przyszły wielkie odkrycia przyrodnicze w drugiej połowie XIX wieku, ludzkość miotała się w konwulsjach fałszywej mistyki i plątała w gąszczu różnych mesmeryzmów, magnetyzmów i okultyzmów. Towiański wcale nie zalecał żadnego z tych zabiegów, przeciwnie, jego ideą była tylko wytężona praca ducha nad wewnętrznym uszlachetnieniem. Nauki Towiańskiego Kościół uznał za błędne, głównie z powodu głoszenia starej jak chrześcijaństwo herezji metempsychozy. Ale próby zmartwychwstańców, aby go wykpić i zlekceważyć, nie powiodły się. Z Towiańskim trzeba się było twardo rozprawić. Nie był to bowiem ciemny szlachcic ni pospolity oszust, lecz "granitowy blok człowieka duchowego, sługi Bożego"- jak pisał teolog włoski, ks. prof. F. Barone - człowiek o niezwykle natężonym życiu wewnętrznym, pobożny i gorliwy chrześcijanin, głęboko przekonany o swoim posłannictwie, nie cofający się przed niebezpieczeństwami, wytrwały i konsekwentny w obliczu klęsk i zawodów. Stanisław Pigoń w wydanej po wojnie książce pt. "Wśród twórców" (Kraków 1947) tak pisze o stosunku Mickiewicza do Towiańskiego: "Napotkana w tym szlachcicu litewskim urocza siła przykładu żywej, aktywnej zbożności, świątobliwości, przepajającej każdy jego powszedni postępek, okazana potęga napiętego wysoko życia duchowego, bezwzględna zgoda uczynków z założeniami moralnymi - wszystko to zawiązało i ustaliło w Mickiewiczu szacunek, po prosta uwielbienie, kult osoby Towiańskiego. Nie był to kult odosobniony, gdyż wszyscy wyznawcy idei mistrza Andrzeja darzyli go adoracją. Damy światowe, generałowie, statyści padali przed nim na kolana. Belwederczyk Edward Gerycz pisał w roku 1848: "Strach, co jest, znam. Kiedy wściekły książę Konstanty rzucał się na nas, drżałem jak przed psem wściekłym. Ale to nic, nic, nic w porównaniu ze strachem doznanym, gdy Mistrz przemówi. A nigdy jednak się nie gniewa, nie unosi." Przejawy adoracji mistrza były, rzecz jasna, niezdrowe, ale były powszechne, i to przez pół wieku jego nauczania i wśród wielu narodów.

Z rujnującym wpływem Towiańskiego na wielką emigrację powinien się nareszcie ktoś z historyków naszej kultury rozprawić, gdyż, poza teologami, posiada on wśród wybitnych badaczy niemal wyłącznie entuzjastów, żeby przytoczyć Stanisława Pigonia i Stanisława Szpotańskiego. Jego szkodliwą rolę należałoby naświetlić. Nie można wszakże tego dokonywać przy pomocy jadowitej plotki i grubego oszczerstwa. Myśli Towiańskiego trzeba przeciwstawić myśl własną, a nie kubeł pomyj.

Pisarz, oczywiście, posiada prawo do ujmowania postaci historycznych lekko, satyrycznie, karykaturalnie, czy w świetle własnych przekonań. Ma, owszem, takie prawo, ale pisarza obowiązuje etyka nie tylko wobec czytelników, ale i wobec opisywanych postaci, zwłaszcza historycznych.

A jakiż portret Towiańskiego dał nam Roman Brandstaetter? Przede wszystkim do celów swych przykroił i pomieszał fakty historyczne, a tam, gdzie mu to było potrzebne, powymyślał je. W pierwszej scenie "Nocy narodowych" Towiański wypytuje swoją wysłanniczkę do Mickiewicza, Ksawerę Deybel o stan duchowy poety. Dowiadujemy się także, że mistrz przybył prosto z Litwy jednokonnym wózkiem, ze służącą Martą, aby omotać Mickiewicza. Otóż Towiański przybył do Paryża, z żoną Karoliną i najstarszym synem, w grudniu 1840 roku i był świadkiem przeniesienia prochów Napoleona. Potem wyjechał do Belgii, zwiedził Anglię i Irlandię, po czym znowu przez Brukselę udał się do Paryża. I dopiero wówczas widział się z Mickiewiczem. Natomiast Ksawera zjawiła się w Paryżu dopiero w pierwszych miesiącach roku 1842 i do Koła wstąpiła w okresie największej gorliwości Mickiewicza. Ponieważ poeta znał ją przypuszczalnie jeszcze z Wilna, raczej on ją niż ona jego pociągnęła do towianizmu.

Skoro już jesteśmy przy Ksawerze, nie od rzeczy będzie przypomnieć, że jej rola w sztuce Brandstaettera jest zupełnie dowolna. W Kole nazywano ją "grzesznicą" i zapewne nie bez powodu. Gorliwość jej przeplatała się z długoletnimi okresami wyrzekania się Towiańskiego. W rozłamie roku 1846 stanęła po stronie przeciwnej Mickiewiczowi. Zgoła też nie była jego dobrym duchem. Jej pierwszy syn był synem Mickiewicza.

W scenie drugiej "Nocy narodowych" mistrz Andrzej jednym tchem wymienia różne swoje zamiary. Mickiewiczowi zakazuje pisać, żonę jego uzdrawia z obłędu, zapowiada wysłanie listu hołdowniczego do cara. Jeszcze dziś Stanisław Mackiewicz zżyma się, gdy cesarza Wszechrosji nazywa kto carem, a cóż dopiero illo tempore. "Najjaśniejszy Imperator", a co najmniej cesarz, mawiało się wówczas i nigdy inaczej nie mówił Towiański. Nie ma żadnych na to dowodów, aby Mickiewicz miał od Towiańskiego zakaz pisania. Wykłady w Kolegium Francuskim nie sprzyjały pracy poetyckiej, ale twórczość Mickiewicza z tamtych lat jest tajemnicą. Syn jego pisał, że ojciec spalił masę swych papierów przed wyjazdem do Turcji. List do cara czy imperatora Mikołaja wyszedł spod pióra Aleksandra Chodźki, pod nieobecność Towiańskiego, dopiero w roku 1844 i stał się powodem rozłamu w Kole.

Uzdrowienie Celiny - pisał Mickiewicz do Skrzyneckiego - nie miało wpływu na jego wiarę w Towiańskiego. Pierwsza rozmowa z mistrzem odbyła się w dniu 17 lipca 1841, a jeszcze dnia 8 sierpnia tegoż roku poeta pisze do żony: "Kochana moja Celinko! Staraj, aby w twojej duszy był taki pokój, jak jest teraz w mojej. Moja miłość powinna ci wystarczać teraz, a potem cię uzdrowić. A to piszę maczając pióro w sercu..." Zatem w kilka tygodni po rozmowie z Towiańskim Mickiewicz jeszcze wierzy, że żonę potrafi uzdrowić swoją miłością. Towiański zresztą nigdy nie uważał owego legendarnego "uzdrowienia" za cud i zawsze twierdził, że cuda nie są w jego mocy.

Brandstaetter zrobił z Towiańskiego Casanovę. Pomijając fakt, że wierna towarzyszka jego żywota, poczciwa pani Karolina z domu Maxa, nie odstępowała go na krok, gdziekolwiek się znajdował, najzawziętsi wrogowie Towiańskiego, którzy go osobiście znali, mieli dla jego życia moralnego same tylko pochwały. Do wyznawców swych mówił mistrz Andrzej: "Bóg po was nie będzie wymagał nic ponad to, czego ja wam dam przykład". Nie były to wymagania małe, zważywszy, że Towiański wiódł życie prawe i w oczach współczesnych uznawane za świątobliwe. Nie zalecał on kontemplacji, żądał od ludzi czynnego doskonalenia się. W drodze za granicę, Towiański był przyjęty przez arcybiskupa poznańskiego Dunina, który o nim pisał: "okazywany duch religijny ujął mnie i wzbudził we mnie szacunek". Ksiądz Duński, prowadzący z ramienia ojców zmartwychwstańców inwestygację przeciw Towiańskiemu, sam stał się towiańczykiem, porwany świątobliwością mistrza. Mickiewicza pociągnęło to samo. Pisał o nim: "Zawsze i wszędzie stoi przy prawdzie". Wspomniany ks. prof. Barone nazwał Towiańskiego "idealnym chrześcijaninem". Kaznodzieja szwajcarski wygłosił nad mogiłą Towiańskiego mowę pogrzebową, w której "oddał świadectwo nieposzlakowanemu życiu jego i gorliwości, z jaką dźwigał z upadku gasnące na świecie uczucie religijne."

Nie dbał również mistrz Andrzej o uwielbienie swej osoby. "Najboleśniejszym, rzec mogę, w ciągu życia mojego krzyżem, a od którego jak najmocniej broniłem się, była adoracja dla mnie samego składana, a pokrywająca częstokroć odrzucenie podawanej przeze mnie woli Bożej." Mickiewicz pisał w jednym z listów do Skrzyneckiego: "Widzisz, że mię Andrzej nie łudził historiami o swej osobie". Nie, z pewnością tego nie czynił, gdyż często nazywał się "łachmanem", "robakiem". "Mocen jest Bóg - pisał w liście do papieża Piusa IX - objawić wolę swoją... i przez najniegodniejsze nawet narzędzia." Tymczasem w "Nocach narodowych" Towiański dyszy pychą i egoizmem.

Nie dbał wreszcie To wianki o dobra doczesne, skoro wydzierżawił swój spory majątek Antoszwińcie i nie wracając na wezwanie władz zza granicy, dopuścił do jego konfiskaty.

Dość chyba tych wywodów, aby wykazać, jak niezgodne z prawdą historyczną są pomysły dramatyczne Romana Brandstaettera. Zniesławiając rolę Towiańskiego, pisarz ten postawił pod znakiem wielkiego zapytania zdrowy rozsądek Mickiewicza, a także takich ludzi jak Juliusz Słowacki, Seweryn Goszczyński, Walenty Wańkowicz, Karol Różycki, Ludwik Nabielak i dziesiątki innych. A przecież Towiański posiadał i po dziś posiada żarliwych zwolenników także wśród obcych. Koło francuskie wzięło swój początek od grupy zwolenników mistyka normandzkiego Piotra Michała Vintras, którzy porzucili swego proroka dla Towiańskiego. Byli wśród nich i księża.

Polskich towiańczyków przeżyli włoscy. W Turynie zawiązało się Koło jeszcze za życia Towiańskiego. Biografię o jego życiu i dziele opracował w języku francuskim profesor uniwersytetu i senator Tankred Canonico. Trzytomowe wydanie "Pism" Towiańskiego wyszło w r. 1887 w Turynie. Koło turyńskie skupiało w ciągu wieku gorących przyjaciół Polski i jest czynne aż do, naszych dni.

Miał też Andrzej Towiański zawziętych przeciwników. Biskup krakowski Skórkowski, generałowa Małachowska, w pewnym, okresie Skrzynecki, a zwłaszcza Zygmunt Krasiński uważali go za impostora, za szatana. Ale nie zaprzeczali siły jego ducha i niezwykłego wpływu na ludzi. Nie używali przeciwko niemu zatrutej broni.

Jedyną stroną pozytywną dramatu Brandstaettera jest jego kult dla Mickiewicza. Niestety, kult ten obalił autor własnymi rękami pozwalając poecie stać się na długie lata niewolnikiem człowieka złego i ograniczonego.

Reżyser londyńskiego przedstawienia, w gnieździe emigrantów przeważnie rodem z Wileńszczyzny, tj. w "Ognisku Polskim", miał zadanie nie do rozwiązania. Popełnił błąd śmiertelny pusz czając sztukę na scenę. Wszystkie inne błędy płyną z tego fałszywego kroku Leopold Kielanowski usiłował wybić postać Mickiewicza i odróżnić od intryg, oszustw i małostek. Mickiewicz chodził więc po scenie w aureoli, a mówił z namaszczeniem rabina. Wszystko co najmniej o oktawę za wysoko. Stanisław Belski powtórzył w masce Mickiewicza rolę Sokratesa z "Obrony Ksantypy". Sylwetka poety również nie była udana. Wszak w roku 1841 Mickiewicz miał zaledwie 42 ukończonych lat, nie mógł więc chyba wyglądać jak małomiasteczkowy handlarz starzyzną w okresie złotych godów.

Doskonałe sylwetki stworzyli: Zygmunt Rewkowski oraz panie Celina Krystyna Dygatówna i Ksawera Irena Kora Brzezińska. Starannie wczuła się też w rolę zastraszonej służącej Klara Belska. Ale szkoda było wielkiego trudu aktorskiego dla tego żałosnego głupstwa. Publiczności nie szkoda, bo się na premierze wesoło bawiła. Funkcyjne dekoracje Haliny Żeleńskiej były naprawdę piękne, ale nie spełniały swej roli w historycznej sztuce. Może i to lepiej. Może właśnie Żeleńska zrozumiała, że sztuka nie jest historyczna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji