Artykuły

Żyje taniec czy więdnie, usycha?

II Gdański Festiwal Tańca. Pisze Tadeusz Skutnik w Polsce Dzienniku Bałtyckim.

Jak się miewa dziś gdański taniec? Twierdzę, że dobrze. Choć werdykt pierwszego Gdańskiego Festiwalu Tańca Współczesnego mógł skłaniać co strachliwsze dusze do dzwonków na trwogę.

Miał może gdański taniec zbyt dobre mniemanie o sobie i ten werdykt trochę oparów pychy rozwiał. Od oparów do trwogi jednak daleka droga.

Osobiście nie lubię perspektywy lotu ptaka. Bo czy będzie to "sprawozdanie o stanie", jak PIT dla urzędu skarbowego od 1 stycznia do 31 grudnia czy jakiekolwiek inne "od-do", będzie opisywaniem drobnej cegiełki wyjętej z muru i orzekaniem na tej podstawie o charakterze całego muru. Nasze widzenia są wtedy mocno skażone subiektywizmem. Każdy rodzaj sztuki jest dla mnie bardziej kontynuowaniem niż rewolucją. Może to kwestia wieku. Niecierpliwość zamienia perspektywa medytacji, bezmyślny pośpiech - spokojny namysł. Zwłaszcza że tyle przelatuje obok nas rzeczy niezgłębionych, tyle artystycznego wysiłku idzie na marne, tyle piany wierzchem pływa. Tedy wolę perspektywę górniczą, tj. drążenie głębokich pokładów.

Tegoroczny festiwal stworzył mi możliwość sprawdzenia swoich opinii i porównania tego, co się dzieje w trójmiejskim, metropolitalnym off-tańcu, z tym co się dzieje w krajowym, europejskim, a momentami nawet światowym, z wyłączeniem bodaj tylko Antarktydy. Przejrzawszy niemal wszystko, nie muszę zapewniać, że przejrzałem wreszcie na oczy.

Poszukiwałem najważniejszej odpowiedzi: żyje ten taniec czy usycha, więdnie, rozpływa się w zalewie innych sztuk, przestaje być komukolwiek poza może tancerzami potrzebny. Zwłaszcza ta zalewa, z inwazją obrazu i słowa, wydawała mi się niebezpieczna dla wyniośle milczącej sztuki, której tylko importowana do nas Julia Mach zdaje się palić kaganek. Ale może - myślałem - biorąc rozwód z pięknem, tracąc na sublimacji, daje świadectwo jurności, a więc i żywotności. I tak też jest. Trudno sublimatom zatrzymać uwagę widza dłużej; bledną jak zerwane chabry na ostrym słońcu. Bronią się nieliczne: dajmy na to, rozpoczynający festiwal "Mermaid's call" ("Śpiew syren") grupy Enclave Dance Company czy dwukrotnie pokazywany gwiazdorski "no.thing" europejskiej gwiazdy wybyłej z Gdańska 22 lata temu Katarzyny Gdaniec, założycielki szwajcarskiej Compagnie Linga.

Łatwiej przykuć uwagę trupom atakującym widza ostrym wyrazem, jak debiutujący "Ocaleni. Na skraju nieba" Agnieszki Kamińskiej (Teatr Amareya) i niestety, też przegadaniem, co zresztą łatwo usunąć, zrobić wielki spektakl filozoficzny, a nie stojący w rozkroku między metafizyką a holocaustem.

Co zrobić z "Box 4 [do czwartej potęgi]" nie będę podpowiadał Paraskevasovi Terezakisovi z Kinesis Dance somatheatro z Vancouver, bo spektakl już ustalony i niech tak będzie; uparł się zresztą robić kolejne wersje tego samego konceptu i niech mu będzie, a że wykorzystał w charakterze rekwizytów gazety - mógłby pomyśleć, że mu się odwdzięczam za szarganie medium.

Jeszcze inaczej zabiera się do naprawiania rzeczywistości, co dzień zgrzytającej między Izraelczykami i Palestyńczykami Arkadi Zaides w "Quiet", dzięki czemu światowe media mają czym codziennie epatować swoich odbiorców...

Słów kilka jeszcze o międzynarodowym konkursie Baltic Movement Contest 2010. Jury główną nagrodę przyznało Norweżce Anne-Linn Akselsen za banalny spektakl "Sing me, four your life, in a Portuguese folia, the reason for your happiness". Nagrodzeni zostali też Sławomir Bendrat z Polski (obecnie Szwajcaria), Romain Thibaud Rose z Francji oraz Annie Reti z Węgier, a najciekawsza, prowokacyjna Aleksandra Dziurosz pozostała bez nagrody.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji